19 marca 2024, wtorek
Marta Podgórnik komentarzy: 0

Gorzkie żale

Nie jestem poetką intelektu, ponieważ mam cipkę, a nie chuja; moje

poglądy na sztukę nikogo nie interesują. Nie jestem feministką, ponieważ

mam mózg oprócz cipki, i to on determinuje moje zachowania. Jestem

zakładniczką ludowej teorii, że mądrzejszy powinien głupszemu ustąpić.

Nie jestem mężatką, bo jestem w stanie sama się utrzymać...




Utwór publikujemy za
www.gazetaliteracka.pl
Rysunek: Anna Cięciel - yEZIORO


Marta Podgórnik:

Gorzkie żale

Nie jestem poetką intelektu, ponieważ mam cipkę, a nie chuja; moje

poglądy na sztukę nikogo nie interesują. Nie jestem feministką, ponieważ

mam mózg oprócz cipki, i to on determinuje moje zachowania. Jestem

zakładniczką ludowej teorii, że mądrzejszy powinien głupszemu ustąpić.

Nie jestem mężatką, bo jestem w stanie sama się utrzymać. Ostatni

kochanek dymał mnie w skarpetkach na hotelowym łóżku. Strasznie było

fajnie.

Zawsze za wszystko płacę. To mnie nieco wkurwia, bo przecież koszta

imprez winny się rozkładać bardziej proporcjonalnie między członków

imprez. Jednakże nie narzekam.

Tak, czasami udaję głupszą niż jestem, żeby kolegom nie robić

przykrości. To jak zwalniać bieg, kiedy się z kimś ścigasz, z kimś, kto

jest Ci zbyt drogi, żebyś chciał z nim wygrać.

Tak, kotki, Bóg istnieje. Teraz słucham Waszych przewidywalnych wierszy,

i wiem, że istnieje, bo człowiek nie mógłby sam z siebie być tak

perfidnie samozachwycony tym, że potrafi jako tako sklecić trzy albo

cztery zdania i ktoś mu to wyda.

Wiem, że to będzie moja najsłabsza książka. Jest słaba, bo nudzi jej się

bycie silną. Przed trzydziestką wydała te wiersze zebrane z kilku

tomików, w których w coś wierzyła i dawała tej wierze wyraz na papierze.

Tymczasem nawet kochankowie jej nie szanowali. Nie, to nie. I

spierdalać. Jak to o niej mówili? „Tandetna efekciara”, „zazdrosna

grafomanka”, „niezła kupleciara”. Nie ma tragedii, bo już nie ma nic.

Graliśmy kiedyś we wszystkich zespołach, nawet discopolowych.

Tańczyliśmy głośno i cały świat się zwijał u naszych zmęczonych,

tanecznych stópek. Złote lata ponowoczesności. Potem przyszedł ten

grudzień, kiedy dałeś mi w twarz przy kolegach, i żaden nie zareagował,

bo przecież wiedzieli, że bym się obraziła. Potem usunęłam ciążę w

prywatnej przychodni w Tychach. Lekarz spartaczył sprawę, później go

zamknęli, ja nie chciałam zeznawać, nie chciałam przynosić więcej wstydu

rodzicom; już mieli go dosyć.

Dziewczyny z wydawnictwa, ten numer jest dla Was! Jesteście świetne;

bardzo Was przepraszam, że podnosiłam na Was głos i piłam alkohol. Nadal

piję alkohol, choć raczej nie podnoszę głosu. Chyba nie mam na kogo.

Nikt się nie wpierdala w mój styl życia i sposób, jaki obrałam, aby jako

dobra katoliczka zapobiec samobójczej śmierci, która, o ironio

lingwistyczna, jest grzechem śmiertelnym.

Gwiazdorze Rocka. Kochałam Cię mocno bezinteresownie. Pojechałam na

festiwal opolski, żeby Cię zobaczyć w idiotycznym kostiumie. Nawet dolna

warga mi nie drgnęła, znajomym też nigdy nie pozwalałam z Ciebie zakpić,

ani Cię oceniać. W łóżku byłeś najlepszy. W wannie też było cudownie.

Potem wybrałeś azyl na zadupiu, i pewnie nigdy nawet nie otwarłeś mojej

książki.

Kochani debiutanci, autorzy redagowanych przeze mnie książek, studenci

warsztatów twórczego pisania, pracodawcy, taksówkarze, komornicy,

prawnicy, ekspedientki, kolejarze, itd. Co Wam szkodziło być miłymi dla

mnie?

Byłam, a może bardziej starałam się być, miłą osobą. Niekiepsko się na

tych mrzonkach przejechałam.

.

- – -

[Marta Podgórnik, „Gorzkie żale”, {w:} „Dodatek LITERAcki. Gdynia”, nr 4(5)2009, str. 4.]

Marek Raczkowski komentarzy: 0

Sprawy bieżące

Grzybowska/Bobrowski komentarzy: 0

Rzecz gustu

Redakcja komentarzy: 0

Zmiana czasu

Dorota Masłowska fb komentarzy: 0

Sprawy bieżące






Nie chcę epatować prywatnymi sprawami, ale czy zarażenie się koronawirusem jest teraz prywatne czy publiczne??





Nie zamierzam też chichrać się z absurdów obsługującego to zakażenie systemu, choć długie wycieńczające rozmowy z rozkojarzonym
mężczyzną przedstawiającym się Sanepid Żuromin są jak zagubione dialogi z „Rejsu”. Rozumiem - przeciążenie, dezinformacja, chaos. Właściwie nie wiem, czy to co mi się przydarza jest śmieszne, czy straszne; i takie i takie, ale śmieszność potęguje grozę, nie odwrotnie.


Pierwsza zaraża się moja córka. Otrzymawszy informację o jej pozytywnym teście zamykamy się w domu i czekamy na objęcie izolacją w jej przypadku i kwarantanną w moim.

Po paru dniach dzwoni pan Sanepid Żuromin. Okej. Choć gdybym nie wymusiła na nim przedstawienia się, zamykałby mnie w domu na niemal 3 tygodnie niezbyt rozgarnięty GŁOS MĘSKI, nazywający mnie raz Dorotą, raz Danutą, raz Doradą, raz Małgorzatą. Cała rozmowa - a właściwie - 6 kolejnych rozmów, wszystko to brzmi, jakby Sanepid Żuromin obejmował nas kwarantanną, na kolanach trzymając zaplamiony kawą rozpuszczalną podręcznik „Obejmowanie kwarantanną for rookies” albo „Nie bój się nakładać kwarantann - podręcznik dla baaardzo opornych”.

Siedzimy w domu. Córka trochę lepiej. Jednak opiekowanie się osobą chorą na covid nie sprzyja zdrowiu. W nocy budzą mnie silne dreszcze i ból wszystkiego. Z osoby która wstaje rano ze śmiechem i krzykiem na ustach, zamieniam się w babuleńkę kicającą do kuchni by napić się wody z kranu.

Dzwonię do przychodni, by poprosić o test. Zostaję zapisana na teleporadę. Następnego dnia odbywa się teleporada. Otrzymuję zlecenie pobrania wymazu. Pytam, kiedy mam spodziewać się przyjazdu pracowników.

Słyszę, że muszę sama udać się do punktu pobrań, a ich listę znajdę w internecie.

„Yyyy… ale przecież jestem na kwarantannie i nie mogę wychodzić z domu!”

„A to kwarantanna w takich wypadkach przestaje obowiązywać, jeśli pani musi poddać się badaniu.”

Odkładam słuchawkę. Ponieważ jadę ostro na Therra Flu Total Extra Max potrzebuję chwili, by to objąć myślą.

Poniewczasie na usta cisną mi się pytania. Czy dobrze rozumiem? Czy według państwa polskiego mam zostawić chore dziecko i z gorączką i zakażeniem, kulejąc, kaszląc i kichając - ruszyć do punktu pobrań na test?

Wsiąść do autobusu? taksówki? ubera? Czy iść pieszo?

Spokojnie rozpylając wokół siebie magic potion ze świadomością że mam wcale nie tak małą możliwość kogoś zabić? I że za złamanie kwarantanny grozi mi grzywna 30tyś zł?

Nie dowierzam. Może coś źle zrozumiałam. Czegoś nie wyjaśniłam.

Dzwonię znowu do przychodni (plusik za to że się dodzwaniam!). Panie zużyły już na mnie wszystkie swoje metody na zakończenie nierokującej rozmowy.

Smutne: „Proszę w takim razie może zadzwonić do sanepidu”.

Pojednawcze, ciepłe: „To może dam pani numer na infolinię do NFZ?”

Ostateczne: „To nie moje decyzje, ja tylko przekazuję informacje”.

Wreszcie ktoś spisuje moją skargę i wysyła do placówki. Przychodzi odpowiedź od kierownika medycznego:

„Na badanie pacjentka musi zorganizować transport we własnym zakresie.”

„A co z kwarantanną?”

„Pacjentka musi wnieść do sanepidu o uchylenie kwarantanny.”

„Ale przecież do sanepidu nie da się nawet dodzwonić?”

„Niech pani dzwoni, może się pani doddzwoni. Niektórzy się dodzwaniają.”

NIEKTÓRZY SIĘ DODZWANIAJĄ.

Kurtyna.

Źródło Klick!!!

Zofia Nałkowska komentarzy: 0

Dzienniki



Wyglądam na starą kobietę, którą jestem. I to wiedząc, że starość jest wstydem, upośledzeniem, że starość dyskwalifikuje. I właśnie zachowanie pozorów, włosy w porządku i mimo wszystko ,,zrobiona" twarz, poprawność w ubiorze - to jest gorzej, to czyni rzecz bardziej widoczną.
To już.




Zofia Nałkowska, fragment "Dzienników 1945 -48", Czytelnik 2000

(...)
Polanica, 1 IX 1946

Wyglądam na starą kobietę, którą jestem. I to wiedząc, że starość jest wstydem, upośledzeniem, że starość dyskwalifikuje. I właśnie zachowanie pozorów, włosy w porządku i mimo wszystko ,,zrobiona" twarz, poprawność w ubiorze - to jest gorzej, to czyni rzecz bardziej widoczną.
To już. (...)


Polanica, 15 IX 1946

(...) Doświadczyłam młodości, z całą o niej wiedzą. Mówiłam: pamiętaj, że jesteś młoda. I jeszcze mając lat piętnaście, powtarzałam: pamiętaj, że za drugie tyle będziesz jeszcze młoda.


Teraz w tym samym uważnym skupieniu doświadczam starości. Wiem, wszystko wiem. Jak zawsze dawniej: widzę siebie z zewnątrz, oglądam się dokładnie oczyma ludzi. To widzenie jest nieżyczliwe. Ale byłoby gorzej, gdyby było współczujące.


W mej starości jestem waleczna, jestem mężna. Nie popuszczam sobie cugli. Nawet teraz, w chorobie - dokładam starań, aby być gładka, czysta, wyświeżona. Moj maquillage nie jest przesadny, ale nie pokazuję się ludziom nigdy w stanie nature. Maquillage nie aktorski, nawet nie dyplomatyczny. Daje się dostrzec, oczywiście, ale jest powściągliwy. W ubraniu jednak przed jego wygodą idzie estetyka, linia, wlaściwość. Oczywiście nie jestem pewna, czy oględziny z zewnatrz kwitują te zabiegi.


Natomiast nie doznałam, jak należy, wieku dojrzałego: spokoju, osiągnięcia, utwierdzenia się w swej jakości. Pisząc - byłam zawsze niezadowolona swą teraźniejszością, zbierałam się do następnej książki jak do skoku. Żyjąc - węszyłam w sobie starość, nie mając jeszcze lat trzydziestu. Nie miałam wieku dojrzałego, jak święty Augustyn - teraźniejszości.


Teraz: czy doświadczyłam szczęścia? Chyba tak. Przelotnie - w paroksyzmach każdej nowej miłości, zanim zaczęła mię dręczyć. Początek Gorzechowskiego - olśnienie jego obcą jakością. Także czas, gdy myślałam, że kocha mię Szalit. A nawet może: gdy jego kochałam. Później już nic. Chyba same zaczątki Bogusława, owo ,,dotrzymanie obietnicy" przez muzykę.


To w miłości. Ale trwałe stany szczęścia były gdzie indziej. Mama, Górki, powroty do domu. Straszliwa za tym tęsknota jest istotą starości. Tylko za tym szczęściem, nie za miłością.


Jeszcze szczęście w twórczości. Niekiedy pomyślne ataki megalomanii w czasie pisania. Jednak - dobrze zważywszy - źródłem szczęścia była tylko twórczość cudza. Doznawana jak umocnienie w "swoim", jako potwierdzenie.


Polanica, 17 IX 1946

(...) Zauważyłam wśród sióstr, częściowo jeszcze niemieckich, i między oczekującymi ożywione szepty. Okazuje się, że trafiłam na powrót znakomitości, profesora i Niemca, dotychczas właściciela tego sanatorium i tego uzdrowiska, doktora Schlechta, którego naprzód wydalono, a obecnie ułaskawiono. Lat siedemdziesiąt, wspaniała postawa, piękna głowa, niewątpliwie Ktoś. Wchodzę z nim w nieprzeniknioną ciemność, on to bowiem ma prześwietlić mi serce i wyświetlić los. Myślę przy tych obrzędach, że to jest Niemiec, myślę o Spannerze i dwóch niemieckich doktorach, opisanych w pierwszym ,,Medalionie". Korzystam z jego grzecznej staranności, myślę o ich zbrodniach, ich nauce, ich dzisiejszym losie. Trudno mi wytrzymać. (...)

 

Polanica, 22 IX 1946

Taka scena w poczekalni tego miłego M., ginekologa, przesiedlonego tu, jak się okazuje, spod Lwowa. Czekają pacjenci, jeden po drugim przenikają tam powoli. I nagle wchodzi ten wysoki, stary cudzoziemiec, znakomitość i profesor. Ma interes jakiś do młodego polskicgo ginekologa, ktory objął po nim władzę nad uzdrowiskiem.

Siada grzecznie, jak inni, czeka. Na stoliku, na jakiejś półeczce książki i gazety leżą dość bezładnie. Pokój jest ciasny, prócz oczekujących jakieś dwie osoby tu urzędują, wszystko dość prowizoryczne. Znakomitość przebiera między gazetami, coś sobie z tego wybiera, co mu dogadza, bo czyta.


Okazuje się, że będzie przyjęty poza kolejką, widocznie jako kolega. Bo wstaje i wchodzi do gabinetu lekarza. Po jego wyjściu przesiadam się na jego miejsce, bliżej drzwi. Także przerzucam gazety. I znajduję, co czytał. Między polskimi pismami leży parę numerow ,,Amtliche Kurliste Herzbad Reinerz", ten czytany jest z maja 1941 r. Oto, co zajęło pięknego, starego pana, wspaniałego specjalistę od serca, doktora Schlechta! Przeglądał sobie listę swych gości sprzed lat, swych kuracjuszy i pacjentów, którzy dla brzmienia jego nazwiska zwozili tu złoto z całej Europy. I coś sobie myślał czytając. (...)


Krynica, 10 VII 1947

Ktoregoś z tych dni podszedł podczas obiadu do naszego stołu w restauracji Domu Zdrojowego samotny pies o ujmującej kudłatej twarzyczce i dał mi do zrozumienia, że chętnie zje trochę mojego mięsa. Gdy wzajemne porozumienie nastąpiło, zbliżył się do nas jego pan i gdy witał się ze mną, okazało się, że jest to pan Eile, pamiętny mi sprzed wojny dowcipny ilustrator ,,Wiadomości Literackich", obecnie redaktor popularnego ,,Przekroju", magazynu o 250 000 egzemplarzy tirage'u. Od razu przystąpił do rzeczy. Że dwukrotnie już zwracał się do mnie z prośą o współpracownictwo, że dotąd mnie nie ma między współpracownikami, że mówił z Gałczyńskim, że chciałby coś stałego. Usposobiona dobrze tym psim wstępem, na ogół też lepiej się czująca, doznałam jakby natchnienia i spytałam: ,,A nie chciałby pan drukować na przykład nowej serii »Charakterów«?". Chciałby. (...) Faktem jest, że osobiście psu temu zawdzięczam zwrot w mym życiu, przerwanie niemożności pisania i zwłaszcza druku.

(...)


Zofia Nałkowska „Dzienniki 1945 - 48", Czytelnik 2000

Wiesław Myśliwski komentarzy: 0

Widnokrąg

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria

HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18
, strona 39


Ludzie prości trzymają psy przykute łańcuchami do budy. Ale nie dlatego, że są takie cenne, i boją się, żeby nikt im ich nie ukradł; po prostu dziadowie trzymali psy na łańcuchu, więc i oni przykuwają łańcuchem do budy. Wszyscy ludzie prości trzymają psy na łańcuchu, ale nie wszyscy ludzie prości są tacy sami: jedni głosują na taką partię, a inni na przeciwną. Jednak niezależnie od tego która partia wygra, ludzie prości dalej będą trzymać psy na łańcuchu. Świnie zaś, zamykają w chlewie, żeby stały w gnoju na betonie.

- Ale też wtedy szczury nie obżerają im ogonów, bo szczur nie wytrzyma takiego fetoru jak świnia.
- Ty też trzymasz świnie na betonie w gnoju?

- Ja nie! Ja lubię świeże powietrze, takie więcej czyste żeby było.

Bibliotekarka, która pilnuje książek w bibliotece mówi, że na hodowlę świń powinny mieć pozwolenie wyłącznie starsze panie, które mają już czas, wyczycie i zrozumienie dla każdego żywego stworzenia. Pod żadym pozorem i za żadne skarby nie powinno się pozwalać prostym, okrutnym chłopom hodować świń. Ci powinni żyć z ogrodowizny, a hektarowi z okopowych i zbóż.

Jedna pani nastawia na telefonie budzik co pół godziny, bo lubi kiedy telefon do niej dzwoni, a gdy jest w towarzystwie, to odbiera i gada do kawałka plastiku, jakby po drugiej stronie co najmniej burmistrz w sprawie państwowej zagadywał, a może i Deniro najnowszymi dyrdymałami z Hollywood dowcipkował. I wielu zazdrości tej pani, że takie ma branie.

- Wulgarne!
- Ale i taka jest prawda, że nikt nie przepada za tą bidulą, taka jest przemądrzała odrażająco, że ciężko za nią przepadać, to chociaż sobie sama do siebie zadzwoni, pogada, poopowiada i od razu wie, co tam nowego w świecie słychać.

Jeden pan jest tak dobrze wytrenowany do bycia lubianym, że nigdy nie mówi tego co myśli, ale to, co ludzie chcą usłyszeć. I zawsze ma coś do powiedzenia. Dusza towarzystwa po prostu. I nikt nie posądza go o bezmyślność, chociaż nigdy nie mówi co myśli.

Mówią, że sikorka potrafi zjeść tyle, ile sama waży, ale jeśli tobie to się nie udaje, to się nie przejmuj; obyśmy tylko takie problemy mieli. Pchła jest taka zdolna, że skoczy sto razy dalej, niż sama mierzy; są tacy, którym to daje do myślenia, ale jeżeli tobie nie udaje się wpaść w zachwyt nad tym, czy tamtym, nie przejmuj się, tylu ludziom nic się dzisiaj nie udaje.

Rysunek: Andrzej Bobrowski

Ludwik Cichy komentarzy: 0

Nagranie z kamery hotelowej (opowiadanie z 2009 roku)

Dekadę temu ludzie mieli zupełnie inne problemy






- O czym czytasz?

- Że gepard pędzi 100 na godzinę, dogania impalę, podcina jej nogi, zarywają w ziemię, chmura pyłu opada i gepard się do niej zabiera. Taki obiad, jak nigdy nic, 100 na godzinę, bęc o ziemię i nic mu się nie stało.

- Co to jest impalę? – zapaliła swoją nocną lampkę i rozpoczęła kremowanie szyi przed snem.

- Taka murzyńska sarenka.

- Jaka? – zakręciła słoiczek z kremem vichy sięgnęła po inny słoiczek.

- Taka nie za duża, w sam raz.

- Może by nam takie coś pasowało do ogrodu? – odkręciła drugi słoiczek. – Może byśmy sobie kupili? Jak to wygląda?

- Brązowe, z białym brzuchem chyba.

- A, to nie, za dużo by było brązu. Jak się nazywają te brązowe, co już mamy?

- Daniele.

- No daniele, nie ma co za dużo w jednym kolorze. Coś żółte by się przydało.

- Papugi?

- Nie chcę papugi, tylko by srały na kwiatki, a co jeszcze piszą w gazetach?

- Tak tylko przeglądam, żeby oczy zmęczyć przed snem…

- Dobrze ci w okularach, wiesz?...

- Uhm.

- Może bym sobie też kupiła – odkręciła trzeci słoiczek z kremem – co myślisz?

- Po co ci?

- Czy ja wiem, coś bym sobie kupiła.

- To sobie kup, po to są pieniądze, żeby kupowały dla ciebie co chcesz – przewrócił kartkę.

- Ale co?

- Co chcesz.

- Nie wiem co bym miała chcieć, ciebie się pytam… No popatrz, nie zakręciłam słoiczka i teraz nie wiem która nakrętka jest do którego kremu. Kurde, powinni to jakoś zaznaczać! A nie tak, że teraz nie wiem co zrobić…

Trzymała w dłoni otwarty słoik i patrzyła na dwie leżące nakrętki, nie mogąc się zdecydować, którą wybrać.

- Spróbuj niebieską.

- Obydwie są niebieskie, kurde! Powinni zrobić tak, że do niebieskiego kremu jest niebieska, a do różowego różowa, a do białego biała, kurde, a nie, że wszystkie kremy co kupuję są niebieskie.

- Pokaż – odłożył gazetę i ponad jej brzuchem sięgnął po najbliższą nakrętkę – spróbuj tą.

- No, ta pasuje – zakręciła słoiczek i sięgnęła po kolejny. – Ale i tak powinni coś z tymi cholernymi kremami zrobić, a nie tak byle jak, że się potem kobieta musi męczyć niepotrzebnie i denerwować przed snem. A skąd wiedziałeś, że to ta?

- Nie wiedziałem; wszystkie są takie same i pasują.

- Takie same? To może oni tam do środka to samo wkładają i tylko zmieniają napisy na etykietkach? Nie… no chyba nie – odpowiedziała sama sobie. – Ale i tak ten świat jest taki okropny.



rysunek: Andrzej Bobrowski



Kasia Węgierska komentarzy: 0

Między nami





Ta niezwykła historia pochodzi z zaproszenia Kasi na jej najnowszy koncert Między Nami:




Dawno temu, w innym czasie, był sobie mały, szary smok.

Był o wiele mniejszy od swoich rówieśników, bo w pewnym momencie przestał rosnąć.
Szukał dla siebie rozwiązania, przemierzając lasy i oceany, aż pewnego razu trafił na górę, którą zamieszkiwał Wielki Smok. Słynął on ze swych złotych łusek oraz swej mądrości, przeżył bowiem tysiące lat i widział wszystko. Choć swą potęgą budził on ogromy respekt, Mały Smok podszedł do niego i opowiedział mu o swoim problemie.

-Odpowiedź jest prosta- odparł Wielki Smok- Musisz udać się do Między Nami.

-Między Nami? Co to za nieznana kraina?

-Między Nami to miejsce, w którym rozgrywa się wszystko.
Między Nami to między tobą i nią, ale też tobą i mną oraz wszystkimi innymi- tymi na zewnątrz oraz tymi w twojej głowie.
To przestrzeń między tobą, a tym, jak dla ciebie wygląda uśmiech, smutek, wiewiórka czy wzburzone morze. Między tobą a tym co myślisz o swojej dawnej szkole, mamie, śpiącym kocie czy o sobie samym. Miejsce między twoim „tak mi się nie chce'', a ''ale powinienem".
Między Nami to także zlęknione: „Tylko nie mów nikomu". To sekretny szept: „tak się wstydzę", nieśmiała prośba: „tylko mnie nie oceniaj". To strach przed odrzuceniem i wdzięczność za obecność. To szelmowski uśmiech i mrugnięcie okiem, to lekki żart, o którym się zaraz zapomina.

Po tych słowach Mały Smok podziękował i udał się w podróż do krainy Między Nami. Wędrował, zostawał, latał i doświadczał, spisując od czasu do czasu swoje przeżycia na białych pergaminach. Po latach niezliczonych przygód szedł brzegiem jeziora. Tafla była gładka, zapraszająca. Smok spojrzał w nią i zobaczył swoje odbicie. Aż mu dech zaparło!
Przed sobą nie zobaczył Małego Smoka. Oto przed nim stała ogromna, fioletowa postać.
Przed nim stał Wielki Smok.