Weekendowe dylematy
Bogaci to świnie

Słusznie Jaś Kapela powątpiewa na przykładzie Tomasz Lisa w to, czy jeśli więcej się zarabia, to lepiej się pracuje . Nie lepiej, tylko przyjemniej. A poza tym, jak się wydaje, zależność jest odwrotna. Im gorzej Lis pracuje, tym więcej zarabia, co zapewne dałoby się nawet matematycznie przedstawić.
Fragment artykułu Kingi Dunin, cały punkt widzenia tutaj, Klick!!!
Chociaż tu chciałabym się mylić. Niestety, to może być „stała kapitalistyczna" – im szkodliwsza, gorsza i bardziej bezsensowna jest twoja praca – tym więcej możesz za nią dostać pieniędzy. Wiadomo, lepiej wypychać biusty silikonem, niż być internistą od wszystkiego, którego wszyscy potrzebują. Jak doprowadzisz bank do upadku, zawsze jeszcze zdążysz wypłacić sobie ogromną premię, za to sprzątaczce już nie zapłacisz ostatniej pensji. Lepiej napisać Dom nad rozlewiskiem niż Ulissesa. Lepiej wykonywać pracę równą zero i być np. potomkiem miliardera, żyjącym z kapitału, niż sadzić ryż w Bangladeszu. Przykłady można by mnożyć.
Mit merytokratyczny – w zasadzie każdy dostaje tyle, na ile sobie zasłużył – to jedna z głównych ideologicznych bajek w kapitalizmie, a jeśli nie sprawdza się w praktyce, należy traktować to jako przygodną niedoróbkę. Można też wykonać inny krok, udowadniając, że jednak się należy. Jest on bardzo prosty: skoro ktoś jest gotów za jakąś pracę, a nawet jej brak, tyle zapłacić, to właśnie tyle jest ona warta. I co więcej, jest to w pewnym sensie prawda! Tyle jest warta w ramach tego systemu.
Rzeczywistość lepiej chyba opisuje Pismo Św. (Mat. 13, 12): „Albowiem temu, kto ma, będzie dane i obfitować będzie; a temu kto nie ma i to co ma, będzie odjęte". I tak to wygląda: przewagi się kumulują, podobnie jak wszelkie niedogodności. Nożyce nierówności rozwierają się coraz bardziej.
Kiedy mit merytokratyczny zaczyna się chwiać, zawsze można go podeprzeć następną nogą kapitalizmu, jaką jest „prawo dżungli": z natury tak mamy, że konkurujemy, a że jedni są lepsi, drudzy gorsi – trudno, a dla niektórych nawet darmo – nierówności są po prostu naturalne. Wystarczy kilka prostych obserwacji przyrodniczych: oto Król Lew siedzi na górze mięsa wielkości Mont Everestu, a pomniejsze lwy oblizują nagie kości, które im czasem rzuca.
Dla tych, którzy nie kupują fałszywych obietnic merytokratycznych, i których nie zadowalają również wyjaśnienia fideistyczne ani naturalistyczne, jest to po prostu niesprawiedliwość, z którą należałoby coś zrobić. I nie chodzi tylko o to, że to nieludzkie, że jedni mają nieprawdopodobnie dużo, gdy inni zdychają z głodu. Żeby nad tym biadać, stać nawet „Gazetę Wyborczą". I rozmaite szlachetne organizacje. I Petera Singera. Wszystkich, którzy chcą, aby bogaci oddali biednym, najlepiej z własnej woli. Przez grzeczność, niedopatrzenie albo niedomyślenie jednak nie dopowiada się tego, co dopowiedzieć należy. Bogaci nie zasłużyli na to, co mają, skorzystali z systemowych mechanizmów, które produkują nie tylko ich bogactwo, ale też nierówność i biedę.
Zastanawiam się, czy to dopowiedzenie nie jest testem na lewicowość. Sam postulat równiejszego podziału dóbr może być też chrześcijański. Lewicowość natomiast zaczyna się od momentu, kiedy kwestionuje się cały kapitalistyczny mechanizm.
Kiedyś, eksperymentalnie, zadawałam swoim znajomym – wszyscy byli egalitarystami – proste pytanie: czy bogaci zasłużyli na swoje bogactwo, czy jest ono wynikiem wyzysku, spekulacji i rozmaitego rodzaju „rent"?
Dowiedziałam się jednego. Jest to pytanie, na które boimy się odpowiadać. Po latach treningu użycie słowa „wyzysk" grozi śmiercią (publiczną) lub kalectwem (populizmu).
Najbogatszy Anioł potencjalny (opowiadanie)
Istota ludzka, składająca się z wysokości: 153 centymetry, wagi 48 kilogramów oraz wyglądu schludnej sekretarki prezesa o staroświeckich przekonaniach religijnych, taka istota zasiadła na skraju łóżka luksusowej sypialni i operując z wprawą tamponikiem i lustrem robiła sobie buzię przed snem.
- Boże, ale ja jestem nieprzyzwoicie bogata – pomyślała do odbicia w lustrze. – A będę jeszcze bogatsza.
- Taki los.. – odbicie uśmiechnęło się do niej a ona puściła mu oko.
Dostrzegła zaczerwienioną krostę w kącie lewej brwi. Nacisnęła paznokciami syfek z dwóch stron i wyszedł cały włos z zaropiałą cebulką.
- Jak pierze… - przypomniała sobie kury, które musiała skubać po sparzeniu wrzątkiem z zakamienionego czajnika, w miednicy ustawionej na wiejskim podwórku, na którym spędzała dzieciństwo. – Może wyrosną mi skrzydła? Wtedy będę już Aniołem.
Perspektywa zostania Aniołem spodobała jej się bardziej niż konsekwentnie i mozolnie co dnia realizowana strategia zostania najbogatszą kobietą świata. Była romantycznie kusząca no i… od razu dawała gwarancję spektakularnego bycia istotą wyższą od faceta.
Ludzie stale szukają skróconych dróg do szczęścia. Nie ma skróconych dróg - mózg przytomnie podrzucił jej zdanie Hemingwaya, jedną z setek sentencji, jakich wyuczyła się, by wypowiadać jako własne w sytuacjach, których umiała już nie przegapiać.
- O kurczę!!! – zegar zalarmował, że już 22., a ona był z tych co muszą, bo chcą na dziewiątą, więc zostawiła wszystko w diabły i nakazała sobie sen relaksujący sto procent, w pościeli gwarantującej i warunkach sprzyjających bogato. Do 5.30, kiedy rozpocznie robienie buzi w odwrotnym porządku i w ogóle stworzy siebie tak, by nie wyglądać jak te jej dyrektorki i dyrektorzy, co im wszystko jedno, bo przecież i tak stworzeni są tylko do roli tła.
Ilustracja: Ana Teresa Fernandez, Klick!!!
42 wariatów (opowiadanie)

W moim małym mieście jest 42 wariatów. Ale ciężko spotkać wszystkich razem. Ta sztuka jeszcze mi się nie udała, a nawet nigdy nie byłem blisko. Nie załamuję się, bo przecież tylu ludziom nic się dzisiaj nie udaje. Dzisiaj na przykład, jeszcze ani jednego wariata nie spotkałem.
Pod piekarnią natknąłem się na słynnego lokalnie Adzia Ariona Adelę Dziamskiego, ale to się nie liczy, to jest sława kolorytu lokalnego czyli patriotyzm małych ojczyzn i godność. Adziu Adela wciąż ma pod sześćdziesionę i wciąż wygląda zaledwie na mocno zużytego szesnastolatka, jakim go poznałem. Bezdomność widać służy czasami i niektórym się na coś przydaje.
- Kup mi pół chleba – wyróżnił mnie z tłumu przechodniów Adziu .
- Pół chleba – powiedziałem do młodej ekspediującej, ale zaraz otworzyłem drzwi i dopytałem Adzia: - Pokrojony?
- A co kurwa, dziwne?! - raczył odpowiedzieć, na chwilę tylko odrywając się od patrolowania nerwu miasta.
- Ale pokrojony, jeśli by pani mogła – zasugerowałem łagodnie do ekspediującej, która natarła na wibrującą maszynę tnącą z taką ostentacją, że od razu poczułem ile kosztuje ją to krojenie, i ten woreczek foliowy jeszcze musiała poszukać, jesuu... udało mi się znaleźć dwa złote i uciekłem szybko, żeby było jasne że nie ma być 66 groszy reszty, uff...
- No, to możesz teraz dać ćmika – Adziu docenił mój gest i postanowił się odwzajemnić.
Nie miałem ćmika.
- Oż ty cycu jeden! Ale nie przejmuj się – Adziu klepnął mnie jednak w ramię pokazując ludzką twarz.
Mogłem sobie już pójść. I poszedłem. Żadnego wariata nie spotkałem. Chociaż obszedłem rynek dookoła. Pełne koło. Ani tych z lewa ani z prawej strony sceny. Ale też było siarczyście mroźno. Więc wszystkie lewe i prawe wariaty zrobiły to samo, co zawsze robią wszystkie wariaty w obliczu narodowej klęski niezwyczajnej – wspólnie zastrajkowały przez niewychodzenie, czyli ostentacyjnie dotkliwe dla publiki pozostanie w ciepłych pieleszach. Nie spotkałem dzisiaj żadnego wariata… może jutro? Może jutro się ociepli i będzie im łatwiej zamanifestować lokalnie poprzez wystąpienie z domowych, fejsbukowych taczanek-bamboszy?
Ilustracja: Kenne Gregoire, Klick!!!
Zmierzch ery lajków

Nie dajmy się zwieść internetowym statystykom. Fanów można sobie kupić. Tysiąc lajków na Facebooku kosztuje 40 zł, a 10tys. wyświetleń na YouTube jest warte tyle, co jedna pizza. Jednak specjaliści w branży wieszczą, że epoka martwych dusz w sieci właśnie się kończy.
Fragment artykułu Jerzego Ziemackiego, Przekrój nr 2
Agencje handlujące lajkami prześcigają się w ofertach: „1000 realnych lajków za 8 dolarów"; „10 000 lajków wysokiej jakości z Niemiec"; „20 000 lajków z Europy plus gratisy"; „100 000 lajków lub zwrot pieniędzy". Rynek nabijania firmom i osobom statystyk jest bardzo dynamiczny. Również w Polsce: 2 tys. lajków kosztuje u nas 99 zł i 99 gr. Za 4 zł można mieć „120 unikalnych Polaków, z możliwością podziału na województwa". Jeden polski fan wart jest 4 gr. Firmy handlujące lajkami zapewniają, że są uczciwe i działają zgodnie z prawem. I w większości przypadków tak właśnie jest. Otrzymujemy tyle lajków, ile kupiliśmy. Cała operacja jest legalna. To znaczy nie jest nielegalna. A ściślej: nie jest to działanie niezgodne z prawem kalifornijskim (Facebook podlega tamtejszej jurysdykcji).
Admin wrzuca zdjęcie cierpiącego kotka, które należy polubić, by pomóc biednemu zwierzęciu. W rzeczywistości miłośnicy kotów lajkują duży koncern samochodowy.
Handel kwitnie również na portalu YouTube. – Oferuję panu cały pakiet: 100 tys. wyświetleń, lajki filmu (łapki w górę) oraz widzów kanału za 400 zł – mówi mi przez telefon pracownik Social Planet, firmy specjalizującej się w sprzedawaniu wyświetleń na YouTube. I zachęca: – Zawsze dorzucamy kilka tysięcy gratis.
(...)
Cały artykuł w Przekroju nr 2, Klick !!!
Foto, Klick !!!