28 marca 2024, czwartek

Czytelnia człowieka dla ludzi

DWOJE BIEDNYCH RUMUNÓW MÓWIĄCYCH PO POLSKU


Dorota Masłowska ma więcej zawziętych wrogów niż dobrych recenzji. W audycjach pojawiają się w biały dzień dorośli ludzie, którzy w ramach okienka z Wysoką Kulturą wypowiadają się o pisaniu Masłowskiej popisowo stopniując słowo ściek, i kompromitując się całkowitym niezrozumieniem tego, o czym, i co Masłowska pisze. I właśnie chciałem ich teraz bardzo przeprosić za to, że ja rozumiem.(dł)

grafika: Andrzej Bobrowski  


 

 

Dorota Masłowska

DWOJE RUMUNÓW MÓWIĄCYCH PO POLSKU

Antologia nowego dramatu polskiego, Wydawca: TR Warszawa 2005 rok

 (fragment)

Akt I

SCENA 2

Jadą.

Dżina i Parcha wyjmują fajranty i zaczynają w strasznym pośpiechu palić po dwa naraz, krztusząc się.

 

PARCHA: O, basta. Dobrze, że cię jednak nie zabiłem, a było blisko, Chryste, jaki miałbym jutro dół! Była impreza, fajnie fajnie, i z tego wszystkiego zabiłem jakiegoś faceta obcego nieznajomego!

Obrzydliwe uczucie. Szybciej, szybciej kolego. Szanujmy swój nawzajem czas. Ale nie denerwuj się tak. Bo się spocisz i przewiejesz, o tu.

Z uczuciem masuje plecy kierowcy.


PARCHA: Seiczento. Piękna fura. Nie, Dżina?

DŻINA: Pędzi jak strzała, nie? Nic takiego samochodu nie zatrzyma.

PARCHA: Albo daewoo tico. To jest wóz. Panie, jak my powiemy w Rumunii, że tym jechaliśmy, to hooo. Krewni nam szałas podpalą z zazdrości. Seiczento. To nie jest samochód, to religia. Ludzie popierdują tu jakimiś pan widzi. Tego, kurwa, wyściguj go, ja pierdolę! Jak pizda, no jak pizda, masz samochód z takimi możliwościami, a wleczesz się nim jak kurwa w kiślu. Dżinusia się porzyga...

DŻINA: Hola hola. Aż tak nie jestem pijana chyba.

KIEROWCA: (zdaje się popadać w histerię) Ze strony

napastników byłem ciągle poniżany, poganiany, przymuszany do wciąż szybszej jazdy wbrew bezpieczeństwu i przepisom ruchu. Jestem kierowcą od piętnastu lat. Mam drobny taki nawyk: gdy z naprzeciwka nadjeżdża samochód, czytam rejestrację, nie mogę się opanować. To samo z tymi znakami, Gdańsk 153 itp., Iława itp. Dodaję wszystkie cyfry i dzielę przez ich ilość. Zawsze mam taką nadzieję, czy wyjdzie po równo. Jak jest po równo, to mnie cieszy. To dla mnie dowód, że istnieje gdzieś tam coś takiego jak symetria i porządek najbardziej elementarnych struktur świata. Najgorzej jednak gdy nie jest po równo.

PARCHA: Buty sobie zdejmuję, okejos? Perke? Puertorikos? Martini seiczento fellatio? 

KIEROWCA: Milczę. Nic nie odpowiadam. Najważniejsze nie dać się mordercy sprowokować.

PARCHA: To, co powiedziałem, to znaczyło „dziękuwa" po rumuńsku. Ale nie zdejmowałem już tych kapciuszków trochę, oooj. Może być porno. Ale jesteśmy przecież tutaj w intymnym własnym gronie, nie?

Ziewa, układa się do snu.

KIEROWCA: Powtarzałem sobie tylko: to nic. To nic. To nic to nic to nic. To się przecież może wcale nie dzieje, to jest może nawet sen, a ja o tym nie wiem i niepotrzebnie się denerwuję... Lecz ten sen wcale się nie śnił.

I on jakby już prawie zasnął, prawie usypiał i ja miałem

nadzieję... pomyślałem...

PARCHA: Fuj, ale śmierdzi, Dżina, pierdłaś?

DŻINA: Ja nie pierdłam, to już tak śmierdziało, jak weszliśmy.

PARCHA: No właśnie. Ale daje ostro. Ale to nie ja.

DŻINA: No właśnie, ja na pewno też nie.

PARCHA: Ktoś naśmierdział, to pewne. Ale na pewno nie ja.

DŻINA: Ja na pewno też nie. Nie ty i nie ja, to już nie wiem kto. Może ktoś puścił bąka?

PARCHA: Świntuszek. A tak siedział cichutko jak myszka, nooo.

KIEROWCA: (popada w histerię) Cso??? TO NIE JA!

DŻINA: A może kto?

PARCHA: TY! To pan! Nikt inny!

DŻINA: Śmierdziuch.

Kierowca histerycznie rzuca się do komórki i próbuje dzwonić.

PARCHA: No i co chcesz robić z tym telefonem dalej, co? Gdzie tak chcesz dzwonić, powiedz nam, chyba nie na policję? Takim jesteś kolegą? Daj ten telefon, no daj.

Pauza.

Ty prowadzisz, to jest szalenie niebezpieczne. Ja ci wybiorę numer, ty tylko powiesz. O kochani, przyjeżdżajcie, Chrystysie Panie, szybko! Kobieta brzemienna! Zmarznięta! Bezbronna! Siedzi mi w samochodzie! I ze mną jedzie, a ja ją wiozę! Nie wiem, co robię! O na pomoc! O ratunku!

LUDZIE! Wy chuje nieużyte, nieżyczliwe. Jak wy tak możecie. 


Kładzie się z telefonem i zasypia.

 

KIEROWCA: No i wtedy on wreszcie zasnął. A wiedziałem, że to jest jedyna moja wtedy szansa, zagadać do tej kobiety, była kobietą, to nadawało jej jakichś takich ludzkich cech, kobiety nie mogą być nigdy do końca złe jak mężczyźni, moim zdaniem to fundament istnienia świata, ponieważ muszą i dziecko urodzić, i nie są alkoholiczkami, ale to dawało mi nadzieję, więc zagaduję do niej: ty w ogóle umiesz mówić?

DŻINA: Uczyłam się, wiesz? Ale jakoś nie wyszło. Nie miałam do tego drygu.

PARCHA: (przez sen) My jesteśmy tylko biednymi uczciwymi Rumunami mówiącymi po polsku... Przypłynęliśmy tu rudowęglowcem IBUPRON... U nas nie ma takich choinek. Są tylko inne drzewa.

KIEROWCA: To jest twój chłopak, ten?

DŻINA: Kto? On? Nie. Kuzyn. To znaczy, to jest taki kochanek jakby.

KIEROWCA: Chrapie ten twój Rumun trochę, co?
PARCHA, (przez sen) To przez tę przegrodę.

DŻINA: To przez przegrodę, miał nos złamany w więzieniu. Teraz strasznie ma kompleksy o to. Nie mów tego głośno, bo się wkurwi i nas oboje zarżnie jak psy, że się przeciw mu namawiamy i obmacujemy.

PARCHA: (przez sen) Nie, nie, nie, nie, chwilunia, chwilunia, co tu się dzieje?

Pauza.

KIEROWCA: (obcierając twarz chustką z tkaniny) To z nim masz to dziecko?
DŻINA: Z kim?
KIEROWCA: No dziecko to.
DŻINA: Moje dziecko, ale z nim?

KIEROWCA: No czy w tej ciąży jesteś, to z nim?

DŻINA: Jaa? Ach tooo. . Nieee, nie, skąd?!
KIEROWCA: Nie  z nim?

DŻINA: Nie, wczoraj go poznałam przecież chyba... Czy to jest zresztą ważne? Moja matka tak samo ciągle pyta, a ja jej mówię: to jest dziecko, po prostu dziecko i chuj, rozumiesz? To jest mój syn. A że akurat ja je mam, no bo widzisz, tak się stało. To jest moje dziecko! Z tobą na pewno go nie mam. A ona: to się nim zajmuj, a nie: palisz, pijesz, chlasz, gacie zdejmujesz z kim się da, a potem wstajesz o 17.30 i się dziwisz, że ci niedobrze. Weź się za coś, wzięłabyś odkurzacz i... A ja... Dobra, nieważne. Właśnie. Dobrze, że mi przypomniałeś.

Wyjmuje puszkę kleju, udaje, że wciąga.

DŻINA: Jestem kompletnie uzależniona od tego świństwa. Prawdę mówiąc, przestaje mi się to podobać.

KIEROWCA: I ten potwór, ta straszna kobieta nawet nie będę nazywał jej kobietą, wyjmuje z tych bambetli, z tego swojego kramu puszkę butaprenu! I przegląda się w wieczku! Jak w lusterku!

PARCHA, (przez sen) Dżina jest artystką.
KIEROWCA: A to, tto, nie szko-szkodzi dziecku?

DŻINA: Cso ty... Ja to kontroluję przecież. Zresztą lekarze powiedzieli, że moje dziecko jest już przyzwyczajone i jak odstawię, to może być dla niego gorszym wstrząsem, niż mały rząch od święta, jednym słowem może zgłupieć tam, lepiej trochę rząchnąć, niż żebym ja miała zły humor, a dziecko chodziło wkurwione. W małych ilościach to jest nawet zdrowe podobno, byś spróbował, to byś trochę też wyluzował się, a nie taki siedzisz. O, ale czołgi fajne jadą, będzie wojna.

KIEROWCA: Niee! Nigdy! Krzyknąłem. Smród był potworny, zacząłem mieć zawroty.


DŻINA: Wiesz co?

Bo najgorsze kurwa jest, że świat chce zrobić z człowieka szarą szmatę salutującą w szeregu, przechodnia przechodzącego przez jezdnię. Pasażera kurwa tramwaju powiewającego na rurce z taką twarzą, o. Bez żadnych wypustek. Bez żadnej twarzy. Takiego jak ty. Człowieka-wędlinę. Ja nie chcę taka być.

(przerażona) E, jak ty masz na imię, obejrzyj się! Obejrzyj się! I powiedz mi jedną rzecz.

KIEROWCA: Ale co? Co się dzieje?

DŻINa: Powiedz mi coś, ale tak, żeby ona nie widziała,

rozumiesz? Nie! Nie tak, nie obracaj się! To moja matka, to ona tam siedzi z tyłu? Tylko to mi powiedz, bo nie chcę się odwracać. Brunetka, starsza.

KIEROWCA: Niee! To twój chłopak, ten co z tobą jest! Twój kuzyn!

DŻINA: Ta dziwka mnie śledzi. Chodzi o to, że puściłam wczoraj wszystkie alimenty i ona chce mnie zabić na pewno teraz, nie zdziwiłabym się, gdyby tu wsiadła za nami, muszę cały czas uważać, nie mogę ani na chwilę się obracać, bo ona się pojawia i mówi do mnie: weź się za coś, zetrzyj po sobie, to jest twój syn.

KIEROWCA: Ale kto? On?! (pokazuje na Parchę)

DŻINA: Mój syn? Kompletnie cię już powaliło. Niedobrze mi. Chyba rodzę. Dzwoń po doktora Lubicza.

KIEROWCA, (prawie płacząc) Jak? Twój kuzyn zabrał mi telefon!

DŻINA: Luz luz luz, jak jest tak, to przecież mogę się powstrzymać. He he. Ale się zląkłeś, ja pierdykam.

Jadą.

KIEROWCA: To nie są żarty, dziewczyno. Jak żona rodziła, to różne były komplikacje, rozszarpali jej odbyt... Pęcherz uszkodzony, no kobita strasznie się wycierpia...

PARCHA, (już się obudził) Ona nie ma odbytu.

KIEROWCA:. Oczywiście że nie ma... ale ja nic takiego nie sugerowałem...

PARCHA: Dżina nie ma odbytu, ona nie jest taka.

DŻINA: Weź zamknij ryja, dobrze? Spałeś to śpij, nie przeszkadzaj w kulturalnej rozmowie dwojga ludzi.

PARCHA:  Sama się zamknij, ty, nie będziesz mi mówić, jak on cię obraża...

DŻINA:. Chuj. Kurwa. Gówno.

PARCHA: Kupa. Sraka. Obrzydliwa sraka. Pipa. Pacha.

KIEROWCA, (na skraju załamania) Przestańcie... NA BOGA... Ludzie... Musicie tak się obrażać, przezywać?! hałasować! Nie macie wstydu! Kobieto, ty jesteś w ciąży, wąchasz butapren, przeklinasz, smrodzisz w samochodzie, to dziecko to wszystko słyszy i widzi! W życiu płodowym zapamiętuje! Potem jak przy gościach ci raz powie! Pierwsze słowo, które powie! Na Boga...

PARCHA: Słyszałaś, lampucero? Pan jej wybaczy, się uspokoi, to jest głupia Rumunka, prostaczka, całe życie pracowała w fabryce małp i psów, nie umie się zachować w ludziach. Widzisz, co zrobiłaś? Pan aż prawie zawału dostał, jak usłyszał twoje odzywki.

DŻINA: A twoje nie lepsze!
PARCHA: Nie, właśnie ja powie...
DŻINA: Nie. Nie. Nie i jeszcze raz nie.

PARCHA:. Tak! Właśnie że tak!

KIEROWCA, (wybucha płaczem i zatrzymuje samochód) Stop! Błagam... Macie... Ja nie jadę! Nie jadę! Nie chcę, oddaję wam... Ten samochód jest wasz... Ja wam go oddaję! Ja wysiadam. . Piechotą se pójdę... Mam ochotę się przejść, tu jest taki las, tam jest miejsce w sam raz dla mnie, znajdę sobie jakiś korzeń stary, zbuduję w nim dom... Sam wystrugam talerze, łyżki, wieszaki, te, instrumenty muzyczne...


PARCHA: Nie nie nie, kochany, wykluczone, przestań ryczeć, uspokój się, natychmiast się uspokój, my też mamy terminy, spieszymy się na czas.

DŻINA: Nie, właśnie daj mu się wypłakać, niech sobie popłacze, wypłacze się.

PARCHA: Nie, bo nie broń go.

DŻINA: Płacz człowieku płacz, to cię oczyści. Ja na przykład, jak miałam teraz to, zapalenie pęcherza, wie pan, jak to jest, łaziłam, nie mogłam sobie miejsca znaleźć, ciągle chciało mi się pisiu. Lecę, pędzę! leję po nogach! Biegnę sprintem, wyścigi Rumunii kobiet z zapaleniem pęcherza! Otwieram skobelek! Już cała jestem zesikana! Siadam na tron i robię triumfalnie trzy gorące kropelki, a uczucie jest takie, jakby mnie ktoś robił właśnie na drutach. Wie pan. Szył moje zwłoki na maszynie. Coś jak orgazm. Tylko gorzej.

KIEROWCA: (cały czas płacząc) Panie komisarzu, to, że żyję, zawdzięczam wyłącznie sobie, własnej zimnej krwi i opanowaniu, temu, że nie dałem się sprowokować, że cały właściwie czas nie reagowałem na te próby odebrania  mi władz umysłowych, bo teraz nie mam co do tego wątpliwości... I wtedy zobaczyłem patrol policji, który stał przy drodze, bałem się przez chwilę, że to fatamorgana, że ci, co chcą sprawić, abym był nienormalny i zwariował, że to oni podstawili ich, namówili przeciwko mnie, aby tam stali i mnie prowokowali, podjudzali, a potem się ze mnie śmiali, szydzili...

PARCHA: O kurwasz twoja mać, psy, widzisz, do czego doprowadziłeś?? Niee, no stary, to nie jest koleżeństwo, to co ty robisz teraz, to jakiś skandal.

KIEROWCA: I wtedy nawet nie wiem, to były sekundy, mimo prób zastraszenia mnie i zwalenia tego na mnie i wpojenia mi poczucia winy i odpowiedzialności z powodu tego patrolu przez zabójców i skłonienia dojechania dalej, udało mi się zboczyć, zjechać właśnie w kierunku tego patrolu...

POLICJANT: Co pan wyprawia? Czemu pan staje?

KIEROWCA: Jechałem zbyt szybko, poruczniku, generale, niech pan mnie aresztuje, ja, ja tam, gdzie panowie nie widzą, tam, tam jest górka, ja pod nią wyprzedzałem, przekroczyłem ciągłą, potrąciłem kogoś, panowie tego nie widzieli, ale ja do wszystkiego się przyznaję, nawet więcej, chcę zostać od razu aresztowany i dobrowolnie poddać się karze, ja chcę być przez państwa aresztowany, to moja jedyna prośba, szczegóły wyjawię później potem...

PARCHA: Tatoooo... Tata wraca z powrotem do samochodu...

POLICJANT: Że słucham bardzo? O co właściwie chodzi państwu? Coś się stało?

PARCHA: Wszystko w absolutnym porządku. My jesteśmy biednymi uczciwymi Rumunami mówiącymi po polsku, tata ma Alzheimera, u nas w Rumunii to istna plaga, aż strach z nim jechać. Odkąd wyszedł z obozu, kompletnie nie jest sobą, wciąż przypominają mu się te złe okropne sny, okopy...

KIEROWCA: Nie zapisałem numerów rejestracyjnych tych dwóch policjantów, ale sądzę, że z łatwością można ich namierzyć. Jeden niewysoki, drugi wyższy, blondyn. Uważam, że powinni zostać zawieszeni w obowiązkach służbowych za nieudzielenie pomocy osobie porwanej, a wręcz współpracowanie ze złodziejami i mordercami, danie wiary ich podłym kłamstwom, jakobym ja był w okopach i utracił tam tożsamość.

POLICJANT: - (do Parchy) Problem w tym, czy to nie zagraża bezpieczeństwu jazdy.

PARCHA: Panie generale, właśnie odnośnie tego. Czy na Elbląg to dobrze jedziemy, w sensie w dobrą stronę? Bo tacie kompletnie się pomieszało, my z siostrą tu całkiem się nie orientujemy, a spieszymy się na prom właśnie płynący do Rumunii, a właściwie rudowęglowiec taki, IBUPRON, może pan słyszał?

POLICJANT: - Ale w Elblągu nie ma morza.

PARCHA: No właśnie. Bo on pływa po jezierze. Elbląskim.

KIEROWCA: Rudowęglowiec Ibupron. Taka padła nazwa. To proszę też namierzyć, może nawet jeszcze nim płyną.

 

(...)



grafika: Andrzej Bobrowski

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

... (0)~fajranty, 2012-09-19 11:45:50

Dobra książka można nieźle się uśmiać z tych dialogów.

Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.