19 marca 2024, wtorek
Redakcja komentarzy: 0

Jesień

Regine Ramseier komentarzy: 0

Zachować lato

Redakcja komentarzy: 0

Pojawiła się Mohini Dey, nastolatka z Indii

Ludwik Cichy komentarzy: 0

Nagranie z kamery hotelowej



Rysunek: Andrzej Bobrowski 

 

- O czym czytasz?

- Że gepard pędzi 100 na godzinę, dogania impalę, podcina jej nogi, zarywają w ziemię, chmura pyłu opada i gepard się do niej zabiera. Taki obiad, jak nigdy nic. 100 na godzinę, bęc o ziemię i nic mu się nie stało.

- Co to jest impalę? – zapaliła swoją nocną lampkę i rozpoczęła kremowanie szyi przed snem.

- Taka murzyńska sarenka.

- Jaka? – zakręciła słoiczek z kremem vichy sięgnęła po inny słoiczek.

- Taka nie za duża, w sam raz.

- Może by nam takie coś pasowało do ogrodu? – odkręciła drugi słoiczek. – Może byśmy sobie kupili? Jak to wygląda?

- Brązowe, z białym brzuchem chyba.

- A, to nie, za dużo by było brązu. Jak się nazywają te brązowe, co już mamy?

- Daniele.

- No daniele, nie ma co za dużo w jednym kolorze. Coś żółte by się przydało.

- Papugi?

- Nie chcę papugi, tylko by srały na kwiatki, a co jeszcze piszą w gazetach?

- Tak tylko przeglądam, żeby oczy zmęczyć przed snem…

- Dobrze ci w okularach, wiesz?...

- Uhm.

- Może bym sobie też kupiła – odkręciła trzeci słoiczek z kremem – co myślisz?

- Po co ci?

- Czy ja wiem, coś bym sobie kupiła.

- To sobie kup, po to są pieniądze, żeby kupowały dla ciebie co chcesz – przewrócił kartkę.

- Ale co?

- Co chcesz.

- Nie wiem co bym miała chcieć, ciebie się pytam… No popatrz, nie zakręciłam słoiczka i teraz nie wiem która nakrętka jest do którego kremu. Kurde, powinni to jakoś zaznaczać! A nie tak, że teraz nie wiem co zrobić…

Trzymała w dłoni otwarty słoik i patrzyła na dwie leżące nakrętki, nie mogąc się zdecydować, którą wybrać.

- Spróbuj niebieską.

- Obydwie są niebieskie, kurde! Powinni zrobić tak, że do niebieskiego kremu jest niebieska, a do różowego różowa, a do białego biała, kurde, a nie, że wszystkie kremy co kupuję są niebieskie.

- Pokaż – odłożył gazetę i ponad jej brzuchem sięgnął po najbliższą nakrętkę – spróbuj tą.

- No, ta pasuje – zakręciła słoiczek i sięgnęła po kolejny. – Ale i tak powinni coś z tymi cholernymi kremami zrobić, a nie tak byle jak, że się potem kobieta musi męczyć niepotrzebnie i denerwować przed snem. A skąd wiedziałeś, że to ta?

- Nie wiedziałem; wszystkie są takie same i pasują.

- Takie same? To może oni tam do środka to samo wkładają i tylko zmieniają napisy na etykietkach? Nie… no chyba nie – odpowiedziała sama sobie. – Ale i tak ten świat jest taki okropny.

 

rysunek: Andrzej Bobrowski




Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz. 1


Rysunek: Anna Cięciel-Łukaszewska





W moim mieście jest 42 wariatów.


Ale nigdy nie spotyka się ich razem; nikt ich jeszcze razem nie widział, ani wspólne takie foto nie istnieje, ani wideo; nic ich nie łączy.

 

Wariat ma każdego innego wariata za wariata, a im bardziej za wariata go ma, tym sam mniej wariatem się czuje. Uważanie innego wariata za wariata, jego samego wynosi ponad, oczyszcza, wybiela, uszlachetnia, uaniela i umaja.


Kiedy zdarzy się jakimś cudem, że dwóch wariatów spotyka się mija na ulicy, parskają na swój widok śmiechem, pokazują palcami i rażą spojrzeniami pełnymi politowania, aż ktoś im tego spektaklu pojedynku na wyszydzanie, wynoszenie się ponad, syreną policyjną nie przerwie.


Gdy zarzucić wariatowi wariactwo, ten zrobi wszystko, by udowodnić, że jego ten zarzut nie dotyczy. Naprawdę zwariowane rzeczy są w takich sytuacjach gotowi zrobić wymyślić wariaci, by się z zarzutu oczyścić wywinąć.

- Jak ktoś mi mówi, że jestem głupi, a ja głupi nie jestem, a on mi mówi że jestem kim nie jestem, to on sam musi głupi, skoro nawet nie wie z kim rozmawia – mówi Zdziś wariat numer 3 Mieszkowi, 27 wariatowi.


Podszywając się pod normalność, wszyscy wariaci chodzą w niedzielę do kościołów, ale każdy do innego, albo na inną godzinę, żeby przypadkiem nie poprzebywać w swoim towarzystwie sosie, bo wiadomo – z kim kto przystaje, takim się staje. W mieście jest dużo kościołów różnych wyznań, więc łatwo im nie wchodzić sobie w drogę.


Wariaci nigdy nie piją samotnie, bo wiadomo – można wtedy zasnąć na ławce , przyjdą mrówki i zjedzą oczy. W towarzystwie też zresztą nie, bo wódka usypia czujność i można przegapić moment, gdy znienacka podstępnie i niepostrzeżenie dosiądzie się inny wariat, a się tego nie dostrzeże, bo wszyscy zachowują się już jak zwariowani.


Z domu wychodzi zawsze z mapą w smartfonie na wypadek gdyby ktoś o drogę zapytał. Nie wiedzieć jak do dworca dojść?... debil, głupek, wariat – na takie posądzenia się narazić? A tak – do dworca?... proszę bardzo: tak a tak, do Zakopanego?... w prawo i prosto, do Londynu?... zaraz zaraz, jedną chwileczkę... o!, za kościołem w lewo.


Czyta książki tylko sprawdzone przez poprawne Nike inne Fryderyki normalne Paszporty, ekscytuje się przebojami podpięczętowanymi przez Wielkich Puszczalskich Muzykę w Trójce programie.


Wariata poznajemy po tym, że go nie widać.

Tak jak bakterię, co jest - wiadomo, ale nie widzi jej nikt, i po tym ją wyłapiemy najpewniej.

cdn

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz. 2

 

Rysunek: Anna Cięciel-Łukaszewska




Na imprezach rodzinnych zjazdach komuniach wariat się nie pokazuje, bo rodzina, pokrewieństwo za bliskie dziedziczenie: z wariatami obcowanie nie racz nam dać panie. Mimo, że to rodzina, wariaci jednak mieszkają zwykle z mamą, choć nielogiczne to a może właśnie dlatego. I mama się pyta:

- Jadłeś coś dziś Zdziś?
- Nic dziś – odpowiada Zdziś i czeka wieczora, by na pokera szachy wyskoczyć, tężyzną umysłu błysnąć popisać wykazać. Ale pora jest około 12-stej dopiero i dzwoni Mieszko kolega, na przejażdżkę rowerem zaprasza kusi. Zbiega do piwnicy Zdziś po damkę maminą, odkurza, łatki samoklejne do kieszeni chowa i pompkę składaną też.

Dojeżdża na miejsce spotkania punkt umówiony, a tam Mieszko kolega… autem oczekuje.

- No co ty, Mieszko?!... - pytaniem takim rozmowę Zdziś rozpoczyna, z planu wytrącony zbaraniały.
- Co – co!? - pogniewanie się udaje Mieszko, za niezrozumienie zaproszenia na przejażdżkę przez niego wystosowanego, na logo „Rover” na karoserii masce auta pokazuje.

- Aaaa!... takie buty – wali się w łepetynę ze zrozumienia przebudzeniem Zdziś. - Teraz to jestem w domu.

Przygląda się Zdzisiowi Mieszko, przygląda, jeszcze mimikę twarzy do uśmiechu układa sposobi, ale już taka go refleksja dołująca dopada znienacka: Przecież on nie ma ani sławy talentu za grosz, urody nawet i pasji parcia na sukces też nie. I ciężko się robi na duszy Mieszkowi, że tak tu z politowaniem zaczyna popatrywać na Zdzisia, co jeszcze przed sekundami wzorem normalności bez rysy był kolegą, a teraz wszystko co jest między nimi pomiędzy, w przeszłość zamieniają sekundy te. Tyle ludzkości jest na świecie, a akurat ja taki błąd strzeliłem, temu Zdzisiowi tyle czasu na straty poświęcając inwestując, oj, życie niesprawiedliwe jest – użala się nad sobą swoją dolą Mieszko. I odpycha jeszcze od siebie trudną perspektywę ciężkich dni nadchodzących bez Zdzisia wzoru, a im bardziej odpycha, tym bardziej zły się staje, że tak ją tu musi odpychać, a takie wszystko było fajne proste, a teraz przez niego już nie będzie ani prosto ani fajnie tak, tylko jakieś nie wiadomo co.

- I po coś ty te damkę brał matce kobiecie, co teraz w tylu sprawach nie pojedzie załatwić, no na chuj, głupolu jeden się pytam ciebie wariacie?! - wybucha nagle Mieszko, sam zdziwiony tym co słyszy, że tak wybucha i mówi.

Zdrada! Zdrada! A więc zdrada...
- świadomość taka przeszywa Zdzisia swoim dotarciem do niego. Czy on nie wie, że garbatemu nie opowiada się dowcipów o garbatych, wśród Żydów o żydkach nie dowcipkuje, Afroamerykaninowi nie uświadamia że Negro Murzynem jest? Żeby tak tu mnie demaskować!? I to z roweru powodu głupiego niezrozumienia, w dodatku przez telefon stary Motorola L6 model z szumami zniekształceniami? A więc zdrada, zdrada, zdrada! Ale mówi Zdziś na spokój się siląc jeszcze, ze wszystkich sił za koło ratunkowe łapiąc próbując bronić przez atak:
- Jak ktoś mi mówi, że jestem głupi wariat, a ja głupi nie jestem, i on mi mówi że jestem kim nie jestem, to on sam musi głupi, skoro nawet nie wie z kim rozmawia.

O, o?! Czyżby Zdziś wiedział?... - zaniepokaja się Mieszko, że zdemaskowany właśnie został trafieniem w tajemnicę z takim trudem nadludzkim wysiłkiem skrywaną. Bo Mieszko też jest wariatem, o numerze 27 w mieście, ale tak zakamuflowanym starannie doskonałością maski, że wariat nr 3, Zdziś, wziął go za normalności wzorzec miał. A więc zdrada, Zdrada! Zdrada! - przeszywa Mieszka świadomość taka swoim dotarciem do niego, wszystko co jest między nimi pomiędzy, w przeszłość zamieniając.

I już się nigdy nie spotkali, dopiero na drugi dzień. Ale przez telefon. Bo dopiero jutro Mieszko esemes Zdzisiowi puści z miażdżącym komunikatem wielce znaczącym oświadczeniem: - Nie wiedziałem, że taki jesteś! Na co zraniony na maksa Zdziś obmyśliwał godzinami będzie ripostę, żeby i brutalna była, ale i głęboka niepodważalna: - Ani ja, że ty taki! – wysyła po kolacji dopiero esa, gdy już na szachy pokera się nocnego wybiera, tężyzną umysłu wśród kolegów błysnąć porazić, uwieść, załowić nawet się może mu uda, samotność złą na znajomość dobrą zamienić.

cdn

 

 

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz.3


Rysunek: Anna Cięciel-Łukaszewska




Pisać nie umiem, to chociaż opowiem o wariatach z miasta mojego.

W moim małym mieście jest 42 wariatów. Ale ciężko spotkać wszystkich razem. Ta sztuka jeszcze nikomu się nie udała, bo przecież ludziom przeważnie nic się dzisiaj nie udaje. A w moim mieście, w Ameryce nie położonym, a nawet w Londynie nie i w Berlinie bynajmniej też, nic się udać nikomu nie powinno nawet; może jakby miasto moje małe przenieść do jakiejś zagranicy euro strefy, to by korzystniej się tu rzeczy od razu działy zaczęły.

- Ale tu trąci atmosferą polskiej książki z demobilu kserem robioną – konstatuje Konstancja Patrycja nazwisko nomen omen Czubkówna (wariat o 28 numerze zaraz za Mieszka numerem wariata). - Lepiej się zajmę swoimi myślami refleksją, to mi szybciej do obiadu zleci: - Widziałam morze w telewizji, i wieloryba co się wciąż kąpie tylko i pływa i dinozaura, ale nie przypuszczam bezrefleksyjnie zaraz, że to istnieje naprawdę; myślę raczej domniemywam, że taki tylko film dla rozrywki bezrobotnych puszczają, jak o aniołach na przykład. No czy film o aniołach obejrzany może być dowodem na istnienie aniołów naprawdę? No, naprawdę... A teraz przejdę się powietrzem atmosferycznym pooddycham, coś na obiad kupię, najchętniej knedle z mąki biedronki, po sześć paczkowane dla wygody taniości, i jeszcze promocja do tego: w co drugiej paczce niespodzianka śliwki kawałek we knedlu, tylko która paczka co druga? Jak tu wybrać żeby wygrać i po stronie współczujących stanąć, a nie tych do współczucia przeznaczonych, co nie wygrali.
Czytała Konstancja, że w życiu lepiej być ratującym niż ratowanym, więc wygrywającym lepiej też.

I poszła. I szła obok klombu z ławką na której menel świeżo wybudzony powiódł wzrokiem za jej ciałem - w szwach się rozłażącym, ale tylko tu i tam – zamyślił się, zadumał czyby w Konstancji posturze kobiety nie dojrzeć, zagwizdać może, bluzga puścić by wypadało pikantnego?... ale zniechęcić potrafił się, zwalczyć wzbierającą ochotę nieprzepartą, bo w gruncie rzeczy wybredny był na kobiety. I tak, nic nawet nie wiedząc przeczuwając, straciła Konstancja okazję szanse na użycie riposty dosadnej, długo wymyślanej specjalnie na okazje takie, które jak ta, nie następowały. Ale jutro też jest dzień, przynajmniej zawsze był jutro, więc i nadzieja jest na wszystko bez cenzury, co ją jeden taki Wałęsa przeskoczył przez płot raz na jutro.

cdn

 

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz.4


Rysunek: Anna Cięciel-Łukaszewska






W moim małym mieście jest 42 wariatów. Ale ciężko spotkać wszystkich razem. Ta sztuka jeszcze nikomu się nie udała, bo przecież ludziom przeważnie nic się dzisiaj nie udaje. Nawet jak to się łatwe wydaje, a co dopiero jak trudne? Jak oni się ukrywają kamuflują, czynności normalne naśladują lepiej od tych naśladowanych, bo więcej ćwiczą na okrągło, więc i bieglejsi w technice normalności się stają.

Wariata poznajemy po tym, że go nie widać. I bakterię po tym poznajemy, że jej nie widać. Ale wariata nie widać bardziej, bo bardziej uważny wyćwiczony lepiej.

Jak zobaczyć wariata, co go nie widać – to jest sprawa, a jak zobaczyć wszystkich 42 razem, to dopiero sprawa jest osobna skomplikowana, bo oni dodatkowo unikają się jak ognia woda.
42 bakterie poznasz po tym, że je zobaczysz już przez okularu szkło, ale wariatów 42 nikt w mieście razem jeszcze nie widział.

Pod piekarnią za klombem natyka się Konstancja Patrycja Czubkówna na słynnego lokalnie Adzia, który wciąż ma pod sześćdziesionę i wciąż wygląda zaledwie na mocno zużytego szesnastolatka, jakim go życie dorosłe zastało; bezdomność widać służy czasami i niektórym się na coś przydaje. Adziu podszyty starannie za bezdomnego z niemiecką perfekcją precyzją, słynnym jest lokalnie 1 numerem wariata, wiadomym rozpoznawanym przez mieszkańca wyborcę każdego. Stąd szczególnie przez innych wariatów unikane towarzystwo jest jego, w celu posądzenia uniknięcia o braterstwa zażyłość, wspólnotę umysłu stanu. Co łatwym nie jest, bo Adziu przyjaźnie natrętny do wariata każdego i lepiej szybko dać mu co chce dla pozbycia odczepienia się adzinej adoracji osoby.


- Kup mi pół chleba – wyróżnia z tłumu ulicy Konstancję Patrycję Adziu.
- Pół chleba – życzy Konstancja do młodej ekspediującej, ale zaraz otwiera drzwi i dopytuje Adzia: - Pokrojony?

- A co kurwa, dziwne?! - raczy doprecyzować odpowiedzieć, na chwilę tylko odrywając wzrok od patrolowania nerwu miasta.

- Ale pokrojony, jeśli by pani mogła – sugeruje Konstancja łagodnie do ekspediującej, która naciera na wibrującą maszynę tnącą z ostentacją jawną tak, że od razu czuć ile wysiłku kosztuje ją to krojenie, i ten woreczek foliowy jeszcze musi rozszczepić ściany szczepione jego dmuchając płucami swemi aż przez usta, jesuu... jakby noży w domu do mordowania tylko używali, a do chleba naszego powszedniego to już nie wcale. A jakby tak się przerżła, chcąc nie chcąc, w palca tips drogi w studio paznokcia wytworzony za pieniądze albo w tatu dyskretne pod stawem śródręcza, to ciekawe czy by sztuczne oddychanie umieli zrobić pierwszej pomocy, strat uregulować zdośćuczynienie czy by ich było stać?

Adziu chleb odbiera i: - No, to możesz teraz dać ćmika – tak docenia gest chlebowy Adziu, by dobrego uczynku serca Konstacji wagę poszerzyć podnieść jeszcze. Nie ma ćmika jednak ona.

- Oż ty ruro prosta! - beszta Adziu, ale zaraz reflektuje potem: - Nie przejmuj się – klepie w ramię twarz ludzką więcej pokazując. - Nie udało ci się dzisiaj, ale tylu ludziom się dzisiaj nie udaje, a jutro będzie znowu jutro, to się coś może ci uda.

Może sobie już pójść Konstancja Czubkówna Patrycja . I poszła. Aż doszła po knedle po sześć paczkowane, z biedronki mąki. A potem bez przygód szła wracała szczęśliwa , bo przygód prawdziwych za bardzo nie lubiła; wolała w telewizji coś na niby obejrzeć zamiast, co się nie dzieje naprawdę, bo prawda wcale nieciekawa dzisiaj, wcale.

cdn

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz.5



Rysunek: Anna Cięciel-łukaszewska






Jutro też jest dzień, a przynajmniej zawsze był, jak mawiała babcia Cicha Marysia z domu Pakowska, córka zawiadowcy stacji, co się zegarki godzinę ustawiało według pociągów, a nie podług smartfona. Jeszcze wczoraj była przeszłość, a teraz?... Ale nie martwcie się, jutro też będzie przeszłość, tylko że po jutrze. O ile będzie jeszcze jakieś jutro. A co ma nie być, skoro zawsze było.

 

Wczoraj nie zrobisz już nic, jutro też nie jeszcze, takie to są dwa dni w tygodniu. Teraz jest teraz, lepsze jak wczoraj i jutro, bo bez niego by ani tego ani tamtego nie było. A obecnie na dzisiaj puszka się pojawiła na chodniku placu rynku miasta małego, nie otwarta wcale, całą zawartością kusząca. I na chwilę obecną jakby leży w środku miasteczka placu w biały dzień, puszka konserwa może rybna z filetu a może nie wcale, bo z dorsza rekina całego w kawałkach? Puszka nieotwarta w całości nienaruszona, więc jej tu menel nie rzucił hołota, pańskich chałup mieszkaniec obywatel wyborca. Skąd więc i zatem nówka sztuka całkiem cała dobra w środku miasta porzucona bezpańsko puszka? Ukryta kamera może?, z kieszeni skoczkowi spadochronowemu wypadła? - możliwości po stronie ubóstwa wolą się trzymać, nie za wiele ich, oj mało bardzo życie rozwiązań tej zagadki podpowiada, bo czy ktoś widział, żeby inny ktoś dobrą puszkę nową na ulicy samą zostawiał bez opieki porzucał?, każdy taką trzyma, ściska i strzeże mocno jak pinu loginu do totolotka kuponu za może milion, albo lepiej trzy. Ale już się konsylium wyborców obywateli zbiera, by nad puszką zagadką radzić, problem rozwiązać, co tu się w teraźniejszości bieżącej miasta małego zawiązał z powodów nieznanych sprawców działania, przez tvn wciąż nie wytropionych przez opieszałość czy zwykłe wybiórcze działanie stacji tej opiniotwórczej na zamówienie – nie wiadomo jeszcze, nie ustalono. Ale już pochylają się głowy szacowne, a każda koncepcji własnych swoich pełna, indywidualnym życiorysem przejść naznaczona, już głos słychać przez ewolucję wymyślony do wyrażania myśli odczuć stanów emocji skarg doniesień pouczeń oskarżeń kłamstw pomówień domniemań.

 

- A skąd tu puszka taka całkiem? - rozważa, śledztwo zagaja głos1.

- To będzie konserwa więcej taka, nie puszka – głos 2.

 

- Z filetu – głos 1.

- Z fileta się mówi, nie z filetu – głos 3.

 

- Pierwsze słyszę – głos 1.

- To nie będzie ani z fileta ani z filetu, to będzie z całego dorsza w kawałkach wygląda - głos 4.

 

- Dorsz nie, dorsza nie puszkują, za drogi. Z rekina prędzej; rekina skurwesyna się powinno puszkować, co ludzi zjada, nie dorsza! - głos 7.

- A czemu by to nie miała być z kałamarniczek puszka? Kałamarniczki modne teraz medialnie – głos 14.

 

- Konserwa, nie puszka. Tyle to już ustalili żeśmy jakby, więc nie cofajmy zatem się – głos 2.

- Konserwa, nie konserwa, ale co to w ogóle może być tutaj w ogóle? - głos 14.

 

- A ja takie coś akurat zgubiłem jakby, jak akurat do banku szłem za pront internet płacić – głos 17.

- Nie mówi się szłem, szedłem się mówi jak już – głos 3.

 

- Chyba lepiej wiem czy szłem czy szedłem, bo akurat szłem, w dodatku osobiście – głos 17.

- Jak pan zgubiłeś faktycznie, to powiedz co tam w środku jest. No?... – głos 1.

 

- Akurat tak dokładnie nie czytałem na etykiecie napisów, bo okularów żem nie wziąłem. O! Tak się tu nie będziemy sprawdzać podejrzewać – głos 17.

- Ale do banku żeśmy okularów nie zapomnieliśmy, co?! - głos 1.

 

- Do banku akuratnie oklulary zbendne. Obsługa dzień dobry, czy możemy służyć i kafkę prosimy jeszcze zaraz pić póki parząca. Jakby była w banku toby wiedziała, ale z czym do ludu... Puszka jest moja! - głos 17.

- Nie kłam lepiej!, już ustaliliśmy że to nie żadna puszka nawet, tylko ale konserwa – głos 3.

 

- A może by sprawdzić odciski palców, to byśmy od razu wiedzieli kto jest właścicielem sprawcą? - wtrąca Zdziś, co właśnie przechodził i zwabiony widokiem tłumu gęstniejącego, przecisnął się przezeń, zainteresował, głos zabrał. I obracają się głowy konsyliarzy tłumnie już zgromadzonych i patrzą na Zdzisia jak na wariata, co powoduje, że oddala się Zdziś prędziutko w stronę domu pomyka, w perspektywie ulicy za horyzontu linią znika. Obejrzeć to zdarzenie w internecie chyba kulturalniej mu będzie, w internecie tym co wszystko mają co chcesz i co nie, a jak tam nie ma coś, to nic takiego w temacie nie istnieje w ogóle, to się przekona Zdziś czy był gdzieś wychodził coś widział, czy zdawało ledwo mu się jak przeważnie.

cdn

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz.6



Rysunek: Anna Cięciel-Łukaszewska





- A tam nie jest coś po angielsku napisane na etykiecie froncie? To byśmy przeczytali i od razu wszystko wiedzieli co to – tak głos 77 rzeczowo powraca do przerwanej rozmowy.

- Tu jest aby po polsku coś, więc nie widać nawet – głos 3.

 

- Oj to szkoda że po angielsku nic – głos 77.

- No co zrobić?... - głos 3 rozkłada ręce.

 

Kupiła Konstancja knedle już z biedronki mąki dwa opakowania: jedno i co drugie, żeby pewność mieć niespodzianki śliwki we knedlu promocji, i dociera teraz do zewnętrznych kręgów zgromadzenia dużego jakiegoś, i zainteresowuje się od razu Konstancja bo lubi żyć na bieżąco być z dużymi sprawami: - Co tu miejsce ma przepraszam proszę mi informacji udzielić krótkiej, bo się spieszę w jednej sprawie osobistej wagi.

- Ja tu dopiero od pięciu minut, to się nie zorientowałem jeszcze, nie dopchałem, więc by się pani musiała kogoś bliżej dopchanego podpytać, bo ja też na wiadomość konkretniejszą oczekuję wciąż - głos 755 .

 

- Jakiś konkurs jest, czy festyn miasto urządziło, podobnież że puszkę można wygrać jakąś amerykańska konserwę czy inny artefakt – głos 749 informuje.

- O... jak artefakt to nie dla mnie – krzywi się pogardliwie Konstancja i oddala z knedlami w stronę domu czym prędzej i prędzej. Bo opakowania kupiła dwa, więc jedno co drugie musi być jeżeli życie uczciwym ma pozostać. I nie usłyszy Konstancja krzyków wrzawy zamieszania, że właściciela konserwy puszki sprawcę w krzakach śpiącego odkryli pojmali przebudzili i przed oblicze doprowadzili.

 

- Mamy cię bratku! - głos 4.

- Ludzie! Ale o co chodzi biega więcej?! - pojmany.

 

- Już ty nam powiedz lepiej! I nie pogrywaj! – głos 4, wskazując na puszkę konserwę.

- Nie pogrywaj z nami, gadaj zaraz, struny nie przeciągaj! – głos 3.

 

- Aaa!... moje kiełbaski giżyckie się znalazły – pojmany rozpogodzony rozluźniony.

- Jakie kiełbaski?! To konserwa przecież, nie kręć! - głos 4.

 

- Nie kręć!!! - głos 1, 2, 3, 4, chórem.

- No kupiłem se bułkę i konserwę kiełbasianą w giżyckim sosie żeby zakąsić przed zaśnięciem, bo coś nieświeży byłem po imprezie za bardzo, to wiadomo, przegryźć trzeba na robaka zgagę. To bułkę zjadłem i zdawało mi się że giżyckie też, ale widać tylko mi się zdawało, bo musiała mi pucha wylecieć zgubić jak chciałem o hydrant otworzyć. Dobrze żeście znaleźli, dziękuję – pojmany rozluźniony zadowolony.

 

- Dziękuję?!!! - głos 4.

- A co? - pojmany.

 

- A ilu tu ludzi przez ciebie stoi się zebrało przez ciebie?! Co w ważnych bardzo sprawach osobistych nie załatwia nic teraz nawet przez ciebie, esemesu nie śle do zet radia eremefu po samochód niewątpliwie, co?! To jest mało?! - głos 4.

- I co? - pojmany.

 

- I co?!!!... Ty łachudro jedna! - głos 3.

- Dawać go tu! Dawać! Dawać go!!! - głosy dalsze od 550 do 749.

 

I już policja zajeżdża na sygnale niezadowolona bardzo, bo o tej porze zwykle do domu czas na zupkę i co u żony słychać porozmawiać, życie małżeńskie pouprawiać trochę, a tu z przyzwyczajeń konieczność rezygnacji nagła nieoczekiwana.

 

- Co tu się dzieje?! - policja policyjnym tonem głosem gestem postawą policyjną.

- Mityng manifestację zgromadzenie se z nas zrobił, bez zezwolenia zaznaczam ale – głos 4.

 

- Cooo?!... Ja? - pojmany.

- Pozwolenie na zgromadzenie jest? - policja tonem gestem.

 

- Cooo?!... - pojmany.

- W takim razie jedziemy! - policja.

 

I pojechała policja na komendę komisariat poaresztować troszeczkę pojmanego, statystyki wykrywalności podreperować, ludzie się rozeszli, a puszka leży dalej jak leżała, bo nikt by się tak w biały dzień nie poniżył podnieść capnąć za widoku, co innego noc, co kształty zjada linie papilarne i tożsamość, ale to nie pora nocy jeszcze, a środka dnia to pora, więc widać z daleka za bardzo i daleko też widać.

cdn

 

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz.7



Rysunek: Anna Cięciel-Łukaszewska






Wczoraj już nic nie możesz zrobić, jutro też jeszcze nie, ale teraz jest dzisiaj i dzisiaj możesz wszystko.

 

A Zdziś już w domu, w równowadze dobrej odzyskanej obrazkiem znajomym przed oczami tym samym co wczoraj co jutro i zawsze racz mu dać panie. Zupkę zjadł, bo pora już była, taką wymioty udającą z koloru gęstości, ale parzącą pożywną świeżo we mikrofali zrobioną. Odbija teraz jedwabiście esencjonalnie, pod pachą drapie, z nosa wysupłuje okropnego coś, ale zaraz w spodnie wyciera palec i czuje że coś niezwykłego zrobić nachodzi go ochota, do nerwu życia się zbliżyć pouczestniczyć pokowboić.

 

SIUŚKÓW KOŃ się na fejsbuku ustylizowuje przewrotnie wariactwo udając, bo wie jakie to modne na fejsie pod wariata się podszywać udawać, najwięcej lajków polubień w wyścigu na oryginalny lans zdobyć. Miejsce zamieszkania Ryjowiec Fabryczny podaje, zawód pajtaś, hobby koszulę w zębach nosić daje, żeby jasne było że za wariata tu chce być. Tak go ta normalność już nudzi, że w niszy wariatów realizacji tylko upatrywać szansy mu pozostało – taki sygnał tu klarowny interpretacyjnie jednoznaczny zapodaje w swoim wariata mniemaniu.

 

Jest niepokojący stan szajby, niski wysokiej kultury poziom”, taki zaraz post pierwszy daje produkuje majstruje, i jak wytrawny fejsbukowicz normalny, czaty na morze lajków rozpoczyna, we wspaniałomyślności swojej obiecując sobie, że pierwszych stu do znajomych w ciemno przyjmie a'priori.

Jaki żałosny jest ten Prince w różowym garniaku stylu vintydż, ale niech tam, każde powołanie trzeba uszanować; ktoś chce być kimś, a inny tylko Printzem chce być, każdy może być każdym dzisiaj, a nawet najczęściej nikim, co też niezbędny jest do tła wyprodukowania dla kogoś – filozofuje Zdziś, to samo co Konstancja wideo na Youtubie obserwując; on czas oczekiwania na pierwszych stu znajomych zabijając, ona z nerw dla ukojenia, bo żadne z dwóch opakowań knedli z mąki biedronki nie było co drugim, jak opakowanie jedno miało być przecież w promocji zaręczali obiecywali.


I co postanawia Konstancja wzburzona? Na fejsbuku objawia niesprawiedliwość świata doznaną niesłusznie i zło brzydkie focią talerza po knedlach dokumentuje, podpisując żeby już wszystko było zdemaskowane jak należy: „Knedle kupiłam opakowania dwa i żadne nie było co drugie bo obydwa były pierwsze tylko. Ostrzegam! Udostępniajcie! KONIECZNIE!!!”

 

Na takie coś, wpis dziwny natrafia Zdziś, strony fejsbukowe wertując kartkując. Czyta raz, drugi raz czyta... W tym nie ma w ogóle nonsensu żadnego kompletnie, ocenia, To jest tak ostentacyjnie kłujące w oczy wariactwo, ekstrawagancja brawurowa po bandzie, że naprawdę... to musiała napisać osoba o horyzontach znużonych normalnością prawdziwie; żaden wariat by tak nie poszedł, nie odważył na aż tak się odkrycie. Czyta trzeci raz, żeby upewnić się zrozumieć że nic nie rozumie i klika lubię to i udostępnij wszystkim, a konstanciny wpis natychmiast pojawia się u wszystkich czyli u Zdzisia na stronie, na SIUSKÓW KOŃ ustylizowanej.

cdn

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

W moim mieście jest 42 wariatów - cz.8 (z dwudziestu)



Rysunek: Anna Cięciel-Łukaszewska





A co to, a kto to?... już śledzi Konstancja losy swego wpisu wszystkim udostępnienie, informacje o SIUŚKOWYM KONIU sczytuje wszystkie: O! Ryjowiec Fabryczny... pajtaś, koszulę w zębach nosić... o, to musi być znana osoba publiczna, medialnie rozpoznawalna, tutaj rozgłosu uniknąć pragnąca nie zananą pozostać, że tak tu swój autorytet jawnie skrywa, anonimowo przez prawdy nieujawnienie osobistej. To na pewno ciekawa osoba być musi, zapoznania się warta . Klika Konstancja w lubię to i nad odpowiedzią się zastanawia obmyśla żeby napisać, ale nie przestraszyć zaraz zrazić, a może nie napisać lepiej? Ale po co zaraz obojętnością dotykać tak osobę poważną, pomyśli jeszcze osoba że nosa Konstancja zadziera, do zrozumienia daje czasu brak dla osoby, i to publicznie na mediach społecznych; napisać trzeba, ale tak, żeby i nie napisać.

 

Piszę tutaj tylko tę kropkę w celu zagajenia, oto i ona.” - wypisuje Konstancja komentarz SIUŚKOWEMU KONIU i czekać zaczyna i kawę sobie robi nawet, a jak z kawą powraca to już jest lubię to od SIUŚKOWEGO KONIA. A zaraz się i to pojawia w komentarzu: „Zgrabna istoty sedna esencja, synteza nietuzinkowa” chwali KOŃ Zdziś SIUŚKOWY i jeszcze lubię to nacisnął.


- Ja chyba śnię – słyszy swój głos Konstancja Patrycja na głos wypowiedziany. - Taka znana osoba medialnie, rozgłosu niezdrowego uniknąć pragnąca anonimową pozostać, i tak się tu specjalnie dla mnie pofatygowała napisać serdecznie ciekawie. - I zaproszenie do SIUŚKOWEGO Zdzisia już klika niezwłocznie, a on trochę w panikę wpada zaraz, że ktoś coś tu do niego publicznie jawnie się zwraca w sprawie co on ma może a może nie wcale, ale zaraz odklikuje znajomość potwierdza natychmiast, żeby przez zwłokę głupią się nie narazić na ani chwilę złego myślenia o sobie przez kogoś, nie podpaść głupio publicznie.

 

I tak to dwoje wariatów - o czym nie wiedziało - do siebie pisało się zapoznało, co by siebie jak ognia unikało gdyby się spotkało.

Przydaje się jednak na coś ten fejsbuk oj przydaje, nie tak już modny znowu a nawet obśmiewany przez zawodowych szykanerów, próbujących uwagę na co inne przerzucić, najchętniej na siebie swoje, bo twoje może i dobre, ale moje lepsze, bo moje. A czy to źle, że wariat z wariatką? Prezydent prezydentów z sekretarką się parzy, żona niemiecka francuzka z hydraulikiem polskim i pop z popadią oraz pastor, nawet mąż z żoną czasami, a i dziewczyna z chłopakiem także również, to oni se tu nie mogą popisywać zaledwie? Oj, no bądźmy ludźmi więcej, tym bardziej że z punktu widzenia gatunku przetrwania kontynuacji przedłużenia to dobre jest konieczne bardzo, bo jakby dzisiaj nikt z nikim (bo coś komuś to siamto owamto tamto) to za 150 lat nikogo już nie będzie na świecie, ani wariatów też. I znów tylko same jakieś dinozaury paprocie, skrzypy i czekanie czekanie znów na meteoryt czekanie, co pierdolnie ewolucję powoła, co dopiero za miliony lat do takiego mozolnie zróżnicowania doprowadzi, że I Bono z U2 i Bielan Adam i Doris Masłowska tym samym gatunkiem Homo sapiens będą się stać mogli . A tak, to już dzisiaj wszystko mamy na pstryk klick za darmo, rzeczy się dzieją jak powinny i wiele się zdarzyć może dzisiaj już teraz a nie jutro kiedyś dopiero, więc na chuj po co te agresywne dyskusje w celu wywyższenia się przez poniżenie: że fejsbuk dla wariatów tylko, do dupy; a niech se wariaci gadają lajkują na normalność stylizują. Komuś to naprawdę przeszkadza wadzi?, naprawdę...

Jak już tak potrzebujesz zrealizować swoją naturalną ludzką potrzebę wywyższenia się ponad innych przez ich poniżenie obśmianie, to na tapetę weź Kulturę Wysoką Sztukę, co nikogo nie obchodzi a ciebie może, bo
SZTUKA WYSOKA służy głównie do tego, żebyś obcując z nią mógł zrealizować swoją naturalną chęć wywyższenia się ponad tych, którzy z nią nie obcują, i poczuł się wyjątkowo i komfortowo.


W moim małym mieście jest 42 wariatów, poznasz wariata po tym, że go nie widać, bakterię poznasz po tym też, ale ich bardziej nie widać, bo więksi są i starać się więcej muszą. Doceń to i nie demaskuj, życiorysów nie rujnuj, na sztukę wysoką się przeżuć polecamy, co nikogo nie obejdzie twoja demaskatorska aktywność w temacie.

Gdy wariat robi pranie, to do wieszania niebieskiego używa niebieskich klamerek, do żółtego prania żółtych, do czerwonego wyłącznie czerwonych, bo to jest logiczne racjonalne niepodważalnie. A czy ktoś widział wariata wyskakującego z samolotu z gaśnicą butlą gazową? On zawsze wybierze spadochron, bo wie, że skakanie ze spadochronem jest domeną wyłącznie ludzi normalnych. Za nic nie skoczy z gaśnicą, nigdy do takiej opcji rozważania nie przyzna się, nawet przy wódce, której nie pije ani.

Wariata poznasz po tym, że go nie widać. I bakterię poznasz że jej nie widać. Ale wariata bardziej nie widać, bo trenuje ćwiczy znikanie, tożsamości w tłumie rozpuszczanie. Teraz jest już jutro i puszka konserwa przestała leżeć na placu chodniku, ale nie wariat ją capnął o nie. Chociaż pewności nie ma, bo noc już była co kształty zjada widzenie, że nic nie widać, a wariata nie widać też - bakteria co jej nie widać, puszki by nie dała rady - więc może i wariat. A jakie to ma znaczenie, jak on się pod normalnego podszywa z akuratnością niemiecką wyćwiczoną tak, że lepszy jest w roli od tego, co go gra; ważne że giżyckie kiełbaski na marnację nie poszły. Nie sprawdzisz już kto konserwę capnął, sprawcy nie zobaczysz, bo wczoraj nic już nie zrobisz. A teraz dzisiaj jest i na fejsbuk pora, jak ty tam nic nie zrobisz nie napiszesz, to inny napisze ktoś, nie zalajkujesz, to ciebie nie zalajkują. Zrób to teraz zaraz, bo jutro jeszcze nie zrobisz nic i wczoraj już nie zrobisz też. Takie to są dwa dni w tygodniu martwe: wczoraj i jutro. Ale teraz jest dzisiaj twoje.





Cezary Ostrowski komentarzy: 0

Żydzi kontra Immanuel, rozdział: Picasso odwiedza palnetę małp