19 marca 2024, wtorek
Łukasz Orbitowski komentarzy: 0

Ruski gangster



Poszliśmy z rodziną do pobliskiej pizzerii. Pizzeria jest w ogóle przednia, nazywa się Trattoria da Maria i znajduje się na ulicy Łokietka w Krakowie, niedaleko wiaduktu. Naprawdę dobrze karmią. W gruncie rzeczy, chyba w całym Krakowie nie ma lepszej pizzy. I jeszcze pod blokiem, no. Lubię tam zajść w niedzielę, zjeść tę pizzę i napić się piwa.


No i siedzimy, gadamy z właścicielką, która jest Włoszką zamieszkałą od dziesięciu lat w Polsce. Sama dogląda knajpki i pewno dlatego jedzenie jest takie dobre. W którymś momencie pyta, patrząc na mnie, czy jesteśmy z Ukrainy. Z jej tonu wnioskuję, że nie chodzi o takiego, co jeździ sobie na Uberze, ale o zupełne inny rodzaj Ukraińca. Takiego groźnego. Jakim cudem powzięła takie podejrzenie? Przecież przyszedłem elegancko odstawiony, w dresowych spodniach, trampkach i skórzanej kurtce, czyli swoim ukochanym zestawie na wiosnę. Do tego z ryja wyglądam kubek w kubek jak Matt Damon. Jak można było posądzić mnie o działalność przestępczą?


A jednak, takie rzeczy działy się wcześniej. Dwa i pół roku przesiedziałem w Kopenhadze. Smutno mi tam było. Bezskutecznie szukałem znajomości. Tylko na siłowni miałem jakichś kolegów. Nie chodziliśmy na piwo, to nie był ten stopień zażyłości, zresztą ci goście byli muzułmanami i chyba nie pili. Ale ćwiczyliśmy razem i zawsze cieszyłem się na ich widok. Piękni byli, młodzi, radośni. Świat należy do nich, tak sądzę. Ale jakąś okrężną drogą dotarła do mnie plotka za kogo jestem uważany. Otóż uchodziłem za rosyjskiego gangstera.


Nie zdementowałem tej plotki, a nawet ją podsycałem, opowiadając to i owo o Moskwie i krakowskim więzieniu na Montelupich (nie odwiedziłem żadnego z tych miejsc, koledzy jednak bywali). Doszedłem do oczywistego wniosku, że lepiej uchodzić za przestępcę ze wschodu niż polskiego pisarza na emigracji. W gruncie rzeczy dalej tak sądzę. Sława bandycka wydaje się bardziej kozacka, czarodziejska, budzi też szacunek i grozę, czego o ludziach pióra nie można niestety powiedzieć.


Orbitowski Klick!!!

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria



HUSARIA

Pańskie Chałupy - 2017/18, strona 1



Czy naprawdę wywodzimy się z kultury łacińskiej i wszyscy pochodzimy od husarii?

Otóż nie wszyscy wywodzimy się z kultury łacińskiej, i nie pochodzimy w prostej linii od husarii.

Mówią, że pierwszy człowiek na świecie miał na imię Mieszko. I przyleciał z kosmosu na meteorycie zabić dinozaury, żeby powstała ewolucja. I zaraz z małpy zrobił się Pan Twardowski, co sprzedał duszę diabłu za koguta i odleciał na księżyc. Potem Święty Mikołaj Kopernik wstrzymał słońce i ruszył ziemię, ale rad – rada nie rada – musiała wymyślić kobieta Skłodowska, i wynaleziono kartofle oraz konia z wozem; tak powstał świat czyli Polska. A przy niej powyrastały stopniowo, w miarę zapotrzebowania: Ameryka, Londyn oraz francuskie winorośle, żeby Polacy mieli dokąd za chlebem jeździć, i powstały Niemcy, żeby produkować mercedesy dla Polaków, ale u nich recesja straszliwa, więc słabo produkują i nie wszyscy w Polsce jeszcze mercedesami jeżdżą. A zaraz potem ewolucja wyłoniła Chorwację, żeby Polacy mogli mieć dokąd pojechać się wykąpać.

- Myśli pan, że Bóg jest przeciwko nam?
- Bóg nigdy nie jest przeciwko nam; on zajmuje się swoimi sprawami.

Słońce znów wzeszło rano i zajdzie wieczorem, deszcz nie pada na ludzi złych, ani na dobrych. Są dni lepsze i gorsze, dzisiaj wiatr nie hula po ulicach, auta jeżdżą elegancko w jedną stronę i w drugą też. Jedni śpieszą się tam, a inni z powrotem. Jednym i drugim śpieszy się równo i bardzo. Rzeczy błahe, jak i te wielkiej wagi, mają zwykle taki sam banalny początek. Żeby była przyszłość, musi być najpierw przeszłość. Historię produkują z dni lepszych i gorszych, ale nie jak leci, tylko według przepisu, żeby było jak należy.

-
Jeszcze nikt nic lepszego nie wymyślił niż rano się najeść, a wieczorem napić, panie Darku.

Z
awsze się znajdzie jakiś dowcipniś, któremu się wydaje, że ma coś do powiedzenia.

Kyrie eleison. Christe eleison. Kyrie eleison. Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas. Ojcze z nieba, Boże - zmiłuj się nad nami. Synu, Odkupicielu świata, Boże, Duchu Święty, Boże, Święta Trójco, Jedyny Boże, Święta Maryjo, - módl się za nami... - papuga hrabini Wrotycz-Nawłociowej klepie Litanię Loretańską. Całą! Ale bez zrozumienia. Za to nie zna kompletnie Ojcze Nasz; widać nie jest w pełni wierząca, co najwyżej się podszywa.

- Na pewno też by nie wiedziała kiedy wstać, a kiedy klęknąć podczas mszy, panie Darku.

- A ty coś za jeden?...
- Bo co?!

- No masz jakieś imię, nazywasz się jakoś, czy jesteś nikim?!
- Ja jestem Tomek z Pańskich Chałup, panie Darku.

- Masz kobietę nieletnią i trójkę dzieci...
- Ten Tomek właśnie jestem.

- I jesteś patriotą?
- A jak!...

-A skąd się biorą patrioci? Powiedz mi tu zaraz!
- Z Pańskich Chałup?... Ja jestem z Pańskich.

- I z czym przychodzisz, Tomek?
- Zwyczajnie, po ludzku przychodzę.

- No, jak po ludzku, to sobie usiądź tam wygodnie, nalej, zapal, odsapnij i udawaj, że cię tu w ogóle nie ma.
- W tej chwiluni, panie Darku.

Człowiek z natury jest dobry. Dla samego siebie.
I potrafi o sobie myśleć wyjątkowo, odświętnie i bez opamiętania, każdego dnia. Spośród wszystkich na świecie najbardziej lubi siebie. Przyozdabia się w krawaty nadające mu zwodniczy szacowny wygląd. I wtedy z wyglądu się składa i z wody, a nawet jak nie tylko z wyglądu samego, to zawsze jakoś przecież wygląda.

- Człowiek się z wyglądu składa? I z wody? Nie rozumiem za bardzo.
- Nie twoja wina, cycu.


- Wciąż nie udaje mi się zrozumieć, a bym chciał.
- Nie przejmuj się, tylu ludziom nic się dzisiaj nie udaje.


Nie jestem jeszcze stary, a piszę już książkę o ludziach. Pyszałkowaty – powie ktoś, i będzie miał rację.
I wszyscy się tym bardzo przejmują, chociaż nikomu nie mówiłem o tym pisaniu. Po prostu wszyscy wszystko wiedzą, a jak nie wszystko, to i tak swoje wiedzą. Dzisiaj ludzie przejmują się wyłącznie tym, co inni o nich powiedzą, więc lepiej na mnie uważać, naprawdę. Mam pięćdziesiąt lat i nie osiągnąłem niczego, więc nie mam nic do stracenia i mogę odważyć się na wszystko, bez obawy, że stracę cokolwiek z tego, czego nie mam.

- A czemu pan pisze, panie Darku?
- Bo nic innego nie mogę już robić.

- A czemu nic pan innego nie może robić?
- Bo piszę.

- A kogoś w ogóle interesuje to pisanie, ktoś się przejmuje tym, co się o nim mówi?
- Ludzie przejmują się wyłącznie tym, co powiedzą o nich inni; nic więcej ich nie interesuje.


- Chyba, że tak.
- I trzeba im powtórzyć dwa albo pięć razy, żeby zrozumieli, że mówi się do nich, a potem jeszcze raz, żeby zrozumieli co się do nich mówi.


- A dlaczego pan, panie Darku, niektóre zdania zaczyna od dużej litery a inne nie?
- Bo umiem.


Zdyscyplinowane słońce znów wstaje wcześniej ode mnie. Gdy otwieram oczy, ono już panoszy się po całym pokoju.
Nieustępliwie. Z ulicy dobiega rumor śmieciary, jazgot motorynek wiozących dzieci do szkoły po jedynki, rozlega się kwik świń transportowanych ciężarówą na rzeź - znak, że miasto już się rozbudziło. Czas i na mnie.

Idę po chleb.

Rysunek: Andrzej Bobrowski

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria



HUSARIA

Pańskie Chałupy - 2017/18, strona 116

Znowu deszcz. Pada na wesołych i na smutnych, na panny, żony, rozwódki i na wdowy, na porzuconych i porzucających, pomiatanych i pomiatających, na odważnych i na tchórzy. Na palących i na niepalących też oraz na poważnych i niepoważnych tak samo pada. Z wszystkich czyniąc zmokłe kury, upodabniając tak, że nie sposób rozróżnić kto dobry, a który mniej. Pies podąża za swoim panem nieomylnie, choć pan jak wszyscy - mokry niczym ścierka do podłogi. Ja, to ja, bo mój pies mnie rozpoznaje, myśli pan. Taksówki mają duże branie, żadna nie stoi na postoju, chociaż stoi tam wielu i czeka. Ktoś otwiera parasol, ale zaraz zamyka wstydliwie, bo drut złamany przebił czaszę i zwisa niechlujnie, ściągając wścibskie spojrzenia doszukujące się niedoskonałości u posiadacza parasola, którą ten pragnie ukryć. Z dawna nieopróżniany, pełny kosz przelewa się na chodnik kipiąc zupą śmieciową. Przechodzi obok wielu, cały przekrój, i każdy tak samo pośpiesznie odwraca wzrok, zohydzony widokiem zupy zalewającej chodnik. Zaskoczeni ulewą zamożni i bezdomni stoją stłoczeni pod wiatą tramwajową. Deszcz przestanie padać za kwadrans. Dopiero za kwadrans wszyscy wrócą na swoje wypracowane z trudem miejsce.


Mieciu i Karolinka też stoją, ale Mieciu pod wiatą w mieście Wrocław, a Karolinka w mieście Poznań pod wiatą stoi. A miasta te są odległe o 140 kilometrów. W dodatku Karolinka w samo południe stoi wśród innych stłoczonych pod wiatą w celu ochrony przed ulewą, a Mieciu stoi o siedemnastej godzinie dopiero, gdy deszcz do jego miasta dociera. Więc choć oboje stoją pod wiatą schronieni przed deszczem z tej samej ulewy, to nie mogą oni stać razem. Zresztą Karolinka już nie stoi, bo śpiesznym krokiem drobi do foniatry w mieście Poznań, więc tym bardziej z Mieciem stać razem nie może.


- Ale dlaczego ona do foniatry idzie? Zamisat na konika?
- Bo ma uszy gamoniu.


A gdy Mieciu pod wiatą staje, to Karolinka już na stacji z pociągu wysiada w naszym mieście, w którym świeci słońce. Bo zajdzie dopiero wieczorem, a jutro rano znów wstanie przed wszystkimi. I nastanie dzień, ostatni dla papugi.



Kyrie eleison. Christe eleison. Kyrie eleison.
Chryste, usłysz nas...
- tyle zdoła zaskrzeczeć tego dnia gadająca papuga i zdechnie, prawdopodobnie na grypę szalejącą wśród ptasiej braci, choć równie prawdopodobnie może się ona udławić za karę, bo żarła podczas gadania, w dodatku raptownie, opuszczając świętokradczo całe święte zwroty. Ale hrabini Wrotycz-Nawłociowa nie pozostaje w żałobie po papudze; prawdę mówiąc nigdy jej nie zdołała polubić. Kupuje od Cygana małego psa, szczeniaka. Mały pies jest większy od innych małych psów. A nawet większy od wszystkich dużych psów na osiedlu. Chciałby spać przez cały dzień na kanapie, ale hrabini nie pozwala, bo mógłby odkryć, że jest typem kanapowca, który wstaje na pół godzinki, wypada gdzieś nie wiadomo dokąd, a potem prędziutko powraca z czyjąś ręką lub nogą. Pies ma na imię Paszcza i w pełni na nie zasługuje.
Hrabini zachęca pasa do spaceru, chociaż deszcz.
- Pada – mówi hrabini do małego psa. - Ale przemkniemy pomiędzy kroplami.
A on jej wierzy. I przemykają.

Rys. Andrzej Bobrowski

Janek Koza komentarzy: 0

Rysuje

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria



HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18, strona 75



Na świecie żyło już 90 miliardów ludzi. Wielu, bo aż 7 miliardów wciąż żyje, a wśród nich Mike Tyson, który chełpi się tym, że jak zechce to może spuścić lanie każdemu. Z kolei Elvis Presley ma 754 sobowtórów, Lenin miał trzydziestu, Putin ma dwunastu, w tym czterech certyfikowanych, zaufanych, a burmistrza sobowtór się tylko jeden pojawił i zaledwie na chwilę, przejazdem. Jakie to smutne... westchnie któryś.


I to ma świadczyć o małomiasteczkowej pozycji naszego miasta nad rzeką, która dla geografów nawet rzeką nie jest, tylko kanałem? Dajcie spokój! W samym tylko ostatnim roku, mieliśmy czterech topielców w tej rzecze, co jest niby tylko kanałem, a ile będzie w tym roku?!... Może w londyńskiej Tamizie więcej topielców? Albo w Tybrze włoskim, co?! Nie rozśmieszajcie, proszę. To miasto ma naprawdę spory potencjał, dużą przyszłość przed sobą; przez skromność nie wspominam o piątym topielcu w stawie, bo mamy też stawy świetne do topienia się.


- To Putin ma tylko czterech sobowtórów?

- Czterech certyfikowanych.


- Tak mało?

- Bo raz po raz któremuś odjebuje i po zagraniu roli tak się wczuwa, przyzwyczaja, że mu żal wracać do magazynu i muszą go odstrzelić.


- Tak, czy siak, nasz burmistrz lichutko: jeden tylko, a i tak pojechał w pizdu...

- Miast utyskiwać, skocz mi lepiej po fajki zaraz!


- Znowu?... A po te niebieskie, co zawsze?

- Błękitne cycu!


Stefania kupiła już dwa rożki i do Ludmiły się śpieszy, zawiesza właśnie w swoim kiosku „Zaraz wracam", a tu akurat ktoś po papierosy, więc odwiesza „Zaraz wracam", obsługuje bez mrugnięcia okiem kulturalnie, nawet zapalniczkę poleca, a może tabletki na bóle przeziębienia, gazetkę kolorową dla kobiet myślących żonie może, i czym może jeszcze służyć? Na szczęście nie ma już klient życzeń innych, więc prędziutko po tabliczkę sięga pod ladą ukrytą i „Zaraz wracam" zawiesza pośpiesznie, ale nie udaje jej się, bo znowu ktoś po papieroski! To chyba nie jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu, konstatuje w myślach Stefania.


W lesie, jak w lesie: nie widać daleko, ale też i z daleka nie widać, więc się niektórym wydaje, że mogą robić co chcą. Pan Zakrzewski zsiada właśnie z roweru, opiera go o sosnę i rusza do świerkowego zagajnika wykonać mikcję i defekację, czyli siku, kupę. Rozchyla gałęzie, a tam z konara dębu powróz zwisa, pod nim zawstydzony pan Hojan stoi, komletnie zaskoczony pojawieniem się intruza. Okręca się na pięcie pan Zakrzewski i taktownie wycofuje w pośpiechu, bo czuje, że tu w jakiejś poważniejszej sprawie prywatnej przeszkodził. Spróbuje zdefekować dalej, w bardziej sprzyjającym miejscu.


- A nie mógł ten Hojan pójść się lepiej utopić? Zgodnie z tradycją naszego miasta?

- No poszedł, jak go tak brutalnie z wieszania przepłoszono.


- A w stawie, czy w rzece? Bo kulturalniej w rzece, co płynie a topielec razem z nią.

- Niestety w stawie.


- Niektórym to już naprawdę wszystko jedno.


Rysunek: Andrzej Bobrowski

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria



HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18, strona 71



Ciężki helikopter, z sześcioma śmigami zamiast czterech w śmigle, przenosi nad miastem wielki słup wysokiego napięcia. Nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd. Pańskie Chałupy zadzierają głowy. Żelazna konstrukcja, przypominająca monumentalny krzyż pański, czochra ramionami gęste chmury, które zaległy na miastem, choć nie miały takiego zwyczju dotąd. Ktoś się żegna, czyżby wiedział więcej od nas?


Ale co to? Zamiast śniegu mgła opada, kształty zżera, a burmistrzowi akurat w drogę, w dodatku do województwa na uroczystość ważną bardzo jest proszony. Kierowca mówi:


- Nie pojadę. W taką mgłę narażać życia pana burmistrza nie można.

- Ja ci, Kubacki, nie pojadę! Ale już, samochód mi grzej! - tak burmistrz odważnie kierowcę do jazdy próbuje przekonać.


- Poczekajmy chwilkę panie burmistrzu, chwilunię, aż mgła gęsta przerzedzi się, te pół godzinki bynajmniej nie zbawi nas.

- Ja ci kurwa Kubacki dam chwilunię i bynajmniej! Jazda mi, ale już! - burmistrz po pańsku daje znać, że dyskusja jest zakończona.


Co robić? Na takie dictum kierowca wymaszerowuje defiladowym, auto do drogi zaczyna sposobić, sekretarka Grażynka prędziutko jakąś rzeźbę zdolnego rzeźbiarza Marysia w celofany pakuje, do torby papierowej godłem miasta wylogowanej półtora litra łyskacza wkłada, jeszcze jakieś foldery reklamowe upycha i książkę ze zdjęciami miasta, w eleganckiej formie albumowej wydaną.


Burmistrz wychodzi na parking urzędu swojego i oczekując na meldunek o gotowości wyjazdu, ostatniego papierosa wypala, ale jeszcze nie wie, że to jego ostatni w życiu. Jedni są bliżej śmierci, inni dalej, jedni i drudzy mają przed sobą wszystko, bo każdy ma przed sobą wszystko; wszystko co ma burmistrz to sekundy dwie.


Jak pocisk spada coś ciężkiego z nieba, ale mgła gęsta, więc nie wiadomo co dokładnie, słychać tylko grzmot uderzenia w taras balkonu z kutą balustradą, ozdobą zamku burmistrza, a potem rumor

ton betonu i stali, opadających na parking.


Może spadł krawężnik rzucony przez Miecia w rozpaczy, bo właśnie sobie przypomniał o grawitacji bezwzględniej? Nawet na autorytet wysokiego urzędu nieczułej. Mieciu już dawno stąd poszedł na poszukiwania, bo wtedy jeszcze szukał Luizy, nie potrafiąc uwierzyć w swoją samczą porażkę jej wyjazdu z miasta na zawsze. Śladu już po Mieciu tu nie ma, kiedy betonowy pocisk spada z nieba.


Tak zmieciono wielkiego naszego burmistrza. Nie wyborami narodowymi, ale kawałkiem betonu prostackiego, co zabija równo: debila, nieważnego bezrobotnego, jak i majestat najwyższy urzędniczy, po którym i żałoba masowa będzie i śledztwo nerwowe być musi. W każdym razie, poległ burmistrz pełniąc obowiązki swoje wobec miasta na polu chwały, zatem i żałoba i śledztwo transparentne, pokazowe i medialne należą się jak psu zupa. Tym bardziej, że nie tylko nałojeńcy z Pańskich Chałup, ale i inni obserwatorzy widzieli helikopter ciężki, przeorujący chmury monumentalnym krzyżem, więc nieprzypadkowo mogła się taka gęsta mgła pojawić, nagłej śmierci burmistrza sprzyjająca. I poległ.


- Nie wygłosił przemowy pożegnalnej?

- Nie.


- Nawet pisnąć nie zdążył?

- Nie.


- Niektórzy umierają kulturalnie, aż miło, za to inni... szkoda gadać.


Życie toczy się dalej. Starzy ludzie, oszczędzają na wodzie, ogrzewaniu i na świetle też. Papuga Hrabini klepie Loretańską, takiego mądrego ptaka już jej przysłali ze sklepu zoologicznego. Karolinka zapisała się na jesienno-zimowy semestr kursu artystycznego rysunku węglem z modela, żona Sławka kupiła mężowi kije nordikłoking na otyłość, najdroższe jakie w internecie znalazła, a szukać umiała. I się Sławek obraził: że na otyłość najlepsza jest perkusja, a nie kije nordikłoking, że chyba na głowę upadła, że mu te najdroższe kije kupiła. Szybko więc mu żona kupiła perkusję, i dopiero się Sławek obraził: że kolor niedobry, że go upokorzyć chyba chciała, w takim brzydkim szarym kolorze perkusję kupując, jak dla starego dziada, gdy on by przecież wolał coś żywszego, w pomarańczach-błękitach młodzieżowych, czy ekologicznej zieleni trawy na wiosnę. Więcej już żona Sławkowi nic na otyłość nie kupuje ze strachu, żeby się jeszcze bardziej nie obraził. Samochód mu tylko nowy funduje dla udobruchania, bo wie, że Sławek lubi mieć samochód nowy i lepszy niż mają koledzy, więc taki mu kupuje. I Sławek cieszy się, bo auto duże, mieści się do niego swobodnie, a koledzy do swoich z trudem, więc może się z nich trochę podśmiać, a i żona podśmiewa się solidarnie razem z nim, tak że normalna wesołość małżeńska do domu wróciła, gołym okiem to widać.


- Żeby tylko Sławek gdzieś nie przeczytał tego, co pan tu o nim...

- Masz go za idiotę? Myślisz, że on sam nie wie o sobie wszystkiego?

 

- Ja myślę, że ludzie powinni móc sobie cały dzień leżeć, telewizję oglądać, bo skąd się mają czegoś o innych dowiedzieć, jak nie z telewizji?


Rysunek: Andrzej Bobrowski

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria

HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18, strona 70


- A wie pan czemu ludzie z Pańskich Chałup nie zbierają złomu?
- Bo jest już wyzbierany?


- Nie, bo jest za ciężki. I zamiast być zapakowany w ładne, poręczne paczuszki gotowe do wrzucenia na wózek, to przeważnie wcale nie jest.



Gdzieś na osiedlu, z kurnika wystawiła łeb kura i rozdarła się na całą okolicę, że zniosła jajko.


- A ktoś nie widział Ewy? Zawsze jej było pełno, a ostatnio coś nie.

- O!... Ewa już dawno wyjechała.


- Dokąd to?

- Do Niemiec, do jednego pana.


- I chwali sobie?

- Tak, bardzo. Bardzo jest pracowity ten pan, do południa pracuje jako ginekolog, a po południu jako dentysta, a w łikendy jest ordynatorem kliniki weterynarii w Australii.


- W Austrii, chyba ale!?

- Tak, dojeżdża tam autem, bo jeszcze wciąż nie jest wystarczająco bogaty żeby samolotem.


- Jak tylko pamiętam, to w tym kraju zawsze było tak, że każdy marzył żeby stąd wypierdolić pierwszym lepszym: do Niemiec, gdzie produkują prawdziwe używane mercedesy dla Polaków, albo do Anglii, gdzie jest Londyn, w którym tryskają legendarne fontanny zmywaków, albo do Ameryki tak bogatej, że za darmo spuszcza bardzo drogie bomby atomowe w zupełnie obcych krajach.

- Oj, tak pan chyba wcale nie myśli, panie Darku...


- Odkąd zdałem sobie sprawę, że żyję wśród znajomych, od których nie jestem w stanie pożyczyć książki do poczytania, to różne myśli przychodzą do głowy.

- A taka była wesoła, mądra i miła w dodtyku ta Ewa co wyjechała stąd...


Rysunek Andrzej Bobrowski

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria

 

HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18
, strona 66


Burmistrz kazał ściąć największą topolę w mieście, bo mu przeszkadzała. Czterech pilarzy nie dawało rady, musiał przyjechać dźwig i wysięgnik i jeszcze traktor. W końcu powalili wiekowego olbrzyma. W środku był spruchniały ze starości i pusty przy podstawie. Dziura, jaką odsłonięto w ściętym pniu, prowadziła w głąb ziemi. Robotnik, który pochylił się nad ginącą w ciemnościach czeluścią pobladł; zobaczył w niej chichocącego diabła. Ścinając topolę burmistrz otworzył bramę piekła. Diabły tam ściśnięte od wieków uwolnił i teraz świat stał przed nimi otworem. Miały zacząć się dziać rzeczy dziwne. Ale nikt jeszcze o tym nie wiedział, nawet burmistrz, a zwłaszcza on.


Dwa psy rzucają się na siebie, drą pazurami kudły, rwą kawały mięsa, ujdają wściekle, charczą, wyją, raz jeden górą, raz drugi, dokładnie nie widać, bo impet wyrzuca w górę zeschłe liście, trawę i przesłania pole walki, a potem cisza, liście opadają, po psach nie zostało nic, nawet jedna kostka, parę kropel krwi zaledwie... Zeżarły się? Jeden drugiego? Spod mostu wyłazł szczur, wielki jak słoń, przespacerował ciężko przez ulicę i zniknął pod mostem, po drugiej jego stronie, a wysoko, wysoko przeleciał orzeł lecz nie wiadomo czy w koronie czy bez, tak wysoko szybował, że nawet jego nie było widać. Jedna pani schudła, przytyła, a potem znowu schudła.


- Czy tego samego dnia, panie Darku?

- Nie.

Rysunek Andrzej Bobrowski

komentarzy: 0

Husaria



HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18
, strona 67


Nowa policja złapała, ujęła, lub zatrzymała mężczyznę. Ale nie bezrobotnego nałojeńca z Pańskich Chałup, tylko nietutejszego nie wiadomo kogo. W tej chwili obecnej policjanci wykonują czynności, więc oczywiście nie wiedzą jeszcze jaki konkretny zarzut postawią mężczyźnie, bo skąd mają wiedzieć, jak jeszcze nie wiedzą co zbroił? Ale wiadomo - prawo jest po to, żeby można było wymierzać kary.


A tu już jeden pan idzie ulicą i niesie w ręce odciętą świńską dłoń w reklamówce foliowej.

- Lewą czy prawą, panie Darku?
- A co za różnica, głąbie?


- Dla świni – owszem.

- Daruj sobie ten ton moralnej wyższości cycu.



Zbigniew Werwa, znany jako Sprytny Zbyś, słynący z tego, że każdy komputer ulega mu bez ograniczeń, opamiętania i gry wstępnej, zawozi swojego kaszlącego, zasmarkanego królika miniaturkę do weterynarza i nie dostaje królika zastępczego, chociaż chorego zatrzymują na tydzień do naprawy.


- To teraz dają króliki zastępcze?

- Zbysiowi nie dali.


- Ale on chyba nie jest z naszego miasta, panie Darku?

- Jednak odstawił królika do naszego weterynarza.


- Wstyd, że mu nie dali, za burmistrza by taka rzecz nie mogła mieć miejsca.

- A przy tym żona Zbysia w rozpaczy...


- Skurwesyny! Żeby tak zdołować kobietę! I za co?!

- A ty nie masz nic na sumieniu, że tak wyrokujesz w tej sprawie?


- Tylko mówię jak jest, panie Darku. Każdy ma coś za uszami, bo kto nie lubi wypić, a po pijaku traci się miarkowanie, wiadomo jak jest.

- Z tego co wiem, królik był trzeźwy.


- Ja się wypowiadam ogólnie, panie Darku, o sytuacji co zaistniała jak nie ma burmistrza.

- Chyba że tak.


Rysunek: Andrzej Bobrowski

Dariusz Łukaszewski komentarzy: 0

Husaria



HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18
, strona 63



Jedna pani rozłazi się w szwach, bo nie ma nic innego do roboty. A co takiego musiałoby się robić właściwie, co takiego przeżyć, żeby nie było żal umierać? Tylko z radością - chyc do piachu!


Jak rozpoznać punkt kulminacyjny, zwieńczający życie, ten dzień przełomowy, kiedy właśnie osiągnęło się szczyt wszystkiego, po którym już nie będzie nic wartego zachodu, bo wszystko, co możemy jeszcze osiągnąć, będzie już tylko namiastą tego, co już mieliśmy.

Starość jest wtedy, kiedy nikt od ciebie nic nie chce. A nawet jak czasem chce, to tylko żebyś zniknął z pola widzenia, nie zaśmiecał perspektywy. Czas tropi ludzi jak zawodowy zabójca: bezstronnie, cierpliwie, do skutku.

Halina Skrzypkowa, tak się na tę panią mówiło na osiedlu od zawsze - i dzisiaj też tak samo, chociaż coraz częściej już tylko Skrzypkowa, bez Halina - była raczej ładna, niż piękna, jak większość. Kiedyś uzbrojona w młodość, a dzisiaj już nie. Garb jej zaczął rosnąć pewnego dnia, ale tak powoli, że to nie rzucało się w oczy. Rósł i rósł, aż urósł, jednak bez pośpiechu, tak, że przyjęto to za normalne, zresztą poumierali już ci, co Halinę Skrzypkową bez garbu pamiętali, a Halina wciąż wygląda na taką, co jeszcze wszystko koło siebie potrafi zrobić, i emeryturę ma tą starą, z której sporo może odłożyć, więc niejeden się jeszcze za Haliną obejrzy.


Tymczasem do jednego emerytowanego pana w bloku przyjechało pogotowie, ale on go nie wpuścił. Nie, żeby specjalnie miał coś przeciwko pogotowiom, ale z zasady nie wpuszcza nikogo bez nakazu prokuratorskiego.


Rysunek: Andrzej Bobrowski