19 marca 2024, wtorek
Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Dzień 35.




Po nocy wstaje dzień. Jak gdyby nigdy nic. Słońce wschodzi na wschodzie i rozpoczyna wspinaczkę, by po południu zacząć opadać w stronę zachodu. Ale teraz jeszcze się wspina. Świeci aż miło, dla wszystkich za darmo, dla ratujących i dla ratowanych, dla ozdrowieńców i dla tych co dopiero zachorują.


Do mojego ogrodu wchodzi kot, obcy. Gapi się, wypija parę łyków z kałuży, a potem kładzie się pod śliwą białą od kwiatów. Pewnie trawi mysie polędwice, schaby, wątróbki... Nie ucieka, więc pies go nie goni. Po co ma gonić, jak on nie ucieka? Tylko policja goni chętnie i zawsze, a im mniejszy powód, im bardziej go nie ma, tym bardziej gotowa gonić. To jej główna aktywność.


Przypomina mi się zasłyszane w odległych czasach dzieciństwa: „O! Jak u was koty łażą surowe luzem, to tu głodu jeszcze nie ma". Fakt, do sklepu wciąż przywożą bułki i kabanosy. Nawet placek i babkę można zamówić na Wielkanoc.


Kot dalej nie ucieka, a pies dalej go nie goni. W radiu mówią, że dzisiaj wypuszczono do obiegu 444 miliony gazet i wysłano 241 miliardów maili. Czy trzeba od razu wierzyć we wszystko, co mówią w radiu? W każdym razie mówią, że wyzdrowiało już 318 tutejszych ludzi. Pies ma to wszystko w nosie. Dosłownie. Węchem odbiera cały swój świat, a wzrokiem i słuchem zaledwie potwierdza to, co wcześniej wywąchał. Informacje radiowe są bezwonne, więc dla psa bezwartościowe.


Kot wciąż nie ucieka, chyba zasnął, pies zresztą też. Ulica jest pusta, tylko pszczoły robią ruch, coraz więcej uwija się pracowicie wśród kwiatów śliwki; drzewo nie będzie przecież kwitło bez końca. W ogrodzie, swoje kotki puściły też wilkinowe bazie, bo zaraz Wielkanoc, ale pszczoły tego roku wolą śliwkę.

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Dzień 45.




Po nocy wschodzi słońce i od razu staje się jasno jak w dzień.

Rozlega się rumor monstrualnej śmieciarki żerującej pośród koszy wystawionych na ulicę przed nocą, wieczorem. Patrzę przez okno jak śmieciara chwyta w mocarne łapska kosz pod bramą sąsiada, unosi go nad żelazny pysk, przechyla i wytrząsa do opasłego brzyszyska jego zawartość. Świat jest nieczynny, ale ludzie wciąż produkują śmieci. Po tym poznać, że żyją. Umarli nie produkują śmieci. Zresztą cmentarze są teraz zamknięte, żeby nie zarażać mieszkańców; na pogrzeb można pójść wyłącznie jako nieboszczyk.


Dzisiaj urodziło się 380 tysięcy nowych ludzi, a umarło tylko 159 tysięcy żyjących. Widać żywi wciąż rozmnażają się szybciej niż umarli. Mimo, że medycyna jest na takim etapie, że nie potarfi nawet sprawić, żeby człowiekowi zęby wyrosły po raz trzeci.


Z psem zacząłem rozmawiać dwa dni temu. Ja mówię, on słucha, ale nie odpowiada. W każdym razie razie jeszcze nie zabrał głosu, taki jest kulturalny. Ja to rozumiem. Tylko idiota jest gotów zabrać głos w każdej sprawie i ma zdanie na każdy temat i obwieszcza to tonem człowieka pewnego swych racji wszędzie, gdzie tylko może, przy każdej okazji i bez okazji. Zjawisko zupełnie bez gustu. Ale ludzie pozbawieni gustu nie wiedzą, że są go pozbawieni.


Pies przygląda się jak produkuję żywność. Nożem odkrawam pajdy od bochna, powlekam olejem lnianym, posypuję krojonym imbirem, kurkumą i wzmacniającym efekt pieprzem, gdy daję na wierzch jarmuż, pies traci zainteresowanie.

Wychodzę na rower.


Jadę rowerem, ale dwa metry od siebie, więc wszystko w porządku. A jak się zatrzymam na siku w lesie, to od razu stanę obok w zalecanej odległości.

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Dzień 65.

Po południu zaszczekał pies. Znienacka i konkretnie. Wydobył z siebie parę głębokich, mokrych grzmotów i już wiedziałem, że mam nieproszonych gości.

Otworzyłem drzwi dotykając klamki, i - pozostawiając je otwarte - wróciłem umyć ręce, według rządowego przepisu: najpierw umyłem rękę lewą, ręką prawą, a zaraz potem prawą rękę umyłem lewą ręką. Ubrudzoną myciem prawej, umyłem znów lewą, brudząc tym prawą, więc zaraz domyłem ją używając lewej. Umyłem w końcu i lewą i prawą używając równocześnie obu, ufff... Teraz mogę wyjść. Wychodzę.


W moim ogrodzie wylądowało UFO. W klasycznym talerzu o kształcie cygara uchylił się luk i wychynąła z niego zielona kończyna. Wysunęła jeden palec i zgięła go parokrotnie w geście pod tytułem: Chodź no tu bratku! Już miałem podejść, ciekawy, co mają do powiedzenia, ale przypomniałem sobie, że jestem głodny, więc zawróciłem, żeby zjeść.


W tym domu się nie przelewa - znalazłem tylko jedno jajko, mąkę, kwaśne mleko i sól. Zrobiłem naleśniki, dwa dla siebie, dla psa trzy.


- Rozmowa z kosmitami zdarza się raz na tysiąc lat, więc warto być w doskonałej formie – skonstatowałem w progu i jeszcze raz zawróciłem, żeby napić się kawy i w spokoju zapalić dla uzyskania harmonii. Nie znalazłem kawy w szafce, ale nie wpadłem w panikę, wysłałem psa do sklepiku naprzeciwko, a sam rozpocząłem przyrządzać wrzącą wodę. Wrócił z Lavazzą Espresso. Przeliczyłem resztę i zaparzyłem kawę. Wypiłem, zapaliłem, wypłaszczając mózg do pozycji wyjściowej. Byłem gotowy. - Teraz to ja już znam odpowiedź na każde pytanie, zanim jeszcze ono padnie – dodałem sobie animuszu.


Pierszy wybiegł pies, ale wrócił zanim zdążyłem zejść po schodach do ogrodu, wyglądał na rozczarownego. Po UFO nie było już śladu, chociaż kazałem im na siebie czeakć wszystkiego niespełna godzinę.


- Mogli nie mieć do mnie naprawdę ważnej sprawy – wyjaśniłem psu. - Wcale mnie nie dziwi, że odlecieli, tak samo jak mnie nie dziwi, że w ogóle przylecieli – podrapałem psa pod paszczą. - Nic mnie już nie jest w stanie zadziwić, więc dlaczego mieliby kosmici? Na przykład w środku pandemii, w tym kraju umiera dużo mniej ludzi niż umierało w analogicznym okresie ubiegłego, zdrowego roku  i w latach poprzedzających, chociaż powinni padać jak muchy, i tylko mi nie mów, że wirusa poznajemy po tym że go nie widać, więc... - pies przestaje słuchać, idzie w miejsce, na którym wylądowali, a później z niego odlecieli kosmici, obsikuje je, potem okrąża kręcąc się, wiercąc, i wyciska kupę tak ładną, zdrową, elegancką, fejsbukową, że mam ochotę natychmiast zdokumentować ją smartfonem 5G i wrzucić na fesjsa. O tak, z pewnością zyska wiele polubień koneserów, oczyma wyobraźni widzę rosnące setki lajków. Nagle przypominam sobie, że jeszcze nie mam 5G. Zdjęcie zrobione zwyczajną komórką też może byłoby dobre, ale to tak tylko bardzo być może.


„O Matko Boska!!!... - zza gęstego żywopłotu dobiega zbolały jęk sąsiada, który przyjechawszy z pracy odkrył, że jego żona przerwała dietę. Nakrył ją jak podjadała czekoladowe rożki, w dodaku razem z córką. Nie pomogły tłumaczenia, że wszystkie jej posiłki są teraz absolutnie pozbawione przyjemności, a alergia na czekoladę napawa ją wstrętem do tej słodkiej substancji, więc zjada ją dla wzmocnienia obrzydzenia, by szybciej schudnąć.

- Tak ci ufałem... ja tak ci wierzyłem... - użala się nad sobą sąsiad.
- Ale ja to na siłę wciskam w siebie, nic sobie z tego nie robię – popłakuje przyłapana żona, a my czym prędzej
wracamy do domu, żeby nie zakłócać prywatoności.


Zamykam drzwi łokciem, w zasadzie bezdotykowo, ale i tak zaraz dezynfekuję.

Szkoda, że odlecieli ci kosmici, tak zwyczajnie, bez podania pewnych typów na sobotnie losowanie totolotka. Na osłodę pozostaje nadzieja, że kiedyś świat znów będzie czynny i ludzie staną do kas sprzedających poezję, muzykę i paprykarz szczeciński.

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Dzień 75.



Jest maj, jak co roku o tej porze. Słońce świeci na pełnych obrotach za darmo, dla ozdrowieńców i tych, co dopiero zachorują, dla ratujących i dla ratowanych świeci po równo, chociaż bardziej opłaca się być ratującym niż ratowanym. Pies kładzie się na trawie, łapiąc witaminę D, ziewa, mróży oczy i zasypia.




Wychodzę przed bramę. Nie robię nawet trzech kroków, kiedy dostrzegam leżące na chodniku bezpańskie pięć złotych. Nie podnoszę. Nie dlatego, że mi lata pięcizłotówka, ale wystąpić w ukrytej kamerze za pięć złotych? Dajcie spokój. Tylko nie mówcie mi, że ktoś w czasie wyniszczającej pandemii zgubił pięć złotych, naprawdę?... dajcie spokój - takie rozluźnienie?!


A jednak poluzowali - jak gdyby nigdy nic, przybywa pani inkasent spisywać stan licznika gazowego. Nie jest zamaskowana, ale nie stanowi zagrożenia, bo ledwo się trzyma na nogach, tak się zdezynfekowała wewnętrznie preparatem. Wygląda w tym stanie naturalnie kompletnie, jakby się taka urodziła. Opowiada - za darmo - fajne dyrdymały, podczas gdy ja otwieram za nią wrota licznika i odczytuję jego stan, zdaje się, że nawet zapisuje w notesiku parę cyferek. Na koniec pyta, czy rosną w tym ogrodzie konwalie, bo potrzebuje do nalewki. Dowiaduje się, że rosły, ale już nie, bo zjadł je bluszcz. Mówi, że bluszcz to nie, bluszcz się nie dadaje, a potem przypala cygaretkę, puszcza dwie chmury i sobie idzie - stawia lewą nogę przed prawą, a potem prawą wyprzedza lewą, by znów lewą postawić przed prawą i nigdy jej się nie myli, widać zdezynfekowana jest w sam raz.


Wchodziłem już do domu, gdy rozległo się głosne łup! To rozpędzona samica drozda zderzyła się z szybą na werandzie. Pies obwąchał leżącego na trawie ptaka i stwierdził zgon. Pani drozdowa skręciła kark. Pochowałem ją obok Masakry, kota, który kiedy żył, specjalizował się w szczurach; lubił zwłaszcza szczurze schaby, ogon zostawiał dla mnie, na wycieraczce. Wszyscy wtedy byliśmy szczęśliwi; w maskach to ludzie chodzili tylko do banku po większą gotówkę, ale nie codziennie, bo w weekendy banki były nieczynne. Teraz noszą maski nawet w weekendy, ale wcale im od tego nie przybywa gotówki.


Po pogrzebie, już w domu, włączam radio i zaraz wyłączam, włączam telewizor i też wyłączam. Sprawdzam w internecie jak pandemia dziesiątkuje światową populację: dzisiaj urodziło się 346 525 ludzi, a zmarło 145 618, w tym roku przybyło na świecie 30 252 520 mieszkańców. Pies łapie pierwszą tej wiosny muchę, przegryza ją i wypluwa na drogi dywan.


Przez okno widzę doktora habilitowanego Drozdowakiego, jedynego habilitowanego na naszym osiedlu. Jest zamaskowany, ale wiem, że to on. Zwykle zapomina wyjąć wieszak z marynarki przed jej nałożeniem i po tym go rozpoznaję, po srebrnym haczyku wystającym nad kołnierzem. Nawet wiem dokąd zmierza. Niesie małe pudełeczko z czterema czekoladowymi rożkami dla hrabini Wrotycz-Nawłociowej. Mimo, że ludzie osadzeni w areszcie domowym nie powinni się odwiedzać, pod karą spotkania z rządowym policjantem, habilitowany jest gotów zaryzykować tresurę policyjną dla możliwości popisania się swoją erudycją przed wyrobioną publicznością, a hrabini podejmie ryzko spotkania z powodu rożków, które zje mimochodem, niejako przymuszona, nie przerywając odchudzania. Kibicuję żeby im się udało.


Za oknem znów jakiś widok, niby znajomy lecz nigdy taki sam. Idzie Kazik, ale nie ten słynny, z niewyparzoną gębą, która spowodowała powrót cenzury, to idzie nasz osiedlowy Kazik, znający już dwa języki obce, a od niedawna zapisany na kurs trzeciego. Nigdy nie miał nic do powiedzenia ten Kazik, a teraz będzie miał nic do powiedzenia aż w trzech językach!


Pod koniec dnia już miałem się wykąpać, ale spojrzałem na różową gąbkę, postrzępioną i wyżartą przez moją skórę w wielu miejscach. Wyjąłem z foli nową, świeżutką gąbkę, a zużytą wrzuciłem do kosza. Nie wykąpałem się jednak, bo pomyślałem, że jutro też będzie miło znaleźć nową gąbkę w łazience. Pies, mylnie oceniając mój stan – nie kąpie się, więc pijany - chciał wskoczyć na łóżko, ale spiorunowałem go wzrokiem tak, że poszedł przemyśleć sytuację do swojego pokoju.


Jest noc, więc wychodzę do bankomatu. Wypłacam świeżo wydrukowane pieniądze. Jestem pierwszym, który ich dotyka. Są tak nieskazitelnie czyste, że żal mi je zginać przy upychaniu do portwela. Dobrze, że teraz drukują tyle pieniędzy, ludzie się ucieszą i będą szczęśliwi, nic tak przecież nie ciszy jak widok świeżo wydrukowanej stówki.


Wracając omijam szerokim łukiem zamskowaną postać. To kobieta, wiem, że ma na imię Regina i że kiedyś miała męża, ale przez 20 lat prowadzenia zakładu fryzjerskiego dorobiła się na tyle, że stać ją było na rozwód i obecnie żyje komfortowo.


Nagle kobieta chowa się w bramie, więc też chowam się w bramie, tyle że po przeciwnej stronie ulicy, rozświetlonej teraz reflektorami policyjnego patrolu zmotoryzwanego. Auto przetacza się sennie obok nas i znika, noc znów zjada wszystkie kształty. Możemy wyjść z ukrycia i ruszyć każde w swoją stronę. Może niepotrzebnie się chowaliśmy, bo przecież policja zawsze bije dla dobra bitego - bo nie miał maski, co go chroni, bo się zgromadził i naraził zdrowie, bo miast siedzieć w domu łazi i może się przewrócić łamiąc obywatelską nogę, bo stoi za blisko siebie, narażając na infekcję. Bije w trosce, w najlepszej intencji, i wcale nie jest zmęczona tylko dzielna.

Foto: Anna Cięciel-Łukaszewska

You Tube komentarzy: 0

Niedziela, 12 lipca

Marcin Król komentarzy: 0

Notatki

Notatki 10, 14 kwietnia
Zgoda to także zgoda na rozmowę. Nie na pogawędkę, dyskusję, debatę, dialog (w innym rozumieniu niż u Platona), deliberację i tak dalej. Rozmowy w naszych czasach właściwie nie prowadzimy.

Rozmowa trwa długo, a jej uczestników może być od jednego do trzech. Rozmowa najczęściej wymaga kontaktu osobistego, ale niekoniecznie. Może być korespondencyjna. Można ją prowadzić z samym sobą w duchu. Rozmowa jest zawsze poważna, chociaż jej temat nie musi być poważny. Zgoda na rozmowę oznacza niezbędne skupienie na jej temacie, a przede wszystkim na rozmówcy. Rozmowa może być na określony temat lub bez tematu. Może mieć cel praktyczny lub w ogóle nie mieć celu ani konkluzji. Sama przyjemność rozmowy wystarczy.

Sens rozmowy polega na rozmawianiu. Nie ma utylitarnego charakteru. Z rozmowy bowiem nic nie wynika. To jest dla nas dzisiaj nie do przyjęcia, bo nie ma czasu, bo telewizja i internet, bo nie potrafimy się skupić na niczym, co bezinteresowne. Prowadzimy więc idiotyczne wymiany zdań w rodzaju: gdzie państwo jadą na wakacje. Pozorujemy rozmowę, chociaż zdanie jej uczestników nic nas nie obchodzi. A przecież bez bezinteresownej rozmowy stosunki z innymi ludzi stają się beznadziejnie błahe. Oczywiście, możemy się razem napić, ale z tego nie urodzi się rozmowa.
Rozmowa to pożywka dla ducha. To okazja do przebywania w innym świecie, w którym drugi człowiek jest naszym dramatycznie istotnym towarzyszem. Bez niego, bez rozmowy nie potrafimy żyć. Bezinteresowność jest warunkiem istnienia dobrej wspólnoty. A kluczem do bezinteresowności – rozmowa. Nie o głupocie naszego rządu, ale o tym, jak zło mogło tak łatwo zwyciężyć. Na czym polega ponętność zła. Jak z nim walczyć (bez większych nadziei na zwycięstwo)? Rozmowa ratuje nas także przed bezmyślnością świata publicznego. Rozmowa więc jest dobrem sama w sobie, ale wymaga od nas wysiłku. Zgoda na rozmowę to jak zgoda na istnienie drugiego człowieka. Kiedy nie rozmawiamy stajemy się egoistyczni, samotni, głupi i interesowni. Ten kto nie rozmawia, nic nie rozumie. Dzisiaj dotyczy to nas wszystkich. Ale wcale tak być nie musi, chociaż nadzieje mam nikłe.
Lektura polecana: Adam Mickiewicz, „Wielka improwizacja", Dziady, część II, scena 2

Wszystkie notatki profesora Króla, Klick!!!