19 marca 2024, wtorek

Czytelnia człowieka dla ludzi

Ernest Hemingway

Kot na deszczu (opowiadanie)

 

 

Padało. Deszcz ociekał z drzew palmowych. Woda stała kałużami na wyżwirowanych ścieżkach. Klick!!!

 

Foto: afrykanka.pinger.pl


 

 

 

Ernest Hemingway

49 opowiadań

Państwowy Instytut Wydawniczy

Przełożył Bronisław Zieliński

 

 

Kot na deszczu

 

 

W hotelu mieszkało tylko dwoje Amerykanów. Nie

znali nikogo z ludzi, których mijali na schodach wychodząc

czy wracając do swego pokoju. Pokój ten

był na pierwszym piętrze, od strony morza. Wychodził

też na park i pomnik wojenny. W ogrodzie były

wysokie palmy i zielone ławki. W pogodny dzień

zawsze był tam jakiś artysta ze sztalugami. Artystom

podobały się palmy, które tam rosły, i żywe

barwy hoteli stojących naprzeciw ogrodu i morza.

Włosi przychodzili z daleka, żeby popatrzeć na pomnik.

Był on odlany z brązu i lśnił na deszczu.

 

 

Padało. Deszcz ociekał z drzew palmowych. Woda

stała kałużami na wyżwirowanych ścieżkach. Fale

morskie załamywały się długą linią w deszczu i spływały

z plaży, aby powrócić i znowu załamać się długą

linią w deszczu. Z placu przy pomniku zniknęły

wszystkie samochody. Po przeciwległej stronie, w progu

kawiarni, stał kelner i patrzał na pusty plac.

 

 

Żona Amerykanina stała przy oknie i wyglądała

na dwór. Na zewnątrz, wprost pod ich oknem, pod

jednym z ociekających wodą zielonych stolików,

przycupnął kot. Starał się skulić tak, żeby na niego

nie kapało.

 

Idę na dół po tego kotka — powiedziała Amerykanka.

Ja to zrobię — zaproponował z łóżka jej mąż.

Nie, ja go przyniosę. Biedny kotek schował się

przed deszczem pod stolik.

 

Mąż czytał dalej, leżąc w nogach łóżka, podparty

dwiema poduszkami.

- Tylko się nie przemocz — powiedział.

 

Żona zeszła na dół, a właściciel hotelu wstał

i ukłonił się jej, kiedy mijała kantor. Jego biurko

stało w głębi kantoru. Był starym, bardzo wysokim

mężczyzną.

Il piovel (pada deszcz) — powiedziała żona Amerykanina.

Lubiła właściciela hotelu. 

- Si, si signora, brutto tempo* (tak, tak, proszę pani, brzydka pogoda) Bardzo brzydka pogoda.

 

Stał za biurkiem w głębi ciemnawego pokoiku. Żona

Amerykanina lubiła go. Podobała jej się śmiertelna

powaga, z jaką przyjmował wszelkie zażalenia.

Podobała jej się jego godność. Podobała się jego

chęć usłużenia jej. Podobało jej się jego podejście

do funkcji kierownika hotelu. Podobała jej się jego

stara, ociężała twarz i duże ręce.

 

 

Myśląc o tym, że go lubi, otworzyła drzwi i wyjrzała

na dwór. Padało jeszcze gęściej. Przez pusty

plac szedł w stronę kawiarni jakiś mężczyzna w gumowej

pelerynie. Kot powinien był być na prawo.

Chyba będzie mogła tam dojść pod okapem dachu.

Kiedy tak stała w progu, otworzył się za nią parasol.

Była to pokojówka, która sprzątała ich pokój.

 

Żeby pani nie zmokła — uśmiechnęła się mówiąc

po włosku. Oczywiście przysłał ją kierownik

hotelu.

 

 

Amerykanka, z pokojówką trzymającą nad nią

parasol, poszła wyżwirowaną ścieżką pod ich okno.

Stolik tam był, jasnozielono obmyty deszczem, ale

kot zniknął. Nagle poczuła się zawiedziona. Pokojówka

spojrzała na nią.

Ha perduto qualche cosa, signora? (czy pani coś zgubiła?)

Tu był kot — powiedziała Amerykanka.

Kot?

Si, il gatto.

Kot? — roześmiała się pokojówka. — Kot na

deszczu?

Tak — odparła. — Pod tym stołem. — A po

chwili: — Och, tak chciałam go wziąć! Chciałam

mieć kotka.

 

Kiedy to powiedziała po angielsku, twarz pokojówki

zesztywniała.

 

Chodźmy, signora — rzekła. — Trzeba wrócić

do środka. Pani zmoknie.

- Chyba tak — powiedziała Amerykanka.

 

Zawróciły wyżwirowaną ścieżką i doszły do drzwi.

Pokojówka zatrzymała się na dworze, żeby zamknąć

parasol. Kiedy Amerykanka przechodziła obok kantoru,

padrone skłonił jej się zza biurka. Poczuła, że

jakby ścisnęło się w niej coś bardzo małego. Przy

padrone czuła się bardzo mała, a jednocześnie naprawdę

ważna. Doznała chwilowego uczucia najwyższej

własnej ważności. Weszła na gorę po schodach.

Otworzyła drzwi pokoju. George leżał na łóżku

i czytał.

 

Masz tego kota? — zapytał odkładając książkę.

Już go nie było.

Ciekawe, gdzie poszedł — rzekł pozwalając

oczom wypocząć od czytania.

 

Usiadła na łóżku.

 

Tak go chciałam — rzekła. — Nie wiem, czemu

chciałam go tak bardzo. Chciałam wziąć tego

biednego kotka. Wcale nie jest zabawne być biednym

kotkiem na deszczu.

 

George czytał znowu.

Podeszła do toaletki, usiadła przed lustrem i zaczęła

przeglądać się w nim za pomocą ręcznego lusterka.

Przestudiowała swój profil najpierw z jednej,

potem z drugiej strony. Następnie obejrzała tył swojej

głowy i szyję.

 

Nie uważasz, że to byłby dobry pomysł, gdybym

zapuściła dłuższe włosy? — spytała, znów oglądając

swój profil.

 

George podniósł wzrok i zobaczył jej szyję od tyłu,

z włosami przystrzyżonymi krotko jak u chłopca.

Mnie się podoba tak, jak jest.

'— A mnie się to już tak znudziło — odparła. —

Znudziło mi się wyglądać jak chłopiec.

 

George poprawił się na łóżku. Nie spuszczał z niej

oka, odkąd zaczęła mówić.

Wyglądasz bardzo a bardzo ładnie.

Położyła lusterko na toalecie, podeszła do okna

i wyjrzała. Ściemniało się.

 

Chcę zaczesywać w tył włosy zupełnie gładko

i robić z tyłu duży węzeł, taki, który bym czuła —

powiedziała. — Chcę mieć kotka, który siedziałby

mi na kolanach i mruczał, kiedy go gładzę.

Tak? — odezwał się George z łóżka.

I chcę jadać przy stole zastawionym moim

własnym srebrem, i chcę mieć na nim świece. I chcę

żeby była wiosna i żebym mogła czesać włosy przed

lustrem, i chcę kotka i jakieś nowe sukienki.

E, daj spokój i weź sobie coś do czytania —

rzekł George. Czytał znowu.

 

Jego żona wyglądała przez okno. Było już zupełnie

ciemno, a deszcz wciąż padał między palmami.

Tak czy owak, chcę kota — powiedziała. —

Chcę kota. Chcę go zaraz. Jeżeli nie mogę mieć długich

włosów ani żadnej przyjemności, to chociaż mogę

mieć kota.

 

George nie słuchał. Czytał książkę. Jego żona spojrzała

przez okno na plac, na którym zapłonęły latarnie.

Ktoś zapukał do drzwi.

Avanti1 — powiedział George. Podniósł wzrok

znad książki.

W progu stanęła pokojówka. Trzymała przyciśniętego

mocno do siebie dużego, nakrapianego kota, który

zwisał wzdłuż jej ciała.

Bardzo przepraszam — rzekła. — Padrone kazał

mi to przynieść dla signory.

 

 

Przełożył Bronisław Zieliński

 


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.