Sprawy bieżące według Szczepana
Lew pogapił się (opowiadanie)
Odpalali papierosa od papierosa i pocili się w swoim biurze. Klimatyzacja przestała działać przed tygodniem, telefony odłączono im wczoraj. Siedzieli i udawali, że zastanawiają się nad tym skąd wziąć forsę. Wszystkie pomysły skończyły im się jeszcze na długo przed tym jak wysiadła klimatyzacja.
Przez szklane drzwi widać było następne szklane drzwi wychodzące wprost na ulicę. Przejechała żółta taksówka, a za nią wóz asenizacyjny, i jeszcze dwa samochody. Droga, porcelanowa popielniczka, wypełniona po brzegi, zupełnie nie pasowała do świństwa kłębiącego się w jej szlachetnym wnętrzu. Ulicą przeszedł lew, ale nie chciało im się zwrócić na niego uwagi. Lew zatrzymał się przed drzwiami i wlepił w nich swoje żółte ślepia. Nie dostrzegli w nim nawet cienia szansy, nic, żadnego wrażenia. Lew pogapił się i poszedł. W gruncie rzeczy to nie dwoje bankrutów wzbudziło w nim chwilowe zainteresowanie – bankrutów naoglądał się ostatnimi czasy do woli – zainteresowała go ściana za ich plecami, która zrobiła krok do przodu jedną stroną, a potem podciągnęła drugą stronę. To było coś; tego nawet nie grali w cyrku, z którego się urwał na poobiedni spacer. Ściana dotarła do swojej przedniej sąsiadki dopiero mocno po północy i ruszyły razem poszukać ciekawszego miejsca. Nie zatrzymywane przez nikogo opuściły adres, o który nikt nigdy nie zapyta.
Ilustracja: ŻYWE ŚCIANY Daniel Arsham
Sprawy bieżące

UPADEK
Kardynał nie pamięta, arcybiskup sobie nie przypomina, biskup nigdy nie słyszał. A ofiary do dziś mają poranioną psychikę. Kardynał Dziwisz używa chyba jakiejś specjalnej maści. Takiej jak spray na komary. Bo się nie drapie. Sumienie go jeszcze nie gryzie.
A może jak pisał Stanisław Jerzy Lec, ma sumienie czyste, bo nieużywane? Jabłka na zdjęciu są aż nadto wymowne. Nie wszystkie są robaczywe, ale wiele z nich przegniłych. Jabłuszka, to ulubiona metafora biblijna. Po owocach ich poznacie mówi pismo i ksiądz na ambonie. Te "owoce", które poznajemy podczas odkrywania tajemnic zasłużonych dostojników kościelnych, wykrzywiają nam w zdziwieniu i bólu twarze.
Moje pokolenie pamięta Kościół z lat 80. Kościół przyjazny ludziom, otwarty na dialog, wspierający wiernych w trudnych chwilach, bo przecież "trudno nie wierzyć w nic". Kościół odważny i dający wiarę na lepszy świat. Pomagający w stanie wojennym podziemnej opozycji.
To już historia. Jak się teraz okazuje mocno przesłodzona. Jednak dziś w czasach zarazy przydałoby się trochę takiego Kościoła z sercem, który ludzi będzie wspierał. Niósł pociechę i oparcie. Tymczasem polski Kościół jako instytucja sam zdegradował się do przykrej roli przybudówki partyjnej. Szczekaczki do naganiania wyborców dla PiS. Kościelna struktura przypomina obecnie dobrze zorganizowaną korporację kryjącą przestępców pedofilii, pazernych na wpływy, kasę i wszelakie dobra cwaniaków, którzy potrafią wystawiać Polsce tylko rachunki za dawne zasługi i za coraz mniej świętego Jana Pawła II.
Jest oczywiście dylemat czy papież wiedział o skali nagannych procederów wśród najwyższych hierarchów, czy nie miał o tym pojęcia. Jeżeli wiedział i krył to nie jest święty, a jeśli nie miał pojęcia, to był biednym, zagubionym człowiekiem, którego kiwano i oszukiwano jak naiwnego pięknoducha. W obu przypadkach papież jest niestety przegrany.
Kardynał Dziwisz, który w filmie dokumentalnym "Don Stanislao" Marcina Gutowskiego zasłania się niepamięcią, był jak wynika z zeznań licznych świadków, kluczową postacią w tuszowaniu skandali seksualnych na najwyższych szczeblach kościelnych struktur, pobierającym opłaty i haracze za dostęp do papieża. Jednym z watykańskich księgowych diabolicznej postaci Maciela Degollado (założyciela wpływowego zakonu i przestępcy pedofila).
Mam wrażenie że Kardynał i podobni mu "dostojnicy" już dawno zdradzili nie tylko samego papieża i wszelkie zasady moralne, ale przede wszystkim Boga, któremu niby służą. Bo Pan Bóg (jeśli istnieje, a tego przecież do końca nie wiemy) nie trzyma raczej z tymi, którzy ukrywali i tuszowali pedofilię? Tak przecież wynika z całej nauki o nim. Bóg nie popiera krzywdzenia dzieci. Chyba, że wierzymy w takiego Boga, który się na to godzi. To już wówczas lepiej zostać ateistą i mieć dylemat z głowy.
Wielu z nas wątpi, a wierzy z przyzwyczajenia. Bo tradycja i rodzice, bo babcia z dziadkiem, bo dzieciak idzie do komunii czy bierzmowania. Tli się w nas ten ogień, ale słabo. A biskupi robią wiele, aby go zupełnie zgasić. I ciągle wierzymy wszyscy w tych nielicznych księży, którzy są wspaniali. Którzy nie traktują wiary jak maszynki do zarabiania pieniędzy. Zapewne są i tacy i sam znam kilku. Ale wiara w nich w obliczu UPADKU, który dzieje się na naszych oczach jest coraz słabsza.
Jeśli są w Polsce jeszcze jacyś prawdziwi katolicy, którzy wiarę swoją traktują na serio, to powinni podać kardynała Dziwisza do sądu ze słynnego paragrafu o "obrazie uczuć religijnych". Nikt tak bowiem nie obraża wiary w Boga jak wpływowe osoby przyzwalające systemowo na krzywdzenie dzieci. Ten paragraf bywał w Polsce nadużywany. Wykorzystywano go m.in. do straszenia artystów, którzy w swej twórczości posługiwali się symbolami religijnymi, w sposób zdaniem osób obrażonych "niegodny". Nie jestem prawnikiem i nie mam tu rozeznania, ale jeżeli obrażono gdzieś uczucia religijne w Polsce, to nikt tak bardzo ich nie uraził jak właśnie kłamiący w sprawach pedofilii ważni ludzie Kościoła.
Tylko odśrodkowy ruch zaangażowanych osób świeckich, którym na Kościele jako wspólnocie jeszcze zależy i księża nie bojący się mówić prawdy, tacy jak np. dominikanin Paweł Gużyński, mogą wspólnie uratować Kościół, bo sama hierarchia tego absolutnie nie zrobi, bo po prostu nie chce. Może papież Franciszek powinien rozważyć podanie całego Episkopatu Polski do dymisji, tak jak to miało miejsce w Chile? I to oczyściłoby sytuację. Pomogło zwalczyć raka zakorzenionej degrengolady.
Nic już bowiem nie pomogą codzienne msze w państwowym radiu czy telewizji Kurskiego. Nie pomoże nachalna wszechobecność Kościoła w każdym przejawie życia społecznego. Nie pomoże zwiększenie lekcji religii w szkołach. To nie jest już kryzys wiary. To jest absolutny upadek. Zawiniony przez pychę, pazerność i bycie ponad prawem.
Inne felietony Skiby KlICK!!!
Sprawy bieżące

Religijny fundamentalizm zawsze niósł tylko cierpienie, tortury i śmierć. Znamy to już z historii. Pamiętacie próbę wody? Podejrzaną o czary kobietę wiązano i wrzucano do wody. Jeżeli uratowała się, sąd uznawał ją za winną. Kiedy zaś tonęła, była niewinna i odzyskiwała szacunek. Podobnie dziś - bez winy i godne szacunku mają być te kobiety, które zostaną skazane na urodzenie zdeformowanego i/lub niezdolnego do życia dziecka.
Rządzący uwikłali polskie państwo w inkwizycyjne prawo.
To kolejna odsłona wojny prowadzonej od wieków przez patriarchat przeciwko kobietom, tym razem pod pretekstem ochrony życia. Obsesyjna nienawiść do kobiet, do ich ciała, kompulsywna potrzeba kontroli seksualności i rozrodczości, bierze się z przeczuwanej własnej słabości. Patriarchat to kolos na glinianych nogach.
Nie oszukujmy się - ten system cynicznie będzie wykorzystywał każdy moment kryzysu, wojny, epidemii, żeby cofnąć kobiety do kuchni, kościoła i kołyski. Prawa kobiet nie są dane raz na zawsze. Musimy ich strzec, jak każdej innej zdobyczy poszerzającej zakres swobód obywatelskich i ludzkiej godności. Od dziś wszyscy jesteśmy wojowniczkami.
Klick!!!
Gorzkie żale

Nie jestem poetką intelektu, ponieważ mam cipkę, a nie chuja; moje
poglądy na sztukę nikogo nie interesują. Nie jestem feministką, ponieważ
mam mózg oprócz cipki, i to on determinuje moje zachowania. Jestem
zakładniczką ludowej teorii, że mądrzejszy powinien głupszemu ustąpić.
Nie jestem mężatką, bo jestem w stanie sama się utrzymać...
Utwór publikujemy za www.gazetaliteracka.pl
Rysunek: Anna Cięciel - yEZIORO
Marta Podgórnik:
Gorzkie żale
Nie jestem poetką intelektu, ponieważ mam cipkę, a nie chuja; moje
poglądy na sztukę nikogo nie interesują. Nie jestem feministką, ponieważ
mam mózg oprócz cipki, i to on determinuje moje zachowania. Jestem
zakładniczką ludowej teorii, że mądrzejszy powinien głupszemu ustąpić.
Nie jestem mężatką, bo jestem w stanie sama się utrzymać. Ostatni
kochanek dymał mnie w skarpetkach na hotelowym łóżku. Strasznie było
fajnie.
Zawsze za wszystko płacę. To mnie nieco wkurwia, bo przecież koszta
imprez winny się rozkładać bardziej proporcjonalnie między członków
imprez. Jednakże nie narzekam.
Tak, czasami udaję głupszą niż jestem, żeby kolegom nie robić
przykrości. To jak zwalniać bieg, kiedy się z kimś ścigasz, z kimś, kto
jest Ci zbyt drogi, żebyś chciał z nim wygrać.
Tak, kotki, Bóg istnieje. Teraz słucham Waszych przewidywalnych wierszy,
i wiem, że istnieje, bo człowiek nie mógłby sam z siebie być tak
perfidnie samozachwycony tym, że potrafi jako tako sklecić trzy albo
cztery zdania i ktoś mu to wyda.
Wiem, że to będzie moja najsłabsza książka. Jest słaba, bo nudzi jej się
bycie silną. Przed trzydziestką wydała te wiersze zebrane z kilku
tomików, w których w coś wierzyła i dawała tej wierze wyraz na papierze.
Tymczasem nawet kochankowie jej nie szanowali. Nie, to nie. I
spierdalać. Jak to o niej mówili? „Tandetna efekciara”, „zazdrosna
grafomanka”, „niezła kupleciara”. Nie ma tragedii, bo już nie ma nic.
Graliśmy kiedyś we wszystkich zespołach, nawet discopolowych.
Tańczyliśmy głośno i cały świat się zwijał u naszych zmęczonych,
tanecznych stópek. Złote lata ponowoczesności. Potem przyszedł ten
grudzień, kiedy dałeś mi w twarz przy kolegach, i żaden nie zareagował,
bo przecież wiedzieli, że bym się obraziła. Potem usunęłam ciążę w
prywatnej przychodni w Tychach. Lekarz spartaczył sprawę, później go
zamknęli, ja nie chciałam zeznawać, nie chciałam przynosić więcej wstydu
rodzicom; już mieli go dosyć.
Dziewczyny z wydawnictwa, ten numer jest dla Was! Jesteście świetne;
bardzo Was przepraszam, że podnosiłam na Was głos i piłam alkohol. Nadal
piję alkohol, choć raczej nie podnoszę głosu. Chyba nie mam na kogo.
Nikt się nie wpierdala w mój styl życia i sposób, jaki obrałam, aby jako
dobra katoliczka zapobiec samobójczej śmierci, która, o ironio
lingwistyczna, jest grzechem śmiertelnym.
Gwiazdorze Rocka. Kochałam Cię mocno bezinteresownie. Pojechałam na
festiwal opolski, żeby Cię zobaczyć w idiotycznym kostiumie. Nawet dolna
warga mi nie drgnęła, znajomym też nigdy nie pozwalałam z Ciebie zakpić,
ani Cię oceniać. W łóżku byłeś najlepszy. W wannie też było cudownie.
Potem wybrałeś azyl na zadupiu, i pewnie nigdy nawet nie otwarłeś mojej
książki.
Kochani debiutanci, autorzy redagowanych przeze mnie książek, studenci
warsztatów twórczego pisania, pracodawcy, taksówkarze, komornicy,
prawnicy, ekspedientki, kolejarze, itd. Co Wam szkodziło być miłymi dla
mnie?
Byłam, a może bardziej starałam się być, miłą osobą. Niekiepsko się na
tych mrzonkach przejechałam.
.
- – -
[Marta Podgórnik, „Gorzkie żale”, {w:} „Dodatek LITERAcki. Gdynia”, nr 4(5)2009, str. 4.]
Sprawy bieżące

Orzeczenie TK, wypracowane i wymuszone przez grupę najbardziej radykalnych katolickich konserwatystów, grupę w istocie marginalną, przez swoją opresyjną funkcję miało moim zdaniem służyć przede wszystkim ustanowieniu dominacji symbolicznej: oto grupa właśnie marginalna ustanawia swoje symboliczne władanie nad milczącą większością, przez narzucenie milczącej większości prawa, którego wedle wszystkich badań ta większość nie chce.
Całość tu, Klick!!!
Sprawy bieżące

Nie chcę epatować prywatnymi sprawami, ale czy zarażenie się koronawirusem jest teraz prywatne czy publiczne??
Nie zamierzam też chichrać się z absurdów obsługującego to zakażenie systemu, choć długie wycieńczające rozmowy z rozkojarzonym mężczyzną przedstawiającym się Sanepid Żuromin są jak zagubione dialogi z „Rejsu”. Rozumiem - przeciążenie, dezinformacja, chaos. Właściwie nie wiem, czy to co mi się przydarza jest śmieszne, czy straszne; i takie i takie, ale śmieszność potęguje grozę, nie odwrotnie.
Pierwsza zaraża się moja córka. Otrzymawszy informację o jej pozytywnym teście zamykamy się w domu i czekamy na objęcie izolacją w jej przypadku i kwarantanną w moim.
Po paru dniach dzwoni pan Sanepid Żuromin. Okej. Choć gdybym nie wymusiła na nim przedstawienia się, zamykałby mnie w domu na niemal 3 tygodnie niezbyt rozgarnięty GŁOS MĘSKI, nazywający mnie raz Dorotą, raz Danutą, raz Doradą, raz Małgorzatą. Cała rozmowa - a właściwie - 6 kolejnych rozmów, wszystko to brzmi, jakby Sanepid Żuromin obejmował nas kwarantanną, na kolanach trzymając zaplamiony kawą rozpuszczalną podręcznik „Obejmowanie kwarantanną for rookies” albo „Nie bój się nakładać kwarantann - podręcznik dla baaardzo opornych”.
Siedzimy w domu. Córka trochę lepiej. Jednak opiekowanie się osobą chorą na covid nie sprzyja zdrowiu. W nocy budzą mnie silne dreszcze i ból wszystkiego. Z osoby która wstaje rano ze śmiechem i krzykiem na ustach, zamieniam się w babuleńkę kicającą do kuchni by napić się wody z kranu.
Dzwonię do przychodni, by poprosić o test. Zostaję zapisana na teleporadę. Następnego dnia odbywa się teleporada. Otrzymuję zlecenie pobrania wymazu. Pytam, kiedy mam spodziewać się przyjazdu pracowników.
Słyszę, że muszę sama udać się do punktu pobrań, a ich listę znajdę w internecie.
„Yyyy… ale przecież jestem na kwarantannie i nie mogę wychodzić z domu!”
„A to kwarantanna w takich wypadkach przestaje obowiązywać, jeśli pani musi poddać się badaniu.”
Odkładam słuchawkę. Ponieważ jadę ostro na Therra Flu Total Extra Max potrzebuję chwili, by to objąć myślą.
Poniewczasie na usta cisną mi się pytania. Czy dobrze rozumiem? Czy według państwa polskiego mam zostawić chore dziecko i z gorączką i zakażeniem, kulejąc, kaszląc i kichając - ruszyć do punktu pobrań na test?
Wsiąść do autobusu? taksówki? ubera? Czy iść pieszo?
Spokojnie rozpylając wokół siebie magic potion ze świadomością że mam wcale nie tak małą możliwość kogoś zabić? I że za złamanie kwarantanny grozi mi grzywna 30tyś zł?
Nie dowierzam. Może coś źle zrozumiałam. Czegoś nie wyjaśniłam.
Dzwonię znowu do przychodni (plusik za to że się dodzwaniam!). Panie zużyły już na mnie wszystkie swoje metody na zakończenie nierokującej rozmowy.
Smutne: „Proszę w takim razie może zadzwonić do sanepidu”.
Pojednawcze, ciepłe: „To może dam pani numer na infolinię do NFZ?”
Ostateczne: „To nie moje decyzje, ja tylko przekazuję informacje”.
Wreszcie ktoś spisuje moją skargę i wysyła do placówki. Przychodzi odpowiedź od kierownika medycznego:
„Na badanie pacjentka musi zorganizować transport we własnym zakresie.”
„A co z kwarantanną?”
„Pacjentka musi wnieść do sanepidu o uchylenie kwarantanny.”
„Ale przecież do sanepidu nie da się nawet dodzwonić?”
„Niech pani dzwoni, może się pani doddzwoni. Niektórzy się dodzwaniają.”
NIEKTÓRZY SIĘ DODZWANIAJĄ.
Kurtyna.
Źródło Klick!!!