piosenka o niebieskich migdałach

14 grudnia 2012
(...) co wieczór wychodzę z domu z tą samą sentymentalną myślą, że jest po co i dla kogo, że może jeszcze nie znudziłem się doszczętnie ludźmi, a ludzie nie znudzili się mną i że może to właśnie dzisiaj wszystko się odmieni, wróci radość odzywania się, metaforyczne słoneczko z powrotem wskoczy w miejsce metaforycznego księżyca i będzie jak wtedy, kiedy lat miałem trochę mniej, naiwności znacznie więcej, a cynizmu zaledwie i dokładnie tyle, żeby w swojej ocenie rzeczywistości nie kompromitować się przed ludźmi.
tymczasem wszystko dokładnie odwraca się do góry dupą, oto trzydzieści masz lat i od miesięcy wracasz po nocy z tym samym niezmiennie żalem, że już się skończyło. siedzicie, pijecie, rozmawiacie o pryncypiach, jakiś w międzyczasie kebab, papierosek, a żarty cały czas sypią się wartko jak twoje zdrowie ostatnimi laty i chociaż cały jesteś w żartach, a głos twój być może najdonośniejszy spośród wszystkich głosów przy stoliku, to jednak wiesz o tym i oni być może też o tym wiedzą: nie ma nic do powiedzenia, skończyło się.
(...)
Całość, Klick !!!
Czerski idzie do lekarza

Nie nachwalę się tej naszej służby zdrowia. A było tak. Budzę się o trzynastej i czuję, że nic nie czuję. Odczekałem jeszcze trochę i pomyślałem: no dobra, podsumowując. Znasz się nie od dziś. To jest poważny epizod depresyjny, to się ciągnie, to samo nie przejdzie. A tu dookoła od celów jest aż gęsto, aż się mnożą te cele w ogóle, aż jeden za drugim następuje. To nie jest czas na depresję, to jest czas na krytyczne rozpoznania rzeczywistości, na organizowanie, na budowanie, na mądre kompromisy. To nie jest świat dla chorych ludzi, tu trzeba zarabiać pieniążki, spierać się o pryncypia. Tu o coś musi chodzić. Musisz wybrać życie, wybrać pracę, wybrać karierę, wybrać rodzinę. Czterdziestosiedmiocalowy telewizor, konsolę do gier, wczasy w Afryce Północnej. No więc wiesz, że to będzie bardzo, bardzo trudne, ale musisz wstać, ubrać się i pójść. Daleko nie masz, Srebrniki za płotem, powiesz co i jak, dostaniesz receptę, zrealizujesz receptę, odczekasz parę dni, wstaniesz, otrzepiesz pył z kolan. Z nową energią przystąpisz do tłuczenia buców i wypełniania ubytków rzeczywistości. Tak sobie powiedziałem i powtarzałem to przez jakieś trzy kwadranse, żeby weszło. No i w końcu, jak ten Jezus z grobu, tak ja z domu. Mróz, że szkliwo trzeszczy. Polska w budowie, głębokie wykopy, nieczynne przejścia. Śnieg, szadź i gołoledź. Wejście nieoznakowane. Ale panbóczek prowadził, to latarnią poświecił, to znowu księżycem. Dotarłem na izbę przyjęć, usiadłem, znużone czoło oparłem o podłogę. Siedzę, czekam. Jarzeniówki trupie, ale kaloryfer ciepły. Czego chcieć więcej. Czekam. A życie, jak to życie, toczy się niespiesznie jak kamień młyński u szyi. Raz sanitariusze z młodym w kaftanie, a znowuż za moment tajniacy z heroinistą na zgięciu. (Bardzo uprzejmi, jakby z kumplem przyjechali: "weź, stary, przestań z tą heroiną, bo się zajebiesz" - mówią mu, a on: "no wiem, kurwa, ale co zrobię, na metadon czekam, a póki co za trzysta dziennie muszę"). A to znowu miejscowy sanitariusz wchodzi, buty otrzepuje i "kurwa, ależ ten mróz piździ" - narzeka. A ja sobie siedzę, smutny, cichy i nieznaczny, z czołem troszkę na podłodze, a troszkę na ścianie. I słucham sobie, jak ktoś gdzieś wrzeszczy co jakiś czas krótko, przeraźliwie i regularnie jak w zegarku. Wchodzą, wychodzą. Raz akurat nikogo nie było, drzwi od gabinetu się otwierają - myślę sobie: "no może teraz", ale lekarka tylko pyta, czy ja czekam. "Czekam" - mówię. A naprawdę nie jest mi łatwo mówić. Ale: "aha" - mówi tylko lekarka, zamyka drzwi i sobie idzie. Po czym przywożą schizofrenika, następnego heroinistę i miłego starszego pana w bluzie z bardzo długimi rękawami. No i siedziałem tak dwie godziny, po czym pomyślałem: "nie no, kurwa, co ja tu, kurwa, do białego rana mam tak siedzieć z wariatami? A pierrrdolę to wszystko serdecznie, głodny jestem jak kurwa po dyżurze, idę coś zjeść". Wstałem, powiedziałem: "To co, to wesołych świąt" i poszedłem. No i co - wyleczyli? Wyleczyli! I to bezkosztowo, panie Mietku, bezkosztowo!
Klick !!!
Klick !!!