24 kwietnia 2024, środa

Człowiek na rowerze

Ludwik Cichy

Człowiek na rowerze, cz. 3 (opowiadanie)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DLACZEGO. Najlepszymi limuzynami jeżdżą gnoje? Motocykle, które są osobnymi dziełami sztuki, a język ich właścicieli. Wykwintna niecodzienność elegantki we futrze, a gehenna lisa w obozie zagłady. Dziwne, przerażające związki.

 



 

 

cz. 3

 

 

POCZUCIE WINY. Że nie jestem bogatym Niemcem z prestiżową praktyką lekarską od dwóch pokoleń, gwarantującym przyszłość na poziomie zamożnej klasy średniej. Wszystko z mojej winy. Nie byłem człowiekiem Zachodu otwierającym perspektywę z wszystkim. Kim byłem, że musiałaś wyjechać? Rozumiałem, że to właśnie powinno ci się zdarzyć, że tak powinno być. Że nie ma już miejsca dla mnie w twoim świecie, bo moja moc czynienia święta wyczerpała się. Mogłem tylko usunąć się, w dobrym stylu. Zniknąć z fasonem, żebyś nie zadręczała się wyrzutami z mojego powodu, tracąc na stracie. Tak myślałem wtedy, parę lat przed tym jak papież rozpieprzył mur berliński. W powietrzu unosi się ohyda. Lepki słodkawy smród, ciężko gęstniejący z każdym krokiem. Znam tę woń, odór obozu koncentracyjnego dla lisów, gdzieś tu musi być fabryka śmierci, cierpienia, z bezrefleksyjnym katem, który przychodzi tu po prostu do pracy.

 

- Mamusiu, gdzie jest tatuś?

- Tatuś poszedł do pracy córeczko.

- A co robi tatuś?

- Tatuś opiekuje się liskami.

- Mamusiu, a czy ja też będę lubiła przyrodę?

- Zobaczymy córeczko, zobaczymy...

 

Jest. Otoczony wysokim parkanem z betonu, ukryty z dala od miasta, od dróg, jak każdy obóz zagłady. Ta fabryka lisich skór wydaje się znajoma. Byłem tutaj. Ale szedłem wtedy od strony jeziora, teraz podchodzę przez pola. Już wiem gdzie jestem. Jakieś trzydzieści lat temu, trzech chłopaków, wracamy z sobotniej zabawy nad jeziorem. Przeskakujemy przez parkan, otwieramy kilka klatek, parę rozbijamy kopniakami. Nie ma w nas nic ze szlachetności obrońców zwierząt, chcemy zrobić coś złego, wbrew obowiązującej poprawności, żeby pokazać, że jesteśmy, zaistnieć choć na chwilę, wydostać z masy przerobionej przez komunę na jednolitą wystraszoną papkę sterowaną według partyjnego przepisu. Chcemy po prostu porysować komuś samochód, tylko że jeszcze o tym nie wiemy, bo samochód jest wtedy na osiedlu jeden, piękny wartburg 102, kremowy; chętnie dostąpilibyśmy rozkoszy obcowania z tym cudem, ale żeby porysować.... nawet by nam do głowy nie przyszło. Autem jeździ sekretarz partii w powiecie, ale my widzimy tylko auto, potrafimy oddzielić cud techniki od grubasa w środku. Trafia nam się partyjny badylarz od lisów, i tego wieczora traktujemy go najgorzej jak tylko nas stać, rozbijamy parę klatek, niewiele, komuna to przetrwa.

 

 

DLACZEGO. Najlepszymi limuzynami jeżdżą gnoje? Motocykle, które są osobnymi dziełami sztuki a język ich właścicieli. Wykwintna niecodzienność elegantki we futrze, a gehenna lisa w obozie zagłady. Dziwne, przerażające związki.

 

 

Wdrapuję się na parkan. Czas stanął w miejscu – ten sam kombinat śmierci: jedenaście rzędów po sto klatek w każdym, tylko więźniowie nowi. Wiele starych drewnianych klatek już zgniło, widać plomby uzupełnione koszami ze stalowej siatki, bez dachu, ścian, bez podłogi, w każdym wyje, drapie, kręci się w kółko lub żyje zwinięte w kłębek zwierzątko, tak samo jak przed trzydziestu laty. Metrowe kopce zeschniętych odchodów urosły, niemal dotykając żywych stóp znających wyłącznie dotyk stalowej łąki. Na zgnojonej uryną ziemi nie rośnie nic, nawet krzaki dzikiego bzu dały za wygraną i tylko gdzieniegdzie straszą upiornie łysymi kikutami. Nie widzę żadnych kuwet, poideł, nic, żadnych rekwizytów kojarzących się hodowlą; zawartość klatki stanowi wyłącznie sztuka-lis. Dociera do mnie, że przecież na tym odludziu nie może być prądu, nie ma wody! Budzi się we mnie obrońca zwierząt, nienawiść do kata rośnie. Przeskakuję przez parkan gotów do mordu. Kopem wyłamuję żerdź, pasuje mi, że na końcu jest najeżona jest gwoździami. Obchodzę obóz, żądza mordu nie zostanie zaspokojona, nikogo tu nie ma. Na szczęście.

 

 

(Wyobrażam sobie komentarz mojego menadżera po niedokonanym przez mnie morderstwie:

- A nie mogłeś tego kurwa po prostu kupić?! Razem ze wsią?

- Nie pomyślałem o tym – bym odpowiedział zgodnie z prawdą

- Nie pomyślałem...!!! Myśleć, kurwa, zawsze myśleć! Potem mordować! – pouczyłby jeszcze, zadowolony że przyłapał mnie na słabości).

 

 

A jednak skóry lisów nie wyglądają na wygłodzone. Rozważam czy ich nie wypuścić. Nie przeżyłyby tygodnia. Nie potrafią polować; wszystko co upolowały w życiu to wodnista papa zmielonych odpadów białkowych, nie widziały zająca, kury ani nawet myszy. Znają człowieka dającego papę. Głodne, przyszłyby do ludzi po swoją papę. Na co może liczyć lis podchodzący znienacka? Nie trzeba wielkiej wyobraźni. Trzydzieści lat temu, z niskich pobudek, ale uwolniliśmy stado białych lisów, i w okolicy nie pojawiła się biała populacja, wszystkie przepadły.

 

 

Z PUNKTU WIDZENIA HODOWCY. Zabić lisa nie jest łatwo. Nie można ogłuszyć waląc w łeb, bo skóra na głowie delikatna, nie można poderżnąć, bo skóra, nie można zastrzelić, widomo, skóra. Otruć też nie, bo mięso muszą zjeść te, co jeszcze żyją. Pozostaje prąd. Ale nie za mocny, żeby nie osmalił futra. Chiński film instruktażowy: plastikowa linka wokół szyi, elektroda do odbytu, druga w pysk, jeśli zwierzę nie padło – powtórzyć, do skutku. Ile można powtarzać? Po drugim razie skóruje się tak czy owak, przecież zabija się od razu setkami, całe stado, nie ma czasu. Jak się oskóruje szybko, to potem już można poderżnąć, bo futro jest pozyskane. Na kadrze z chińskiego filmu widać goły okrwawiony łeb mrugający powiekami i hodowcę, który humanitarnie, szybko podrzyna gardło by skrócić cierpienia oskórowanego lisa.

 

 

Kobieta ma tu właściwie niewiele do powiedzenia. Futra z lisów się nie kupuje; futro się dostaje, jest się nim obdarowywaną. W celu uruchomienia wdzięczności, i gotowości do odwzajemnienia gestu, pod różnymi postaciami leżącymi w zasięgu możliwości obdarowanej. Futro zawsze daje facet. Ono zaświadcza o jego statusie i mocy; facet, którego stać go na kobietę w lisach. Futro daje facet, by popisać się przed innymi facetami, kobieta sprowadzona jest do rekwizytu, środka wyrazu mocy. Tyle na temat lisów, na farmie lisów. Dojeżdżam do jeziora, do tego brzegu, na którym jest rezerwat ptaków. Są już gęsi, przyleciały bernikle, gęgawy, kazarki, niebo patroluje błotniak i dwa myszołowy. Wiosna wypączkowała kociastymi baziami na wiklinie, wierzby odcinają się od szarawego brzegu wielkimi żółto-zielonymi plamami. Piętnaście minut jazdy rowerem i jestem w dobrym świecie, wszystko dzieje się tu jak powinno, od lat, od kiedy pamiętam. Ktoś wyremontował pomost, jest dłuższy niż wtedy, gdy skakaliśmy z niego, nadzy. Wtedy nasze ciała polubiły się po raz pierwszy, całe. Jutro muszę koniecznie sprawdzić, gdzie są te cholerne Azory. Zadzwonić do powiatowego weterynarza i sprawdzić Azory. O ile nie zapomnę. O ile będzie jeszcze jakieś jutro.

 

Cdn.

 

Rysunek Andrzej Bobrowski

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.