Faceci
Rysuje
O! Facet lubi tę robotę! Że można jednemu z drugim pozazdrościć poniedziałku
Opinia publiczna

Obsługiwanie opinii publicznej... A z czego właściwie składa się taka opinia publiczna? Czy to nie są te miliony, które nie mają swojej opinii, dopóki nie zostaną obsłużone w tym zakresie? Które, jak się im podsunie, to sobie wybiorą jako własną i zawłaszczą? W celu posiadania indywidualnej opinii autorskiej? By dać się za nią pokroić z tymi, co zawłaszczyli odmienną? Opinia publiczna lubi i uwielbia mieć pogląd na coś, co przeważnie jest czymkolwiek, a nawet niczym, co z braku tzw. laku urasta do rangi czegoś.
Obsługiwanie opinii publicznej – prima ciekawe zajęcie dla agresywnych przewodników po rzeczywistości: marynarki nadają zwodniczy, szacowny wygląd liderów a make up i miękkie światło tivi ujmuje i wieku i kaca ujmuje oraz.
Dla dzisiejszych przewodników to dobre czasy, do których z łezką w oku zatęsknią za 10 lat. Gdy zastąpią ich nowi, autując już niemodnych poza uwagę opinii. Skierowaną na bieżące nic, wymagające najnowszych środków wyrazu i przewodników, by zrobić z tego cokolwiek, a nawet coś.
Rysunek: Gurbuz Dogan Eksioglu, Klick!!!
Odlot
... nie czyta o papierzu w tico...
Szybka baja (pod wpływem królika Michaela Sowy)
(22. sierpnia 2012)|
Królik
Trzypokoleniowe, bardzo wieloosobowe spotkanie rodzinne, z obowiązkową sielską atmosferą beztroski i bezpiecznymi rozmowami jak u terapeuty, powoli, ale nieuchronnie doprowadzało go do punktu, za którym jest szał. Zjadł jeszcze śledzia w czymś czerwono-ostro-piekącym (było 7 rodzajów śledzi, a każdy w czymś, i każdego - by skomplementować jak oczekiwały kolejne autorki – musiał najpierw zjeść) po czym wyobraził sobie, że jest królikiem, daleko stąd, na przykład w środku miasta.
Dla królika to bardzo niebezpieczne zajęcie, znaleźć się w środku wielkiego miasta. Zwłaszcza, gdy się tego nie spodziewa i nie jest na to w ogóle przygotowany, bo przecież wydaje mu się, że to nie dzieje się naprawdę, bo jakim cudem niby? W dodatku królik jest czerwony i ma na sobie kubrak dziadka, który włożono mu z powodu otwartego okna.
Postanowił wyglądać na kogoś, kto po prostu idzie sobie do punktu skreślić totka systemem albo chybił-trafił. Punkt był zamknięty. Chwilowo skończyły mu się pomysły. I gdy tak sobie stał…
- Królik! – … usłyszał znajomy dziecięcy głos. – Czerwony! I w płaszczu!
Poczuł jak łapa zaciska mu się na karku i unosi do góry.
– Fuj! Ale capi śledziami ta świnia! – już przypomniał sobie ten głos – należał do nieulubionego syna jego aktualnej kobiety i najbardziej rozwydrzonego gówniarza na jakiego natknął się w swoich pozamałżeńskich wyprawach.
- Zostaw! To może być chore! – wrzasnęła aktualna kobieta/matka.
- Zobacz mama jak jedzie rybą! – widział teraz z bliska znajomy nos i rozchylone usta z mistrzowską koronką na prawej górnej jedynce.
- Wywal to! Nie wiadomo kto się tym bawił. Chcesz się zarazić?!
- Okay! Zobaczymy czy króliki lądują na cztery łapy jak koty – poczuł że spada, a potem walnął o betonowy chodnik i zanim zdołał się pozbierać łapa znów uniosła go do góry.
- Wygląda jak żywy, ale nie widzę pilota, kluczyka też nie dali… – łapsko obmacywało go teraz - … coś tu się musi wciskać może…? - piekący ból palucha ładującego mu się w oko był nie do wytrzymania, naprężył się i zaczął drapać pazurami i gryźć rękę oprawcy.
Uścisk rozluźnił się, tym razem udało mu się opaść na cztery łapy, pognał przed siebie jak oszalały. Słyszał jeszcze oddalające się głosy:
- Ugryzł mnie! Ta świnia jedna! Zobacz mama!
- Mówiłam żebyś nie dotykał parcha! Szybko! Idziemy to przemyć. Na pewno był chory, od razu było widać jak śmierdzi, trzeba wiedzieć co dotykać, a co…
Nic więcej już nie usłyszał, bo pędząc szybko przekroczył granicę słyszalności, ale i tak przyspieszył i obejrzał się za siebie… Walnął z rozpędu w betonowy słup ogłoszeniowy z wielkimi plakatami o jutrzejszym występie światowego gitarzysty. Siła zderzenia ogłuszyła go.
- Możesz nie mieć głowy do takich spotkań – znajomy głos spowodował, że otworzył oczy. – Wciąż w tych rozjazdach, koncerty… a my tutaj… sam wiesz, jak to jest.
- Nie, nie – powiedział szczerze, co właśnie myślał.
- Może kieliszeczek pozwoli ci jakoś to przetrzymać, co my tutaj… - twarz teścia ładna jak sama bozia teraz, dalej zachęcała przepraszającym tonem.
- A wiesz, że chętnie…? – przystał szczerze.
- No, to zdrowie!
- Zdrowie! Wasze zdrowie – dołączył do toastu i uśmiechnął się do wszystkich najładniej jak potrafił.
Klick !!! do ilustracji
Malarstwo
Baja dla Piotra, co nie jest już małym chłopcem, więc przeważnie nie podoba mu się to, co podoba się wszystkim.
Ilustracja, Klick!!!
- Lisy są fajne. Wszystkie rude. A w mojej wsi ruda jestem tylko ja… - powiedziała Ivon.
- Znowu nie poszłaś do szkoły… - domyślił się lis.
- Nie lubię się uczyć tego co wszyscy – wytłumaczyła Ivon.
- Bo…?
- Nie chcę być taka jak oni.
- Bo…?
- Chciałabym być taka jak ty – powiedziała Ivon.
- Nawet ja sam nie chcę być taki jak ja – powiedział lis. – Lisy są niefajne.
Ivon oderwała wzrok od głębokiej panoramy skłaniającej do westchnień i spojrzała na siedzącego obok.
- Zapytaj pierwszej lepszej głupiej gęsi, a powie ci dlaczego lisy są niefajne – poradził lis, gdy wzrok napotkał wzrok.
- Gęsi nie są głupie; są fajne na swój sposób – powiedziała Ivon.
- Gęsi są smaczne, bardzo…
Rozległ się skrzek sokoła i przez chwilę oboje obserwowali jak ptak wznosi się coraz wyżej, a potem pikuje znienacka i znika gdzieś w dolinie.
- Nazrywałam trochę kwiatów dla ciebie, zobacz – powiedziała Ivon.
- Lubię kwiaty – lis z przyjemnością spojrzał na bukiet. – Są pożyteczne, dobrze mnie maskują gdy się skradam.
- Kwiaty są piękne przecież!
Przez chwilę milczeli. Ivon patrzyła na białe obłoki nad szczytami, a lis na zagajnik świerków, w którym coś się poruszyło.
- Hm… prawie nic o mnie nie wiesz – powiedział lis. – Jak można pragnąć być kimś, o kim nie wie się nic? - zapytał jeszcze a potem zerwał się i pokłusował w stronę świerków. Gdy był blisko, przywarł do ziemi i zaczął się skradać do tego, co się w nich ruszało, nieświadome bliskości lisa.