Poniedziałek, 9 kwietnia przed południem...

Lubię czasem nie mieć nic
Odsunąć wszystkie ważne sprawy i zobowiązania. Zawisnąć głową w śmietankowych chmurach na niebie. Nie pytać i nie odpowiadać.
Nie czekać i nie być oczekiwaną. Nie myśleć i nie marzyć. Nie śpieszyć się i nie wymagać.
Stanąć w szczelinie czasu i ukryć się w niej jak mrówka
Jeśli powieje wiatr, zabierze mnie ze sobą
Jeśli przeleci meteoryt, popchnie mnie dalej
Jeśli spadnie złoty deszcz, będę cała mokra
Wszystko może się zdarzyć, bo kiedy nie mam nic, mam wszystko
„Nic" jest po prostu innym „czymś". „Coś" jest znajome i określone, a „nic" jest niemożliwe do zdefiniowania i przewidzenia, ale istnieje równie mocno
I dlatego właśnie czasem lubię nie mieć nic
Bo nic to także coś. Zdarza się wtedy, kiedy samo chce. Jest jak niewidzialny wehikuł krążący po życiu. Można do niego wsiąść tylko wtedy, kiedy nie jest się obarczonym żadnym bagażem. Kiedy masz swobodne myśli i dłonie, i kiedy jesteś gotów zawierzyć niebiańskiemu kierowcy, który zawsze trzyma dla ciebie wolne miejsce w autobusie do przeznaczenia.
Wpis na profilu facebookowym Beaty Pawlikowskiej, rysunek autorki Klick !!!
Świątecznie
Trochę już trzeba jednak grać, żeby na tym pudle tak prosto zagrać
- No i zostałam na lodzie...
Życzenia
Klick !!!
Życzymy wszystkim i każdemu, żeby nie spaprał tych Świąt nadmiernymi oczekiwaniami, czy tam oczekiwaniem ideału od otoczenia w te wolne od roboty dni, co może zaowocować rozczarowaniem w zderzeniu z rzeczywistością – to nie jest najważniejsze, że komuś nie udało się wstać na świąteczne śniadanie, albo biała była niedoparzona, jajo za twarde a biomet niedobry... to tylko rekwizyty. Jeżeli potrafisz, a możesz – zafunduj wszystkim święta od wszystkiego; niech każdy w rodzinie bryka w swoim rytmie w te Dni, jak mu pasuje i lubi. Życzymy każdemu, żeby zrobił święta wszystkim ze swojego kółka, i sam poczuł się odświętnie z tego powodu.
Gry losowe. Odcinek 5.

Jo mówi „pa pa” i idzie do domu. Nie czeka ją jednak spokojna noc, dobrze wie, że pójście do domu nie jest żadnym rozwiązaniem, choć chwilowo ze wszystkich rozwiązań wydaje się najrozsądniejszym. Jo jednak ma dość chwilowości. Odkąd pamięta, wszystko jest „na chwilę”, tymczasowo i do momentu, kiedy nie wymyśli się czegoś lepszego, pieprzyć takie życie.
Gdyby chociaż miała jakiś cel, cokolwiek na co się czeka. Już nie obchodzi ją kariera, bo w tym mieście „kariera” ma wymiar jedynie absurdalny, to miasto żyje właśnie chwilowością i wszystkim, co najbardziej powierzchowne, maszyny do gier mają bardziej skomplikowane życie wewnętrzne niż tutejsi ludzie.
A jeśli chodzi o maszyny do gier, po drodze do domu Jo postanawia zahaczyć jeszcze o jedno miejsce, decyzja jest zupełnie spontaniczna i nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Jo zahacza o lokal, w którym zagra sobie jeszcze na owocowej maszynie do gier. Może wygra, może przegra, z większym prawdopodobieństwem tego drugiego. W lokalu – nie jest to żadne kasyno – pełno ludzi i gwarno, ale owocowa maszyna stoi nieoblegana. Leci akurat piosenka Winner takes it all, tandetna piosenka o smutku rozstań, ociekająca lukrem disco z lat 70. Zagłuszana zresztą przez śmiechy i rozmowy, wcale nie mniej głupie. Jo kupuje sobie konsekwentnie gin z tonikiem i spieszy wrzucić monetę, ma do zainwestowania pięć dolarów – i ani centa więcej. Jakiś dziad we flanelowej koszuli przysuwa się na niebezpieczną odległość, zadaje niezrozumiałe pytania w języku pijanych ludzi, wygląda na nieszczęśliwego, więc zaraz pewnie zacznie standardową historię o swoim przegranym życiu, okrutnej żonie, co uciekła z mleczarzem, zabierając cały ich wspólny majątek z wyjątkiem opóźnionego w rozwoju dziecka. Tyle że Jo nie obchodzą historie niczyich porażek, sama ma dość własnych, dzisiaj natomiast chciałaby coś wygrać. – Nie przeszkadzaj – mówi do dziada, zegar z kukułką wybija trzecią w nocy, dziad przyzwyczajony do uczucia odrzucenia, odpełza bez słowa w kierunku baru. Okrutny barman katuje nadal disco z lat 70., zapewne wtedy po raz ostatni uprawiał niepłatny seks, jeszcze zanim imidż kierowcy rozlatującej się ciężarówki ostatecznie odebrał mu wszelkie szanse poderwania kobiety z pełnym uzębieniem i bez pamiątek w postaci chorób wenerycznych z najbardziej egzotycznych zakątków świata. Oto Bee Gees i Saturday night fever, żadne tam Saturday dzisiaj, a zwykła środa, ale co to za różnica w tym mieście. Jo wrzuca kolejną monetę, kumpel dziada we flanelowej koszuli, dziad w jeansowej koszuli, podchodzi do niej i pyta: – Kupić ci drinka z palemką, słonko? Daj spokój, i tak nic nie wygrasz. I w chwili kiedy wypowiada te słowa, limonki na ekranie układają się w spójną całość i Jo wygrywa 50 dolarów. Dziad widząc to, ma problem z reakcją, po chwili dostaje czkawki i odchodzi dość chyba zmieszany. Jo dopija gin z tonikiem, odbiera swoją wygraną i wesoła, och, jaka wesoła, wychodzi…
dalej Klick !!!