Ktoś ma chwilę na dzień kobiet w poniedziałek może?
wiedeński high life - Jakobe Mansztajn (wyd. Portret, 2009)

Trzy z czterdziestu dziewięciu tekstów. Wszystkie autor udostępnił tutaj - Klick!!!
Jakobe Mansztajn
wiedeński high life
(s. 23)
NARRACJA III
niebawem runą osiedlowe kioski i po dropsy
będzie trzeba gnać do tesco. siwy czuje
niewidzialną rękę rynku i stopniowy upadek
mniejszych form. takim jak my pluje się na głowy,
albowiem należymy do mniejszych form.
wiedeński high life: siedzimy przed kioskiem
i wsuwamy dropsy. wiatr owiewa nasze twarze,
jakby całował na do widzenia. do widzenia
i dobranoc. niebawem runą osiedlowe kioski,
przeminie era dropsów, wiedeński high life
szlag trafi. podział na kwestie stanie się
nieostry, siwy twierdzi, że to nawet dobrze -
najwyższy czas zacząć działać jako bohater
zbiorowy, bo liczba mnoga jest bezpieczna.
bezpieczeństwo w tej sytuacji będzie kluczowe
(s. 37)
TYBER
sobie, tobie i komu tam
proponują porządek: pozbierać latawce,
postery dawnych bohaterów zwinąć w rolkę.
do piwnicy znieść: rowerek, apteczkę z lego,
kolorowe puszki z biblijnego rfn wyrzucić.
cały drobny majdan, co zagraca przejście,
przesunąć pod ścianę. z piwnicy przynieść:
kilka słoików na zimę, polowe łóżko, koc.
systematycznie wchodzić w przyszłość.
opowiedzieć się wreszcie za szczęściem,
jakie jest, a nie jakiego się szuka. między
piwnicą a schodami przeżyć tragedię.
jedną z tych niewielkich, choć doszczętną
(s. 56)
W OBRONIE MITÓW
niebo kiedyś upadnie. różowy króliczek duracell,
który jest jak marzenie, też kiedyś upadnie.
siłę zaczniemy czerpać z kawy i papierosów,
jak w dobrych filmach, a miłość stanie się available
jedynie w wersji demo. bóg już całkiem wyjdzie
z wierszy, zostaną śmiech i zgrzytanie zębów.
zmieni się wiele, ale nas to nie dotknie, pamiętaj,
zmieni się wiele, ale nas to nie dotknie
Pod kamieniami (opowiadanie)

Przekład: Elżbieta Kalinowska
Leżał w ciemnościach całkiem sam, nic go nie bolało, nie wierzył w swoją śmierć, słyszał maszyny ratunkowe.
Leżał z głową na grzejniku, ucho przyciśnięte do emalii. Grzejnik szumiał, był pusty. W górze wiercenie w dole szum, nic nie mógł na to poradzić. Musiał o czymś myśleć. Ucho przy grzejniku, udawać telegrafistę nadającego Morsem, czekać na sygnał zwrotny, klęczeć przy grzejniku, myśleć o sobie, kiedy był dzieckiem. O zabawach przy radiatorze, przy radio. O głosach kosmitów między stacjami na krótkich falach. Na krótkich falach. Przestał słyszeć wiercenie i sygnał alfabetem Morse'a. Szum. Apatia, pomyślał. Po wspomnieniach apatia. Przed śmiercią apatia. Jeszcze będzie myślał, ale nie będzie już słuchał siebie. Nie chciał umrzeć przy grzejniku. Nie chciał dłużej wspominać, chciał tylko słyszeć maszyny ratunkowe. Zeszły niżej. Gruz w ruchu, zmiażdżył mu stopę.
I mógł z tym żyć. Wiercenie ustało. Względy bezpieczeństwa, pomyślał. Muszą go szukać, muszą go znaleźć, przy pomocy kilofa i psiego pyska i łopaty. To może potrwać. Cichsze niż wiercenie i ciężkie maszyny. Musiał się skoncentrować i nasłuchiwać i wyczekiwać i uważać, żeby nie umarł, nie umarł z powodu akcji ratunkowej. Wydanie głosu nie było łatwe. Błoto w ustach i w nosie. Nadąć klatkę piersiową, naprzeć na kamienie. Czuć żebra w okolicy serca. Bóle wewnętrzne. Coś było złamane, być może ostre. Krzyczeć i nadziać się od środka, nadziać się na samego siebie, tego nie chciał. Nie chciał umrzeć na samego siebie. A więc zachować spokój, czekać na węszenie i skrobanie. Szum. Oderwał się grzejnik, przestał ogrzewać, wyciekł, potrzaskiwał. A on wyobraził sobie rurę, przykręconą do grzejnika, cienką, oderwaną na drugim końcu, białą rurę, zgiętą i skręconą, złamaną, wciąż przepuszczalną rurę. Wiercenie zaczęło się od nowa. I wstrząsało i wstrząsało i wstrząsało nim na wskroś. Akcja ratunkowa była do zniesienia. Nie mógł się obrócić, odwrócić plecami, musiał leżeć na boku, pozwalać obcierać sobie policzek. Piasek w uchu, żwir w oczach. Czekać, aż ratownicy się przebiją. Odezwał się, w końcu się odezwał, nawet jeśli nie miał powietrza. Poczuł wilgoć w ustach, to pewnie krew.
[...]
Boli, usłyszał. Jeszcze żył, nicpoń. No poczekaj, pomyślał. A co ma boleć, zapytał. Uderzenie w nos mnie nie zabije. Ma pan pręt w brzuchu, krwotok wewnętrzny. To prawda, słabo mnie słychać, ale czy z tego powodu od razu muszę umrzeć? Już pan jest w połowie martwy. Co pana obchodzą moje drobne dolegliwości? Chce mi pan pomóc? To podłość. Niech mi pan da żyć. Niech się pan wstydzi i szybko umrze. Usłyszał szum i syk, jakby parowała bryła lodu. Usłyszał szum.
Kilofy i łopaty. Kamień podniósł się. Wygrał. Skinęli mu głowami i podali rękę.
Ze szczęścia zatupał.
Klick!!!