19 marca 2024, wtorek
You Tube komentarzy: 0

Trochę opery...? Jesiennej?

Charles Bukowski komentarzy: 0

Kobiety

Redakcja komentarzy: 0

Obiecali mi okładkę w najnowszym Przekroju, i co?!

Redakcja komentarzy: 0

Herbie Hancock & John Mayer Stitched Up

Redakcja komentarzy: 0

Świeży Noma Bar

Vimeo komentarzy: 0

No i minuta dla przeuroczych delfinów, w zwodniczo pingwinowskich frakach

Janek Koza komentarzy: 0

Rysuje

Ludwik Cichy komentarzy: 0

Seksszop (opowiadanie, 12 października 2012)


Rysunek: Andrzej Bobrowski



„Od szesnastu lat nie siadam. Żyję na stojąco. Pewnego dnia zjadłem obiad w kolbowi stojąc – czy tylko zakąsiłem…? - i tak mi już zostało. Do 30 roku życia jeszcze jakoś siadałem, ale później już nie. Śpię też na stojąco. Przeważne w pracy, albo w drodze do pracy, albo w marszu z powrotem, albo w ogóle gdzieś, bo się człowiek przenosi z miejsca na miejsce; do tego służą miejsca – żeby się przenosić i bywać, albo tylko udawać że się jest, żeby zauważyli i dali spokój z empatycznymi zapędami wścibskiego altruizmu w dobrej wierze, czyli w żadnej, poza jebaną obsesją zrealizowania egoistycznej potrzeby spełnienia dobrego uczynku, dającego dobre samopoczucie spełniającemu, a z obdarowanego czyniącego bezbronną ofiarę bez prawa do odmowy. Bywa, że robię potrzebującym dzień: stoję sobie po prostu i stoję, a on/ona zabiera mnie w inne najlepsze dla niej/niego miejsce i ja robię jemu/jej dobry dzień…” – dochodziła 9ta rano i tak właśnie rozpoczynałem swój tekst dnia, a może popis życia (?), gdy za oknem przedefilowało stado potwornie wielotonowych czołgów, jak w ‘68. Wyjrzałem przez szybę. Byli już wszyscy, tylko mnie jeszcze nie było. Sprawdziłem się w lustrze i wylazłem na ulicę, żeby nie było, że nie uczestniczę w życiu lokalnej społeczności. Zaraz zostałem poczęstowany, wybrałem elema.


- O! – wyraziłem oczekiwane uznanie i puszczając wspólną chmurę czy tam dwie, dołożyłem zainteresowanie: - A co to się, właściwie…?


- Seksszop stawiają! – usłyszałem rechot dalszego sąsiada.


- Bez jaj! – podtrzymałem rozmowę.


- Wystrzałowe wreszcie odpaliły! - zarechotał sąsiad bliższy.


- Te stare baby?! – rechotał ktoś, co go tylko z widzenia.


- No nie… - bąknąłem puszczając chmurę i zauważyłem, że niechcący spowodowałem zaczyn ośrodka wymiany myśli bieżącej, wokół mnie stała już kolejka czterech do zabrania głosu, a kilku z tłumu już obracało się w naszą stronę.


Wystrzałowe były to dwie siostry, tak zwane stary panny po pięćdziesiątce, a może po sześćdziesiątce, może więcej, w pewnym wieku trudno rozpoznać wiek kobiety. Takie raczej bidule bez wieku i bez przyszłości, mieszkające po drugiej stronie ulicy. Aż do momentu, kiedy jedna wyjechała do Niemiec bawić czy tam opiekować się starą milionerką (milionerem?). Cztery lata jej nie było, może pięć, kto to wie, kto by liczył, kto w ogóle zauważył, że jej nie ma?. Wróciła miesiąc temu.

Dźwig z napisem 45 ton przenosił z platformy wielkiego tira prostokątny dom. Ulica drżała, prężyła się, ale przyszpilona korzeniami starych kasztanów i klonów, nie zdoła zbiec z miejsca.

Dom był na gotowo: różowy, z blachy, żółte lamówki dużych okien witrynowych, czerwona opaska pod dachem, drzwi z okrągłym bulajem, jeszcze do pomalowania.

Panienki biurwy z biura starostwa (po sąsiedzku) wywabione okazją niecodzienną, wyszły wcześniej pod pretekstem lancz-przerwy, i prędziutko zakupiły u Ulki (jedyny sklepik w promieniu kilometra) swoje lajt-twarożki wyszczuplające ph i po bułce odchudzającej graham z otrąb, i teraz chichotały we własnym kółeczku w kulturalnym oddaleniu od gawiedzi. Wszystkie popalały cienkie niby-papieroski z najnowszej reklamy oczyszczającej ubytki i wybielającej w dodatku. I choć chichotały naprawdę głośno, z pasją i znawstwem, to nikt nie zwracał na nie uwagi, poza mną. Razem wyglądały kolorowo nawet, na tle czołgowych dźwigań, ale każda z osobna wydała mi się już mniej kolorowa a nawet bezbarwna. Szkoda. I nic nie mogłem na to poradzić.


Dopaliłem, charknąłem, splunąłem i… wyczułem, że mogę już sobie pójść, bez uszczerbku dla dramaturgii dyskusji coraz gorętszej i dowcipniejszej coraz. Na progu, na wycieraczce czekał kot z prezentem. Pogłaskałem, przyjąłem mysz, zamknąłem drzwi, mysz ciepnąłem do kosza, nastawiłem kawę, włączyłem radio. Zapaliłem, pociągnąłem łyk czarnej trucizny. Spojrzałem na rozpoczęty tekst. Puściłem chmurę, ciepnąłem do kosza. Zapakowałem psa do audi i ruszyliśmy nad jezioro. Pod lasem włączyłem piąty bieg i radio. Powiedziało coś o PiS, nowym Bondzie, o red bull stratos, pogoda, piosenka, 8 zarzutów prokuratorskich dla jakiejś pani, że Nobla literackiego dostał Mo Yan, reklamy cementu, kredytów w prezencie… wyłączyłem radio, i już byliśmy nad jeziorem, po sezonie: rybitwy, perkozy, łyski i takie tam. Przed nami uzdrawiająca wiara w oczyszczającą moc wycieczek za miasto.