19 marca 2024, wtorek
Redakcja komentarzy: 0

Tak czy owak: za 50 dni Sylwester

Redakcja komentarzy: 0

Na niedzielę - schody do nieba

design-dautore.com komentarzy: 0

Piękni konserwatywni

Vimeo komentarzy: 0

Social Networks

Ludwik Cichy komentarzy: 0

Wszystkiego najlepszego! Sto lat! (opowiadanie)


Obraz: Bader Mahasneh





100 lat!!!

Musieli tędy przechodzić wszyscy.

Już z samego rana, jeszcze w półmroku, kobiety osiedla śpieszyły po sprawunki na śniadanie dla facetów i żeby wyprawić dzieci do szkoły. Faceci już dawno przeszli tędy do pracy, żeby ładnie wytrzeźwieć, a dzieci do szkoły po nowe jedynki. Teraz było tu pusto. Nie licząc człowieka, który snuł się z kiełkującym zaledwie zamiarem rzucenia się pod coś w celach samobójczych. Nadjeżdżał rower. Przez chwilę człowiek wpatrywał się w rosnącą sylwetkę pedałującej kobieciny, ale tylko przez chwilę; rower się nie nadawał. I wtedy go zobaczył: duży, kuszący witalną czerwienią pomidor, wciąż leżący tam, gdzie go ktoś porzucił, zgubił, może zostawił z jakiegoś powodu i w jakimś celu? Przechodzili tędy wszyscy, a pomidor dalej tu leżał.

Kompletnie nie miał pomysłu komu go zwrócić, kogo zawiadomić, co w ogóle zrobić i jak się zachować. Postanowił zadzwonić.

- Nie zgubiłaś czasem pomidora?
- Nie, wszystkie mam w domu, chociaż… poczekaj, sprawdzę… Jesteś tam jeszcze? Tak, swoje pomidory mam w domu, w komplecie.

Schował komórkę do kieszeni. To był jedyny adres, pod który mógł zadzwonić w sprawie pomidora. Inne się do tego zupełnie nie nadawały, prawdę mówiąc nie nadawały się już do niczego.

Zapowiadali pierwsze śniegi, więc musiał coś zrobić. Stał i zastanawiał się co mógłby właściwie. Zbliżał się bezrobotny. Bezrobotny był świeżo upieczony i przeczesywał krzaki kijem w poszukiwaniu butelek, ale bardzo dyskretnie.

- Halo! Czy nie szuka pan pomidora?! – zawołał do bezrobotnego.

- Nie jesteś w stanie mnie obrazić – ogolona, ale napuchnięta twarz patrzyła na niego małymi świńskimi oczkami, wyglądającymi jakby przez lufcik. – Mnie nie można obrazić...

- Tylko pytałem…

- ...myślisz, że zbieram butelki na wódę. A ja wcale nie zbieram butelek – bezrobotny dalej wygłaszał kwestię nie pozwalając sobie przerwać. – Zbieram jedynie puszki, i to wyłącznie z pobudek ekologicznych. Dla Ziemi Matki, co ciebie też nosi.

- Ja nie mam puszki – przyznał się, bo czuł, że powinien coś powiedzieć, że tak będzie bezpieczniej.

- I na chuj zaczepiasz nieznajomych, cycu jeden?! - bezrobotny ruszył dalej przeczesywać, godnie okazując, że stracił zainteresowanie rozmową.

- Dać tylko takiemu jakiś ochłap, jakieś małe coś cokolwiek, nic w sumie przecież, to zaraz się tego złapie, okopie , stworzy biuro, procedury, wyznaczy własne standardy, zaraz poczuje swoim szefem, dyrektorem, prezesem, premierem czy inną kanalią ponad – usprawiedliwił się wygodnie przed samym sobą i też stracił zainteresowanie. Dla tego miejsca, sytuacji z pomidorem, dla dzieci zdobywających w mozole nowe jedynki, i w ogóle. W końcu dochodziła jedenasta i najwyższy czas na drugie śniadanie.

Spojrzał na niebo w szarym, niebrudzącym kolorze, minął kiosk - nie kupił gazety, bo dziennikarstwo to jednak łotrzykowski zawód - jakaś kobieta rozłażąca się w szwach powiedziała mu
dzień dobry, więc odpowiedział dzień dobry, ale nie wiedział komu odpowiada, bo kobieta rozeszła się już tak, że była bardzo zniekształcona i nie przypominała mu nikogo, kogo byłby sobie w stanie przypomnieć. - Fatalnie urodzić się kobietą – pomyślał. - W dodatku dojść do stanu nierozpoznawalności, i od razu mieć pod górkę tam, gdzie inni dostają wszystko na pstryk. Kto wie, może faktycznie, szczęście to po prostu brak nieszczęścia? I poczuł się lepiej w swoim bohaterstwie niebycia kobietą na tyle, że przystanął i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu nowych wrażeń, nadających się do pouczestniczenia przez przeżycie.

Ale nie było żadnych dostępnych wrażeń.

I już stał przy furtce do domu z ogrodem, gdzie nic go nie zaskoczy, bo rzeczy będą się działy jak powinny, jak wczoraj i jak jutro. Dopóki będzie istniało jutro.

Jeszcze jeden łatwy dzień.

Rozważył zrobienie sobie jakiejś przyjemności, jednak przytomnie i  szybko porzucił tę niebezpieczną  pokusę; za dobrze już wiedział, za często doświadczył, że sprawianie sobie przyjemności to jednak ciężka robota. Dojadł zimną nogę kurczaka (bez chleba) i popił kompotem z renklod.

- Drrrrrrrryn! - rozdarł się dzwonek u drzwi, i darł się i darł.

- Ciekawe w jakie towarzystwo dzisiaj jeszcze trafię? - uśmiechnął się łobuzersko do swojej myśli, gdy wreszcie zaległa cisza.

Po południu znowu wyszedł na ulicę. Pomidora już nie było. Odetchnął z ulgą. Mógł teraz w spokoju poświęcić się wyłącznie celebrowaniu swoich 74tych urodzin. Uff...

 

Ilustracja: Bader Mahasneh, Klick!!!

Adrien Mondot/Claire Bardainne komentarzy: 0

timeRemapExportHD

Sandy Skoglund komentarzy: 0

Jesiennie

Ludwik Cichy komentarzy: 0

Lew pogapił się






fragment ze zbioru "Anka cześć,"



Odpalali papierosa od papierosa i pocili się w swoim biurze. Klimatyzacja przestała działać przed tygodniem, telefony odłączono im wczoraj. Siedzieli i udawali, że zastanawiają się nad tym skąd wziąć forsę. Wszystkie pomysły skończyły im się jeszcze na długo przed tym jak wysiadła klimatyzacja. Przez szklane drzwi widać było następne szklane drzwi wychodzące wprost na ulicę. Przejechała żółta taksówka a za nią wóz asenizacyjny, i jeszcze dwa samochody. Droga porcelanowa popielniczka wypełniona po brzegi, zupełnie nie pasowała do świństwa kłębiącego się w jej szlachetnym wnętrzu. Ulicą przeszedł lew, ale nie chciało im się zwrócić na niego uwagi. Lew zatrzymał się przed drzwiami i wlepił w nich swoje żółte ślepia. Nie dostrzegli w nim nawet cienia szansy, nic, żadnego wrażenia. Lew pogapił się i poszedł. W gruncie rzeczy to nie dwoje bankrutów wzbudziło w nim chwilowe zainteresowanie – bankrutów naoglądał się ostatnimi czasy do woli – zainteresowała go ściana za ich plecami, która zrobiła krok do przodu jedną stroną, a potem podciągnęła drugą stronę. To było coś; tego nawet nie grali w cyrku, z którego się urwał na poobiedni spacer. Ściana dotarła do swojej przedniej sąsiadki dopiero mocno po północy i ruszyły razem poszukać ciekawszego miejsca. Nie zatrzymywane przez nikogo opuściły adres, o który nikt nigdy nie zapyta.


Ilustracja:
Daniel Arsham, Klick !!!