19 kwietnia 2024, piątek

Człowiek na rowerze

Ludwik Cichy

Człowiek na rowerze, cz. 11 (opowiadanie)



Zostaje coraz dalej to urokliwe wiejskie podwórze, na którym gromadnie baraszkują beztrosko puszyste i miłe zwierzątka skłaniające do przyjemnych wzruszeń. Wszystkie surowe jeszcze – naturalna, zdrowa, żywa spiżarnia, żadnych konserwantów.

Dalej Klick!!!




Ilustracja: Przemek Blejzyk




Cz. 11


Kurki miniaturki, kaczuszki gubiące dopiero puch, parka gołębi pawików w zalotach, napuszony indor, ruchliwe perlice, wielkie kaczory, kury białe, brązowe, pomiędzy tym wszystkim skaczące to tu, to tam łaty królika. W tle ściana desek malowniczej stodoły, łeb psa śpiący przed budą. Uwodzi mnie to wiejskie podwórze na długą chwilę.



KIEDYŚ: Chcieliśmy pojechać na wieś, ja miałem jeździć na koniu i hodować owce z przyjemną białą wełną: kiedy zajeżdżam galopując z fasonem przez podwórze, ty rozsypujesz garściami jakieś ziarno z drewnianej misy a wszystkie kaczki, kury, pawie i indyki wariują z zachwytu napierając radosnym kołem, wielki, czysty i zdrowy pies merda ogonem, obowiązkowo słońce. Obiad, długi spacer i twój zachwyt, kiedy odkrywam dla ciebie coś, co służy do zachwytu. W sobotę zakupy w mieście; jesteśmy wybredni ale nieskromni. Nie obdarowuję cię pierścionkami, innymi ozdobami; nie potrzebujesz tego i ani mi w głowie urągać twojej pięknośćci skończonej. Kolacja, bez alkoholu; karta win wcale nie jest kusząca, po co wino? Nie potrzebujemy żadnych dopalaczy wybielających życie, przecież wszystko dzieje się jak powinno. Gdy wracamy dżipem (albo furgonetką – tego jeszcze nie jesteśmy pewni, może zdecydujemy się na bryczkę?) obładowaną workami, kartonami niezbędnych rzeczy, zwierzęta już grzecznie śpią, z rozświetlonego domu wybiega rozmerdany pies, obowiązkowo księżyc i niebo z gwiazdami. Zabieram cię jeszcze nad staw, z pomostu obserwujemy podwodne kształty naszych pstrągów, albo lepiej łososi, może tuńczyków. Jesteś senna, więc biorę cię na ręce i zanoszę do ciepłej sypialni. Nie rozmawiamy o tym po co nam te zwierzęta, co z nimi zrobimy, gdy już bardzo dorosną, w ogóle nie rozmawiamy, układam cię na wielkim przyjaznym łożu i trącam nogą kontakt, pstryk i gaszę dzień.



Ty już wtedy powoli przygotowywałaś się do trudnego zawodu kobiety, ale ja wolałem tego nie dostrzegać. Po co?, przecież będę zaganiał dla ciebie owce na koniu; owce z przyjemną w dotyku białą wełną, kiedyś i gdzieś, tego byłem pewien.
Zaczynałaś żyć swoim nowym życiem, ja pozostawałem w swoim. Pomiędzy „wszystko idzie jak powinno i mamy cały świat w dupie" a galopowaniem dla ciebie na koniu wyrosła ogromna przestrzeń, do zagospodarowania, dzień po dniu.



Obraz psuje kobieta. Wytaszcza swój tłumokowaty kształt na opuchniętych nogach, zawiniętych bandażem ginącym pod fartuchem. Łapie dużą kaczkę u nasady skrzydeł, potem drugą, waży w rękach, lżejszą puszcza wolno. Skrzypienie wrót stodoły i kobieta znika za nimi z tłustszym kaczorem. Ile ona może mieć lat? Może jesteście w tym samym wieku? Zużyta życiem na wsi może być nawet młodsza. Wspólnota wieku, płci, narodowości, gatunku ...? Dzieli was przepaść, na którą składa się wszystko. Dla ciebie nie istnieje związek pomiędzy pasztetem strasburskim a trzaskiem toporka za drzwiami tej zwodniczo malowniczej stodoły. W twoim świecie taktownie zatarły się źródła rzeczy, sprowadzając wszystko do kwestii zasobności karty bankowej. Czy wolno mi mieć pretensje o to, że jest właśnie tak? Ruszam dalej. Zostaje coraz dalej to urokliwe wiejskie podwórze, na którym gromadnie baraszkują beztrosko puszyste i miłe zwierzątka skłaniające do przyjemnych wzruszeń. Wszystkie surowe jeszcze – naturalna, zdrowa, żywa spiżarnia, żadnych konserwantów.



Znam to jezioro. Kiedyś przeszedłem dla ciebie na rękach do końca pomostu. Wciąż tu jest, i chyba ten sam. I ja też tu jestem. Parę skłonów, skrętów ramion i... patrzę przed siebie do góry nogami. Po paru metrach walę plecami o dechy. Ale znów idę (po co?). Na ostatnim szczeblu wyciskam morderczą pompkę.
- Oooo...! Młodość... - troje aktywnych emerytów na plaży, musieli się gapić jakiś czas, gdy mi pot zalewał oczy. Dwie aktywne otyłe kobiety i aktywny zasuszony staruszek, plus piesek typu Perełka. Macham ręką, uśmiechają się, idą dzielnie dalej. Jedna z kobiet podpiera się kulą.
"Młodość"... - wyciągam gnaty na rozgrzanych słonecznym dniem dechach - ...cholera, pewnie jesteśmy w tym samym wieku, może mają po 10, 15 lat więcej. Młodość, hmm... paradne.


Po emerytach nie ma już śladu. Dobry Bóg zesłał im dolegliwości, którym mogą się oddać bez reszty, zaimpregnowani na kokieterię całego świata. Uwięzieni w wąskich starczych ważnościach, a może wyzwoleni? W drogę!



Cdn.
Poprzednie części Klick!!!
Ilustracja: Przemek Blejzyk Klick!!!

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.