28 marca 2024, czwartek

Dariusz Łukaszewski

Dzień 75.



Jest maj, jak co roku o tej porze. Słońce świeci na pełnych obrotach za darmo, dla ozdrowieńców i tych, co dopiero zachorują, dla ratujących i dla ratowanych świeci po równo, chociaż bardziej opłaca się być ratującym niż ratowanym. Pies kładzie się na trawie, łapiąc witaminę D, ziewa, mróży oczy i zasypia.




Wychodzę przed bramę. Nie robię nawet trzech kroków, kiedy dostrzegam leżące na chodniku bezpańskie pięć złotych. Nie podnoszę. Nie dlatego, że mi lata pięcizłotówka, ale wystąpić w ukrytej kamerze za pięć złotych? Dajcie spokój. Tylko nie mówcie mi, że ktoś w czasie wyniszczającej pandemii zgubił pięć złotych, naprawdę?... dajcie spokój - takie rozluźnienie?!


A jednak poluzowali - jak gdyby nigdy nic, przybywa pani inkasent spisywać stan licznika gazowego. Nie jest zamaskowana, ale nie stanowi zagrożenia, bo ledwo się trzyma na nogach, tak się zdezynfekowała wewnętrznie preparatem. Wygląda w tym stanie naturalnie kompletnie, jakby się taka urodziła. Opowiada - za darmo - fajne dyrdymały, podczas gdy ja otwieram za nią wrota licznika i odczytuję jego stan, zdaje się, że nawet zapisuje w notesiku parę cyferek. Na koniec pyta, czy rosną w tym ogrodzie konwalie, bo potrzebuje do nalewki. Dowiaduje się, że rosły, ale już nie, bo zjadł je bluszcz. Mówi, że bluszcz to nie, bluszcz się nie dadaje, a potem przypala cygaretkę, puszcza dwie chmury i sobie idzie - stawia lewą nogę przed prawą, a potem prawą wyprzedza lewą, by znów lewą postawić przed prawą i nigdy jej się nie myli, widać zdezynfekowana jest w sam raz.


Wchodziłem już do domu, gdy rozległo się głosne łup! To rozpędzona samica drozda zderzyła się z szybą na werandzie. Pies obwąchał leżącego na trawie ptaka i stwierdził zgon. Pani drozdowa skręciła kark. Pochowałem ją obok Masakry, kota, który kiedy żył, specjalizował się w szczurach; lubił zwłaszcza szczurze schaby, ogon zostawiał dla mnie, na wycieraczce. Wszyscy wtedy byliśmy szczęśliwi; w maskach to ludzie chodzili tylko do banku po większą gotówkę, ale nie codziennie, bo w weekendy banki były nieczynne. Teraz noszą maski nawet w weekendy, ale wcale im od tego nie przybywa gotówki.


Po pogrzebie, już w domu, włączam radio i zaraz wyłączam, włączam telewizor i też wyłączam. Sprawdzam w internecie jak pandemia dziesiątkuje światową populację: dzisiaj urodziło się 346 525 ludzi, a zmarło 145 618, w tym roku przybyło na świecie 30 252 520 mieszkańców. Pies łapie pierwszą tej wiosny muchę, przegryza ją i wypluwa na drogi dywan.


Przez okno widzę doktora habilitowanego Drozdowakiego, jedynego habilitowanego na naszym osiedlu. Jest zamaskowany, ale wiem, że to on. Zwykle zapomina wyjąć wieszak z marynarki przed jej nałożeniem i po tym go rozpoznaję, po srebrnym haczyku wystającym nad kołnierzem. Nawet wiem dokąd zmierza. Niesie małe pudełeczko z czterema czekoladowymi rożkami dla hrabini Wrotycz-Nawłociowej. Mimo, że ludzie osadzeni w areszcie domowym nie powinni się odwiedzać, pod karą spotkania z rządowym policjantem, habilitowany jest gotów zaryzykować tresurę policyjną dla możliwości popisania się swoją erudycją przed wyrobioną publicznością, a hrabini podejmie ryzko spotkania z powodu rożków, które zje mimochodem, niejako przymuszona, nie przerywając odchudzania. Kibicuję żeby im się udało.


Za oknem znów jakiś widok, niby znajomy lecz nigdy taki sam. Idzie Kazik, ale nie ten słynny, z niewyparzoną gębą, która spowodowała powrót cenzury, to idzie nasz osiedlowy Kazik, znający już dwa języki obce, a od niedawna zapisany na kurs trzeciego. Nigdy nie miał nic do powiedzenia ten Kazik, a teraz będzie miał nic do powiedzenia aż w trzech językach!


Pod koniec dnia już miałem się wykąpać, ale spojrzałem na różową gąbkę, postrzępioną i wyżartą przez moją skórę w wielu miejscach. Wyjąłem z foli nową, świeżutką gąbkę, a zużytą wrzuciłem do kosza. Nie wykąpałem się jednak, bo pomyślałem, że jutro też będzie miło znaleźć nową gąbkę w łazience. Pies, mylnie oceniając mój stan – nie kąpie się, więc pijany - chciał wskoczyć na łóżko, ale spiorunowałem go wzrokiem tak, że poszedł przemyśleć sytuację do swojego pokoju.


Jest noc, więc wychodzę do bankomatu. Wypłacam świeżo wydrukowane pieniądze. Jestem pierwszym, który ich dotyka. Są tak nieskazitelnie czyste, że żal mi je zginać przy upychaniu do portwela. Dobrze, że teraz drukują tyle pieniędzy, ludzie się ucieszą i będą szczęśliwi, nic tak przecież nie ciszy jak widok świeżo wydrukowanej stówki.


Wracając omijam szerokim łukiem zamskowaną postać. To kobieta, wiem, że ma na imię Regina i że kiedyś miała męża, ale przez 20 lat prowadzenia zakładu fryzjerskiego dorobiła się na tyle, że stać ją było na rozwód i obecnie żyje komfortowo.


Nagle kobieta chowa się w bramie, więc też chowam się w bramie, tyle że po przeciwnej stronie ulicy, rozświetlonej teraz reflektorami policyjnego patrolu zmotoryzwanego. Auto przetacza się sennie obok nas i znika, noc znów zjada wszystkie kształty. Możemy wyjść z ukrycia i ruszyć każde w swoją stronę. Może niepotrzebnie się chowaliśmy, bo przecież policja zawsze bije dla dobra bitego - bo nie miał maski, co go chroni, bo się zgromadził i naraził zdrowie, bo miast siedzieć w domu łazi i może się przewrócić łamiąc obywatelską nogę, bo stoi za blisko siebie, narażając na infekcję. Bije w trosce, w najlepszej intencji, i wcale nie jest zmęczona tylko dzielna.

Foto: Anna Cięciel-Łukaszewska


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.