19 marca 2024, wtorek

Dariusz Łukaszewski

Słońce wzeszło (początek)







Słońce wzeszło rano na wschodzie, a zajdzie wieczorem na zachodzie.


Grafika: Andrzej Bobrowski




Teraz jest dopiero przed dwunastą, więc Gryzoń śpi jeszcze. Nie budzę go. Śpiącego wkładam do kieszeni na rękawie kurtki, wsiadam na rower i ruszam w stronę Racotów.

Na ścieżkę rowerową wychodzi jeleń rogaty, zastępuje drogę. Za nim, z boru wyłania się stado łań. Żadna nie mówi nic, słowem się nie odzywa; jak wszystkie samice, są dobrze wytrenowane do roli tła, żeby ich facet mógł zabłysnąć.

- No i co teraz?! – prowokuje byk z wyżyn swojej rogatej stu kilowej przewagi.
- Nic takiego – informuję posłusznie.

- W sensie?!... – jeleń puszcza kłęby pary z nozdrzy, jakby palił dwa Klubowe naraz.
- No…

- Co – no…?! – przedrzeźnia mnie.

- Słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi wieczorem na zachodzie, wciąż najważniejsza jest miłość i ropa naftowa, syfony w zlewach, klopach, bidetach ciągle chronią przed ludzkimi wyziewami z rur, każdy pies ma na imię Chodź tu! i lubi merdać ogonem, lasy dalej służą do produkowania tropów a łabędzie do rzucania chleba, lądy do zamieszkiwania, książki do psucia oczu i niebezpiecznego poszerzania horyzontów, i stoimy na czerwonym, przechodzimy na zielonym… Nic takiego.

Budzi się Gryzoń. Przeciera oczy ze zdumienia.

- Co ty, kurwa, ze sarenką gadasz tłumaczysz się?! – nie dowierza. – Poszły stąd kozy, już! Sio! – macha wymownie odnóżami. - Weź kamlota i sypnij w łeb jednej, drugiej!

Schylam się po kamlota i wszystko zaczyna się dziać jak powinno: stado jeleni podrywa się do ucieczki - jak na jelenie przystało – a słońce świeci, bo zajdzie dopiero wieczorem.

- Jakiś drań pozrywał liście z drzew – mamrocze Gryzoń i czyści pazury moim pilnikiem do paznokci - który wśród wielu innych zbędnych drobiazgów trzymam w kieszeniach, jak każdy normalnie nienormalny – potem znika w sypialni na rękawie.

Chrapanie Gryzonia.

Ruszam dalej ścieżką rowerową, przykrytą dywanem z liści, na którym październikowy wiatr niestrudzenie rozkłada szalone wzory.

14 metrów od nas, jakaś ryba pożera właśnie inną rybę. Prawdopodobnie z głodu, nie z zazdrości, albo innych przekonań. Szum rzeki płynącej równolegle borem doprowadza do mostu ze śluzą. Łoskot wody spadającej w dół, dalej płytki, szeroki kanał leniwie sunący piaszczystą łachą do pluskającego falami morza. Na cyplu utworzonym pomiędzy brzegiem kanału i morza stoi Wielka Stopa.

Obrócona do morza, coś wrzeszczy i wymachuje rękami w stronę linii horyzontu. Nie widzi mnie, ale ja ją widzę. Podjeżdżam bliżej, bo oczom własnym nie wierzę. Jeszcze bliżej, jeszcze, i... to nie Wielka Stopa.

- O! Pavarotti... – Gryzoń budzi się, przeciąga i zasłania ziewnięcie łapą.

Rzeczywiście, gruby Pavarotti ze słynnymi tłustymi włosami, stoi na piaszczystym cyplu w czarnych lakierkach i śpiewa przejmująco o aldente.

- Nie lubię piosenek o aldente – mówi Gryzoń. - Wolę już kościelne, których też nie lubię, ale jednak wolę.

Podpływa statek. Najpierw widzimy go jako punkt, rysujący się gdzieś na horyzoncie, ale szybko rośnie do rozmiarów oceanicznego jachtu. Przybija. Boyowie spuszczają złoty pomost, na który Pavarotti wskakuje ochoczo, niczym rozbitek opuszczający bezludną wyspę. I tyle go widzimy. Zostajemy na bezludnej wyspie sami, bez grubego Pavarottiego, który zabiera ze sobą słynne tłuste włosy do swojego prawdziwego świata, najpewniej umierającego już za nimi z tęsknoty, a teraz znów mogącego je wielbić jak należy.

- Może byśmy też gdzieś pojechali, a nie tylko tak jeździli, co? - głos Gryzonia brzmi jak zarzut.
- Do Włoch, czy Hiszpanii? - zainteresowuję się.

- Lepiej do Francji, tam jest bogaciej – podsuwa Gryzoń.
- Ale co byśmy robili w tej Francji?

- To może do Ameryki? Tam to dopiero jest na bogato wszystko. Byśmy gadali sobie po amerykańsku, pławili się w dostatku demokracji, szastali dolarami na cele dobroczynne w biednych krajach - rozmarza się Gryzoń – a w w wolnych chwilach poszerzali horyzonty przez słuchanie poezji hip-hop w Njujorku, co – chciałbyś?
- Ja wiem?... Ta Ameryka, kiedyś taka wytęskniona, a teraz już dozwolona nadmiernie, coraz częściej nie dorasta do kinowego obrazka. Ale dobra, jedźmy – mówię.

I tak ruszamy do Ameryki.

Gryzoń, zadowolony, lokuje się w sypialni na moim rękawie.

Chrapanie Gryzonia w drodze do Ameryki.


Można wyglądać ciągu dalszego.



   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.