Czytelnia człowieka dla ludzi
Słodziaki (opowiadanie)
Książka,
Książka, którą napisałem, żeby mieć na narkotyki i dziwki, Marek Raczkowski, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, cena 39 zł
Magda Żakowska pyta, Raczkowski odpowiada
fragmencik - str 163:
(…)
A ja myślę, że jeśli mężczyzna pójdzie
raz na jakiś czas na mecz, to potem jest
zdrowszy.
- Ja również. Ale znajdź mi mężczyznę,
który chodzi na mecze i jednocześnie mógłby
być moim przyjacielem. Ja takiego nie widzę.
I doświadczenie podpowiada mi, że od takiego
mężczyzny - przy ogromnej nawet bliskości,
jaką byłbym w stanie z nim osiągnąć - usłyszę
po pewnym czasie rzewną historię o tym,
jak bardzo podle są kobiety i jak źle go traktują,
a na starość skończymy, grając razem w totolotka.
Dziękuję bardzo za takie zdrowie.
To jest chyba stereotyp. Tomasz Lis chodzi
na mecze. I Jerzy Pilch!
- Ale Jerzy Urban nie chodzi na mecze.
Mój przyjaciel od taksówkarza - nigdy w życiu
na meczu nie był. Ja nigdy nie byłem na meczu.
Czy twoim zdaniem Witold Gombrowicz
chodziłby na mecze i podniecał się futbolem?
A może Witkacy? A Żeromski?
Albo Schulz?
- Właśnie! Schulz! On by najwyżej oglą -
dał tenis kobiet. Albo ping-ponga! Wyobraźmy
sobie trzech panów: Schulza, Witkacego i Gombrowicza
w Krakowie, jak idą razem na mecz.
Najebany kompletnie Schulz krzyczy: ,,Wisła
chuje!", a Witkacy z Gombrowiczem idą za
nim pochłonięci rozmową, bo omawiają bramki.
(…)
fragmencik - str 170
- Ile razy coś zgubiłem i pytałem ją (babcię Marka ) czy
tego nie widziała gdzieś może, odpowiadała:
,,Tak! Żydzi nieśli na kiju!". Często zresztą słowo
,,Żyd" pojawiało się u niej w negatywnym kontekście,
ale żartem. To był taki niewinny przedholocaustowy
antysemityzm. Dzisiaj na miejscu
Żyda pojawiłby się pewnie u niej Rumun
albo Arab. Zauważyłaś, ze Arab stał się takim
współczesnym Żydem? Znowu mainstreamowe
media próbują nas wszystkich przygotować na
to, że jest grupa - Arabowie - potężnie szkodliwa,
którą w końcu będziemy musieli zajebać.
Jeszcze o książce, którą polecamy - Klick!!!
Wtorek - dzień jak każdy, więc jak każy trzeba uszanować
Pijaki (opowiadanie)
Spadł deszcz i burza zaczęła straszyć wszystkimi swoimi przyborami do straszenia. Osiem przemoczonych, czarnych wron poderwało się ze śmietnika słysząc kroki, i poleciało, ale nie wiadomo dokąd, bo wyłączyli prąd, i noc błyskawicznie zjadła wszystkie kształty.
Svetlana Bobrova
W przerwach pomiędzy biczami lodowatej wody – starając się nie następować na kreski i krzyżyki chodnika - jeden pijak wracał właśnie z wódki, a drugi akurat szedł się upić, spotkali się przy śmietniku.
- O Romek cześć, nie miałbyś czasem oddać moje 40 groszy?
- Już dawno ci chciałem, ale coś cię nie było.
- W porządku jesteś, Romek, a idziesz na miasto? Dobrze robisz bardzo; w naszym wieku trzeba każdy dzień już szanować: jak możesz wypić dzisiaj, nie odkładaj na jutro, bo może jutra nie być. Chcesz, to pójdę z tobą, tyle mogę dla ciebie, jesteś w porządku Romek, wiesz?
- Nie... idź do chaty i daj psu źryć lepiej i się wyśpijcie.
- Ale nie mam psa. Aktualnie. Jak chodzi o psa albo o mnie. Kiedyś robiłem zdjęcia mojej mamie, bo fajnie wychodziła na zdjęciach, później pstrykałem żonę, też fajnie wychodziła na zdjęciach, później psa, ale... o!, popatrz, włączyli latarnie...
- No to se włączysz wiadomości, podobno Ameryka bankrutuje, obejrzysz co i jak.
- Romek, ale ty jesteś trzeźwy! Dopiero w tych lampach widzę, okropnie Romek, naprawdę. Ameryka nie bankrutuje, Romek, to tylko zabawa jest kongresmenów z prezydentem w to, kto lepiej uratuje dla nas Amerykę! Jezu, ty idź się napij, doprowadź do porządku, bo pieprzysz jak dla pieniędzy w telewizji.
- Do mnie tak mówisz, czy pod moim adresem tylko...?
- Idź chłopie i zrób coś ze sobą zaraz, nie odkładaj na jutro, bo jutra może nie być już.
- To idę, i ty też idź.
Dwóch pijaków rozstało się, każdy poszedł do swoich zajęć; jeden wracał z wódki, drugi szedł się napić. Osiem czarnych wron potarganych wiatrem przeczeka i powróci na śmietnik jutro. Wrony nie miewają dylematu jutra.
Ilustracja: obraz Svetlany Bobrovej Klick!!!
Najbogatszy Anioł potencjalny (opowiadanie)
Istota ludzka, składająca się z wysokości: 153 centymetry, wagi 48 kilogramów oraz wyglądu schludnej sekretarki prezesa o staroświeckich przekonaniach religijnych, taka istota zasiadła na skraju łóżka luksusowej sypialni i operując z wprawą tamponikiem i lustrem robiła sobie buzię przed snem.
- Boże, ale ja jestem nieprzyzwoicie bogata – pomyślała do odbicia w lustrze. – A będę jeszcze bogatsza.
- Taki los.. – odbicie uśmiechnęło się do niej a ona puściła mu oko.
Dostrzegła zaczerwienioną krostę w kącie lewej brwi. Nacisnęła paznokciami syfek z dwóch stron i wyszedł cały włos z zaropiałą cebulką.
- Jak pierze… - przypomniała sobie kury, które musiała skubać po sparzeniu wrzątkiem z zakamienionego czajnika, w miednicy ustawionej na wiejskim podwórku, na którym spędzała dzieciństwo. – Może wyrosną mi skrzydła? Wtedy będę już Aniołem.
Perspektywa zostania Aniołem spodobała jej się bardziej niż konsekwentnie i mozolnie co dnia realizowana strategia zostania najbogatszą kobietą świata. Była romantycznie kusząca no i… od razu dawała gwarancję spektakularnego bycia istotą wyższą od faceta.
Ludzie stale szukają skróconych dróg do szczęścia. Nie ma skróconych dróg - mózg przytomnie podrzucił jej zdanie Hemingwaya, jedną z setek sentencji, jakich wyuczyła się, by wypowiadać jako własne w sytuacjach, których umiała już nie przegapiać.
- O kurczę!!! – zegar zalarmował, że już 22., a ona był z tych co muszą, bo chcą na dziewiątą, więc zostawiła wszystko w diabły i nakazała sobie sen relaksujący sto procent, w pościeli gwarantującej i warunkach sprzyjających bogato. Do 5.30, kiedy rozpocznie robienie buzi w odwrotnym porządku i w ogóle stworzy siebie tak, by nie wyglądać jak te jej dyrektorki i dyrektorzy, co im wszystko jedno, bo przecież i tak stworzeni są tylko do roli tła.
Ilustracja: Ana Teresa Fernandez, Klick!!!
42 wariatów (opowiadanie)

W moim małym mieście jest 42 wariatów. Ale ciężko spotkać wszystkich razem. Ta sztuka jeszcze mi się nie udała, a nawet nigdy nie byłem blisko. Nie załamuję się, bo przecież tylu ludziom nic się dzisiaj nie udaje. Dzisiaj na przykład, jeszcze ani jednego wariata nie spotkałem.
Pod piekarnią natknąłem się na słynnego lokalnie Adzia Ariona Adelę Dziamskiego, ale to się nie liczy, to jest sława kolorytu lokalnego czyli patriotyzm małych ojczyzn i godność. Adziu Adela wciąż ma pod sześćdziesionę i wciąż wygląda zaledwie na mocno zużytego szesnastolatka, jakim go poznałem. Bezdomność widać służy czasami i niektórym się na coś przydaje.
- Kup mi pół chleba – wyróżnił mnie z tłumu przechodniów Adziu .
- Pół chleba – powiedziałem do młodej ekspediującej, ale zaraz otworzyłem drzwi i dopytałem Adzia: - Pokrojony?
- A co kurwa, dziwne?! - raczył odpowiedzieć, na chwilę tylko odrywając się od patrolowania nerwu miasta.
- Ale pokrojony, jeśli by pani mogła – zasugerowałem łagodnie do ekspediującej, która natarła na wibrującą maszynę tnącą z taką ostentacją, że od razu poczułem ile kosztuje ją to krojenie, i ten woreczek foliowy jeszcze musiała poszukać, jesuu... udało mi się znaleźć dwa złote i uciekłem szybko, żeby było jasne że nie ma być 66 groszy reszty, uff...
- No, to możesz teraz dać ćmika – Adziu docenił mój gest i postanowił się odwzajemnić.
Nie miałem ćmika.
- Oż ty cycu jeden! Ale nie przejmuj się – Adziu klepnął mnie jednak w ramię pokazując ludzką twarz.
Mogłem sobie już pójść. I poszedłem. Żadnego wariata nie spotkałem. Chociaż obszedłem rynek dookoła. Pełne koło. Ani tych z lewa ani z prawej strony sceny. Ale też było siarczyście mroźno. Więc wszystkie lewe i prawe wariaty zrobiły to samo, co zawsze robią wszystkie wariaty w obliczu narodowej klęski niezwyczajnej – wspólnie zastrajkowały przez niewychodzenie, czyli ostentacyjnie dotkliwe dla publiki pozostanie w ciepłych pieleszach. Nie spotkałem dzisiaj żadnego wariata… może jutro? Może jutro się ociepli i będzie im łatwiej zamanifestować lokalnie poprzez wystąpienie z domowych, fejsbukowych taczanek-bamboszy?
Ilustracja: Kenne Gregoire, Klick!!!