Be i cacy. Styczeń 2013

Ziemniak urodził dziecko.
Dziecko było małę.
Był to chłopczyk.
Cieszę się bardzo, że jesteś grzeczny - powiedział ziemniak do swojego dziecka.
Dziecko miało na imię Ziemniak
mały Ziemniak bardzo lubił cebulę
zjadł wszystko cebulę.
Pięć albo dziesięć.
Zjadł wszystko nie było cebuli.
- Skończyło się - płakał ziemniak. Płakały ziemniaki.
Było przykro.
Mały ziemniak powiedział:
- Tato pójdę na rynek kupić cebulę
- masz się ubrać ciepło i grubo uczesz się! Będę za tobą grubo smutno tęsknić.
- Tato cię kocham - powiedział ziemniak i poszedł.
Szedł sześć dni przez góry lasy przez cztery dni siedem osiem pięć dni.
Nie zmęczył się wcale.
I przyszedł na rynek.
Na rynku zobaczył cebulę.
Ładna cebula, gruba tak ładna, że aż gruba.
Tak mu się spodobała, że aż się zakochał.
l pocałował w buzię cebulę.
Cebula powiedziała: Kocham cię i chcą wyjść z tobą.
l poszli się w buzię całować w buzię.
l całowali się cały czas codziennie rano i wieczorem
buzia bardzo ich bolała.
- Daj pocałuję cię to nie będzie bolało - powiedział ziemniak.
Pan Jezus nie miał gdzie mieszkać jak był mały
i znalazł szopkę
a w tej szopce był Tygrys
- cześć Tygrys - powiedział Jezus
- dzień dobry - odpowiedział Tygrys
- zapraszam do łóżka bo mam za duże.
- możemy zagrać w szachy - powiedział Jezus
a Tygrys z szafy wyciągnął szachy bo w szafie były szachy
a Jezus wygrał w szachy.
- cieszę się że wygrałeś w szachy - powiedział Tygrys - i zapraszam na deser.
Jezus zjadł na deser deser a tygrys zjadł na deser kiełbasę.
- Zapraszam do łóżka - powiedział Tygrys.
Ucieszył się bardzo Jezus i zaczęli się bawić i tańczyć przez cały karnawał.
Obraz: Cy Twonlby
Klick!!!
Typowy łykend przeciętnego Polaka
SUMMER MONSTERS

Do tramwaju wsiada Sowa z ubłoconymi farbą pazurami. Drukuje kolorowy szlaczek tropu do miejsca, w którym zasiada. Ale kulturalny pan, poeta w średnim wieku, udaje, że tego nie zauważa, taki jest kulturalny. Za to pani w koralach na wielkim starym biuście nie jest już tak kulturalna i gapi się bezceremonialnie na ptaszysko.
Wsiadają dwa nieudane życia. Ona 155 klio, on 180. Ledwo się mieszczą w swoich skórach, prawie pękają w szwach, rozłażą, ale wsiadają. Ktoś tam pomaga, popycha z tyłu, ktoś z wnętrza wciąga. Poeta w średnim wieku wciąż udaje nieobecnego, by nie narazić się na posądzenie o zainteresowanie karykaturalnym, prostackim nadmiarem, taki jest kulturalny. Za to pani w koralach na wielkim starym biuście zauważa, obserwuje bez zażenowania. Na świecie jest wszystkiego za dużo, miałaby ochotę powiedzieć do kogoś, ale nie ma do kogo, więc zapomina, co miała ochotę powiedzieć.
Wsiada pijak. Elegancki, ale widać, że pijany. Czemu ja się w ogóle nie czuję pijany? Bo tak się upiłem chyba. Uśmiecha się do siebie.
- Tak się upiłem, że się w ogóle nie czuję pijany – objawia głośno, ale nikt go nie słucha: poeta w średnim wieku skupiony jest na kulturalnym udawaniu, że go tu w ogóle nie ma, zasapani, chorobliwie otyli nie są w stanie zainteresować się czymkolwiek poza utrzymaniem ciał w napiętej skórze, pani w koralach na wielkim starym biuście dosyć się już w życiu nasłuchała pijaków, by zwracać uwagę na to co mówią, a Sowy to nie interesuje, bo jest środek dnia, więc trochę przysypia. Zresztą, to ona miała być centum zainteresowania.
Wsiada człowiek z flagą, hasłem, naładowany gotowością do działania; w walce o dobro jest gotów połamać ludziom nogi; uważa za oczywiste, że wszyscy chcą tego co on. Nie tyle psychicznie chory, co psychicznie patriotyczny. Nie mogąc znieść obojętności, natychmiast wysiada.
Wsiada strach na wróble, mocno już wysłużony. Robi, co może, ale może niewiele, a i tak odechciewa mu się czegokolwiek, bo widzi, że nikomu nie chce się go bać, i nie ma żadnych szans na zmianę tego stanu. Zrezygnowany flaczeje, zapadając się w foteliku dla inwalidy i matki z dzieckiem.
Sowa budzi się, obraca głowę dookoła głowy. Ocenia, że nie zrobi tu kariery gwiazdy. Wysiada. Zwyczajnie, pokracznie, drobiąc rozkołysanym sowim krokiem, nie starając się nawet wyglądać na kogoś innego niż jest. Jeszcze ostatni krok po tramwajowych schodkach i jest na chodniku. Wyjmuje różowy smartfon, żeby poobcować z prawdziwym życiem na fejsbuku.
Spada gazeta, ale przeczytana. Więc już tylko w sam raz do mycia szyby w kuchni, albo żeby zawinąć śledzia na w śmietanie z cebulą i kartoflami w mundurkach. Prosto na Sowę ta gazeta opada akurat i otula ją jak prześcieradło ducha. Aż tak bardzo nie przeszkadza Sowie, bo fejsbuk na smartfonie jest podświetlany.
Stara kobieta (po i przed przejściami) łapie gazetę oburącz, wkłada do torby szybko, złodziejsko pewnie, pierwsza przed innymi, razem z Sową. Mniejsza o ten smartfon młodzieżowy, bo na co, i o tego szczura pierzastego, bo piątek bezmięsny, ale za to gazeta!... W sam raz na doszlifowanie okna.
A umyć trza, bo ma iść ulicą orszak w niedzielę z parafii ze świętym obrazem, więc jak nie umyć.
Od tej pory ślad po Sowie się urywa.
Rysunek: Sonia Ginelli, Klick!!!