19 marca 2024, wtorek
George Underwood komentarzy: 0

Na Wielkanoc

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Kanarek


Rysunek: Andrzej Bobrowski


Kanarek


Krople opadały jeszcze ze starego dębu na równinie, gdy tęcza postawiła na nim swoją soczystą stopę.


Drugą oparła na sośnie, obok której stała jeszcze jedna sosna.


Trzecia sosna była najwyższa i wystawała z łukowatej tęczowej nogawki.


Rosło tu jeszcze więcej sosen, bo tęcza stanęła okrakiem pomiędzy wielkim, samotnym dębem na równinie, a sosnowym lasem, ciągnącym się aż do jeziora.


Trzy łabędzie poderwały się z wody i przelatywały pod łukiem z kolorów, by dołączyć do stada pasącego się na równinie. Leciały tak nisko, że gdyby akurat przechodził tędy prezes, mógłby podrzucić do góry parasol i zawiesić go na białym wieszaku z pomarańczową końcówką.


Ale prezes był wieziony limuzyną z szoferem. Auto sunęło po moście nad rzeczką wypływającą z jeziora. Szofer widział i tęczę i łabędzie, a prezes nie, bo wpatrywał się w kanarka w klatce.


Kupił go dla córeczki na roczek i teraz zastanawiał się, czy dobrze dobrał kolor ptaka do pokoju dziecka. Kanarek nic nie widział, bo okna przy tylnym siedzeniu były przyciemnione, a kanarki lubią słońce – gdy nie świeci, to zamykają oczy i czekają na jutro.


Dużo słońca jest na Jamajce, ale wyspę opanowały kolibry i kanarków nie wpuszczają.


Ale to nie te piękne ptaszki o sercu bijącym 2000 razy na minutę noszą sandałki z opony; takie sandałki noszą wyłącznie tamtejsi ludzie, którzy są szczęśliwi, bo żyją w ciepłym klimacie i nie mają odcisków od odśnieżania.


Na Jamajce też grają w piłkę. Najbardziej znanym graczem był Bob Marley, który grał także na gitarze Gibson, zrobionej dla niego przez nieulubionych Amerykanów. Za to śpiewał dla nich chętnie po amerykańsku za dolary, za które kupował marihuanę. Dla siebie, kolegów i dla najbliższych.


Ponieważ śpiewał bardzo dużo, mógł kupować bardzo dużo marihuany dla szerokiego grona, aż w końcu wszyscy na Jamajce uzależnili się od szczęścia marihuany i byli bardzo szczęśliwi. Kobiety też starały się wyglądać jak wszyscy weseli ludzie na Jamajce.


Ponieważ rabarbar jest praktycznie za darmo, Bob Marley nie mógł go kupować za dolary i się od niego uzależnić.


Nie można się uzależnić od czegoś co jest bezwartościowe, do czego nie da się tęsknić ani o tym marzyć. W literaturze nie znajduje się ani jedna wzmianka o uzależnieniu od rabarbaru.


W książce, którą czytała żona prezesa w oczekiwaniu na męża, też nie było ani słowa o rabarbarze. Książka była o Majach. Wynikało z niej, że Majowie zajmowali się głównie obcinaniem głów, w dni świąteczne wyrywali serce. W wolnym czasie pracowali nad rozwojem techniki rycia w kamieniu, przez co uwiecznili swoje upodobania dla potomności.


W kraju Majów nie latały kolibry - bo jak wiadomo kolibry upodobały sobie Jamajkę - ani kanarki.


Kanarek dla córki prezesa został schwytany w swoim kanaryjskim kraju przez szóste dziecko bezdomnego i wymieniony na haczyk do łowienia rzeczy praktycznych, czyli ryb.


Ale nie karpi wigilijnych, bo karpie żyją w jeziorze, obok którego sunęła limuzyna z prezesem.


Te karpie – a i płocie, szczupaki oraz troć – nieświadome zaszczytu doznanego z powodu przejazdu prezesa po okolicy, zajmowały się tym co zwykle, czyli pływaniem z miejsca na miejsce.


Ptaki także zajmują się przenoszeniem z miejsca na miejsce. Na przykład łabędzie, które wystartowały z jeziora, teraz lądowały w innym miejscu, wśród stada pasącego się na równinie.


Widać je z daleka, ale one też widzą z daleka, więc gdy zbliży się lis, one go zobaczą i szybko przeniosą się nad jezioro. Tęczy już wtedy nie będzie.


Ale dla prezesa nie będzie to miało żadnego znaczenia – córce spodoba się kanarek, ale żonie nie spodoba się jego kolor – musi szybko załatwić ekipę malarzy i dekoratorów w celu błyskawicznej zmiany barw dziecięcego pokoju. Tak, żeby zadowolić i córkę i żonę.


Dla szczęśliwości rodziny prezes – jak wszyscy - jest gotów na wszystko.



Rysunek: Andrzej Bobrowski

Wojciech Konikiewicz komentarzy: 0

Ostry zespół Grotowskiego



Wszyscy są zszokowani, że jakaś pani z Tefałenu nie wiedziała kto to. Ja absolutnie nie - wydarzenie to jest logiczną konsekwencją stanu kultury w państwie rządzonym przez Dyzmów i produkującym masowo niedouków udających inteligentów, w tym magistrów, abiturientów etc.


Konia z rzędem temu, kto zauważy jakiegoś polityka w filharmonii, na festiwalu (wyjąwszy żenujace ustawki w rodzaju Przystanku Woodstock), w klubie jazzowym, rockowym, galerii sztuki. Proszę zauważyć, że np. żaden skandal w Polsce nie miał za scenerię takich miejsc, natomiast działy się takowe na ulicy, w knajpie, przed knajpą, w burdelu. Dlaczego? Ano dlatego. Statystyka nie kłamie - to jest właśnie środowisko naturalne naszej "elity" politycznej, jej nisza ekologiczna, a w niej ulubione pożywienie: dziwki, żarcie, gorzała.


Owszem, przychodzi jeden moment, kiedy cała ta banda neandertalów budzi się i ze skacowanych gąb wyrzuca przed kamerami: kultura, naród, tożsamość itd. - to wybory.


W tle wspierają ich wtedy z zawodowym uśmiechem celebryci - najlepiej aktorzy, bo tych ludek ciemny z facjat zna i się ucieszy, bo rozpozna: tu Kmicic, tam gospodyni domowa z serialu i szczęście pełne. Po wyborach - i po problemie z "tom całom kulturom"! Fonoteka  Polskich Nagrań do sprzedania? Sprzedać! Przy okazji Ziutek zarobi. Dziedzictwo narodowe? Jakie dziedzictwo? Kasa, Misiu - kasa!


Telewizja publiczna zgodnie z nazwą - jest publiczna: jak dom. Za pieniądze z chęcią zdejmie majtki i zrobi wszystko: w szczególności nie zrobi niczego, co groziłoby brakiem zarobku, bądź stratą kasy. Jako listek figowy marna i bezbudżetowa TVP Kultura, a reszta: goła. No i trwa masowy wychów bezmózgowej, bezkulturowej trzody. Do brania kredytów jest przystosowana - i to wystarczy.


Dziękuję tej pani AW, kawał dobrej roboty odwaliła...



Klick!!!

Redakcja komentarzy: 0

Yayoi Kusama


Napisała do nas Mariko z Artsy.net.

Mariko obejrzała gdzieś w Internecie nasz materiał o zjawiskowej artystce Yayoi Kusama, która uwiodła nas przed laty swoją czystą oryginalnością -
oto ten materiał:
http://www.moreleigrejpfruty.com/Malarze,37.html



Mariko, która zajmuje się w Artsy.net twórczością Yayoi Kusama uważa, że nowo otwarta strona o artystce może być dla morelowych czytelników bardzo interesująca – „zawiera biografię, ponad 70 prac, ekskluzywnych artykułów o Kusama, jak również materiały z jej wystaw, na przykład ekskluzywny materiał z najnowszej wystawy Kusama w Singapurze."


Oto link do strony polecanej przez Mariko: https://www.artsy.net/artist/yayoi-kusama


Oraz: Kusama's recent show in Singapore

Janek Koza komentarzy: 0

Poniedziałek

Facebook komentarzy: 0

.................................................................................

Janek Koza komentarzy: 0

Rysuje


Klick!!!


Męczennicy fejsbuka

ona
Wyglądała na swój wiek i była sympatycznie nieładna, co od razu wyróżniało ją z tła. Odchudzała się od kiedy pamięta. Codziennie, rygorystycznie i bezskutecznie.


on

Krzepki i zdrowy, zbójecko przystojny (piękny, godny bicia na monetach profil). Najchętniej przemawiał wtedy, kiedy akurat nie miał nic do powiedzenia, więc było to niekrępujące.


Dwa ludzkie byty spędzały życie w przerwach  pomiędzy papierosami w mieście o pocztówkowej urodzie.


Ona:
- Wszystko, co robię, nie przydaje się do niczego. W ogóle nie bardzo mam co przestać. I wydaje mi się, że wszyscy są już zmęczeni mną tak, jak ja jestem już sobą zmęczona. Jak mam być szczera.

On: - Nie mam kompletnie nic do myślenia – pomyślał. – Nie mam kompletnie nic do myślenia, jak mi mówisz takie coś – powiedział. - I przeważnie nie podoba mi się to, co podoba się wszystkim.


Ona:
- Może zostalibyśmy męczennikami fejsbuka?...

On: - Dobra. Ale jutro.

(bajkopisarz)