28 marca 2024, czwartek

Teksty i nadteksty

Dunin & Masłowska

 

 

 

 

 

 

 


Wywiad datowany jest na 1 kwietnia 2013 roku, ale swoją premierę miał w primaaprilisowym wydaniu „Wysokich Obcasów", w czasie oczyszczających rządów min. Ziobry oraz jego szefa.


fot. Piotr Bernaś




Paweł Dunin Wąsowicz: Kiedy rozbłysła Twoja literacka gwiazda, odczuwałaś dyskomfort z powodu wyróżniania się spośród innych zwykłych ludzi. Czy czujesz się wreszcie zwykłą obywatelką?


Dorota Masłowska:  - Mnie trudno jest odnosić się jakoś do tego, co robiłam kiedyś, w znaczeniu tych książek, które tam pisałam, i to niby była literatura. Teraz czasem, jak podaję swoje nazwisko w opiece społecznej czy urzędzie pracy, inny bez robotny uśmiechnie się, mówi, że kiedyś czytał, oczywiście szeptem, bo ludzie się teraz jednak boją.

Udaję wtedy, że to przypadkowa zbieżność nazwisk. W 2009 zmuszono mnie i paru innych artystów - Michała Witkowskiego, Sławka Shuty - do publicznego przeproszenia społeczeństwa za swoją twórczość. Oburzaliśmy się tym, a potem okazało się, że to mi wiele dało, psychicznie mnie podniosło, to było publiczne oczyszczenie. Teraz nawet sama się dziwię, że mi się chciało siedzieć godzinami, głupoty wymyślać. Myślę czasem, dlaczego mi ktoś wtedy tyłka nie wziął i nie przetrzepał, ale takie były czasy gówniane, że wszystko było wolno, żadnych świętości i ideałów, tylko koks, agencje reklamowe i postępujący homoseksualizm społeczeństwa, ogromna przestępczość. Od Wielkiej Orki w 2010, kiedy wreszcie zaorano cały kraj pod hodowlę rożnych warzyw i zbóż, młodzież ma przyszłość. Obowiązkowe szkolenie porządkowo-denuncjacyjne, które przechodzą zaraz po liceum, to są dla nich perspektywy, wtedy tego nie było.

 

 

Chciałbym bardzo Ci podziękować za te bony do stołówki dla zbiedniałych wydawców, o które upomniałaś się u wiceministra Kuczoka. Zwykła opieka społeczna dala mi tylko pięciozłotowy dzienny limit w barze mlecznym, a to nie wystarcza nawet na kilo kartofli.

 

 

- Pawle, naprawdę to był przypadek. Skoczyłam po carmeny do kiosku, odkąd nie ma w sprzedaży zagranicznych papierosów, palę carmeny, trochę je jeszcze podsuszam na farelce i smakują tak jak te wszystkie marbolo i srolo razem wzięte. I aż trudno uwierzyć, pod kioskiem spotkałam Wojtka, który został w międzyczasie ministrem, a nie widziałam go wieki, kupował akurat naboje do syfonu. Od słowa do słowa powiedziałam mu o twojej sytuacji. Wiem, jak uwielbiasz ziemniaki i że postawili ci ten limit, to go wzruszyło, bo zna sytuację. Sławek Sierakowski też podobno dostał te karnety i z nich już korzysta, to piękna inicjatywa Wojtka.

 

 

Ja nie mówię, że jest bardzo źle, ale odkąd nie przeszedłem weryfikacji jako współpracownik układowych czasopism, trudno nawet coś piórem zarobić. Ale powiedz mi w takim razie, z czego utrzymujesz rodzinę. Masz trzy córki, każdą; od innego bezrobotnego ojca, którzy razem nie płacą alimentów.

 

 

- To nie do końca tak, jak mówisz, chociaż nie zawsze jest lekko. Moja najstarsza córka Malina, która ma już dziewięć lat, jest bardzo samodzielna. Sama potrafi formułować pisemne skargi na inne dzieci, pilnuje nas w domu, przykładowo przestrzegania ciszy nocnej, którą zaostrzono do ścisłych godzin 19-4.30, że czasem aż sami się jej boimy. Ta dziewczyna to skarb, trochę dorabia, denuncjuje sąsiadów pijących alkohol na ulicy, osoby jeżdżące bez biletów. Tu, na Pradze, naprawdę można trochę na tym zarobić, nawet takie dziecko. Dwoje następnych dzieci urodziłam z powodów poniekąd finansowych, na przykład za pieniądze za urodzenie drugiej córki podremontowałam trochę mieszkanie. Za kolejne dziecko kupiliśmy rolety, rożne bibeloty do mieszkania, dla mnie garsonkę. Generalnie opłacało się. Chociaż nie przepadam za dziećmi, wręcz ich nie cierpię.

 

 

No to w takim razie powiedz, z czego się utrzymujecie.

 

 

- Mąż był wcześniej aktorem, potem wcielono go do Straży Godności Ludowej. Ale to była słaba jednostka, miała niską wykrywalność przestępczości, z powodu głównie słabego wyposażenia, przede wszystkim kijów i co tam kto miał. Lecz ostatnio powodzi nam się dość dobrze, chociaż liczne grzywny i kary nas wykańczają, jak wszystkich. Takie życie. Ja prowadzę gospodarstwo domowe, on dostał świetną rolę w serialu o życiu apostołów w Polsce na początku chrześcijaństwa. Serial jest bardzo ładny i ma dofinansowanie z ministerstwa. Sama chętnie go oglądam i cieszę się, że jest taka walka ze strony państwa, aby odsłonić wreszcie prawdę historyczną.

 

 

Po tym, jak komisja sejmowa do spraw wulgaryzmów przyznała Ci stuzłotową dożywotnią rentę w zamian za zobowiązanie do zaprzestania dzialalności literackiej...

 

 

- To prawda, ale ubiegam się o jej zniesienie. Złamałam się, dostałam korzystną propozycję. Mam napisać powieść współczesną, w najbliższym czasie ma mi być przedstawiony rodzaj treatmentu sporządzonego przez Komisję Dobrej Książki. Będzie to saga o dwóch braciach, z których jeden jest rolnikiem, a drugi nowoczesnym księdzem rozkręcającym własną działalność gospodarczą, różne ich perypetie. To są prawdziwi bohaterzy współczesnych czasów. Otrzymam konkretny plan zdarzeń, ja je wyłącznie opiszę. W roku 2003 z dyskursu publicznego mogłoby się zdawać, że większość społeczeństwa to albo homoseksualiści, albo kobiety. Obecny ustrój dowiódł, że jest przeciwnie, ze mamy rolników, osoby starsze, emerytów, ludność wiejską osoby święte, że o ich problemach musimy mówić.

 

 

Jak Twoja mama wspomina mobilizację?

 

 

 - Moja mama, która jest pediatrą, wspomina mobilizację bardzo korzystnie. Na poligonie podczas rozgrzewek zaprzyjaźniła się z lekarzami z całej Polski. Do dziś, chociaż minęło siedem lat, spotykają się z własnej inicjatywy w różnych miejscach, aby samodzielnie ćwiczyć przysiady, podchody, bieganie w pełnym uzbrojeniu. To bardzo rozwiązało problem nadmiaru wolnego czasu, który większość lekarzy dręczył. Cieszę się, że mamie ktoś znalazł wreszcie tak przydatne zajęcie w czasie wolnym.

 

 

Sąsiad podziękował mi, że gdy zobaczyłem, jak przechodzi przez ulice w nieprzepisowym miejscu, zadzwoniłem po straż miejską. Gdyby go nie zawrócili, niechybnie wpadłby pod tramwaj i co najmniej został kaleką. Czy i Tobie zdarzają się takie bezinteresowne przejawy ludzkiej solidarności?

 

 

- Pamiętasz, że kiedyś tak nie było, ludzie łazili, jak chcieli, ale nikt ich nie upominał, nie karał, to była zmowa milczenia. Dziś społeczeństwo jest otwarte na siebie nawzajem, chce sobie pomagać we wzajemnym przestrzeganiu porządku. Jednostki, które powstały po 2010, Żandarmeria Dziecięca, Korpus Ochrony Piwnic i Balkonów - To bardzo obniżyło bezrobocie. Sama mam na koncie parę skutecznych denuncjacji ludzi, którzy grawitowali w złą stronę, a nikt nie chciał im pomóc. Wystarczył jeden telefon. Dzisiaj są mi bardzo wdzięczni, korespondujemy.

 

 

Jerzy Pilch nie może Ci wybaczyć, że wskutek Twojego donosu przeszukano jego mieszkanie w poszukiwaniu marihuany, której nigdy nie palił. Marcin Świetlicki także miał nieprzyjemności, kiedy przy ludziach zdemaskowałaś go jako tajnego informatora policji. A przecież jego zasługi w oczyszczaniu Krakowa z ulicznych pijaków są niepodważalne.

 

 

 - Poczekaj, Paweł, to nie tak. Miałeś mi za złe, gdy w 2008 poinformowałam odpowiednie ośrodki o kulisach ówczesnego magazynu ,,Lampa", że stoi za tym fetyszyzm, hedonizm, bagno moralne i pranie brudnych pieniędzy. Nie wiem, dlaczego tak zrobiłam. To był impuls, nie chciałam już dłużej w tym uczestniczyć. Ale powiem otwarcie coś, co może cię zaboli: dziś zrobiłabym tak samo. Myślę, że prędzej czy później będziesz mi za to wdzięczny.

 

 

Niektórzy z Twoich znajomych odsunęli się od Ciebie. Czy gdyby Nike w 2007 roku zdobyło Twoje ,,Gówno naprzeciw wieczności", a nie ,,Życie to życie" Katarzyny Grocholi, byłoby inaczej?

 

 

- Wiesz, ta moja książka już wtedy całkowicie nie miała szans, to było pesymistyczne, jak sam tytuł mówi - wulgarne, to były środki wyrazu, których używałam, wtedy całkowicie niedopuszczalne, to było szambo, ślepa uliczka. I to nie mogło jury się podobać. Były instytucje, osoby, które jeszcze próbowały namówić mnie  do zamiany pewnych postaw bohaterów, ogólnej  wymowy. Myślę, że gdybym wtedy dała się przekonać, wygrałabym Nike. Rozumiem znajomych, którzy odsunęli się wtedy ode mnie, sama od siebie odsunęłabym; gdybym nie była wtedy mną. Ale wygrała wtedy Kaśka ja szanuję to, co ona robi. To dobra książka, którą do dziś czasem czytam w chwilach zwątpienia, to dla mnie rodzaj biblii, a jak na końcu główna bohaterka oczyszcza się z niesłusznych zarzutów, a zło zostaje ukarane, zawsze to daje mi nadzieję.

Wywiad przeprowadzono z okazji wydania „Pamiętniczka Masłowskiej”

 

 

 

PAMIĘTNICZEK MASŁOWSKIEJ z końca IV RP

 

 

1 lutego 2010

Mój pamiętniczku. Dziś obudziłam się o 4, ale czekałam jeszcze pół godziny w łóżku do 4.30, kiedy to kończy się cisza nocna i można legalnie chodzić po mieszkaniu i zaświecić światło, bo nie chcę ryzykować, aby sąsiedzi wezwali straż miejską albo dzieci znów dokuczały z Malinki w szkole, że to i że śmo, i szantażowały ją, wiem, jak to przeżywa, kiedy łamiemy prawo. Wczoraj znów, wracając z piwnicy, wypadł mi kartofel z wiadra i spadł po schodach. Już nawet nie biegałam za nim, Bóg dał, Bóg zabrał, chociaż szkoda dobrego ziemniaka, tylko jak zobaczyłam, co się stało, to prawie zawału dostałam i stanęłam jak martwa, bojąc się nabrać powietrza, żeby mi podomka nie zaszeleściła, bo ona jest z darów materiału brązowego w maziaje szeleszczejącego, i słuchałam, jak spada ciężko, stopień po stopniu, wydając bardzo dużo hałasów, a zaraz potem w nogi, byle tylko do domu, i zamknęłam na obie zasuwki i łańcuch, i patrzę przez judasz, co się będzie działo dalej, a kalosze obtarłam z błota i węgla i schowałam, pozorując, że nigdzie nie wychodziłam, i w razie czego zamierzając tak twierdzić. Cisza jak makiem zasiał. Nikt nie wyszedł. Cicho sza. Potem wyglądałam i też. Nic się nie dzieje. Chyba nie zauważył nikt.

2 lutego 2010

Mówiłam wczoraj, jak było z tym kartoflem. A on tak leżał i leżał tam przy schodach, a nikt nie weźnie, bo nikt nie chce ryzykować, bo każdy się boi. I jak na złość potem poszłam do opieki z Paulą, która jest jeszcze jednak noworodkiem, a jak ubiorę ją za zimno, to zawsze to są dodatkowe punkty, a jak wracałam, to ona niestety zauważyła ten kartofel i chciała go wziąć sobie do zabawy, no więc schyliłam się. Jak taki mały sąsiad nie wyskoczył ze drzwi, krzyknąwszy: mam cię, dziwko. Myślałam, że zawału dostanę. A że akurat prowadziłam wózek, najechałam mu na stopę, a on wrzasnął, ten zwyrodnialec, a ja na to: a wie pan, co ja mam?

I na tym się skończyło, i dziś sprawdzałam pocztę, i wezwanie żadne nie przyszło, ale przyszedł nowy numer 'Szyję z resztek', a w nim były przepisy, jak zrobić ludziki ze starych wałków, i chyba zrobię Pauli na roczek takie ludziki, ale włosy chyba zrobię im z pakuł ze zlewu, bo nie mam włóczki, całą wykorzystał mąż na wąsy, przyczepia i tak chodzi. Już 18, wszyscy śpią. Tylko ja piszę przy świetle starej gwiazdki choinkowej.

7 lutego 2010

Mój pamiętniczku. Dziś urwanie głowy. Mąż wyszedł rano do piwnicy po ziemniaki, ale nie ufałam mu, bo za chętny był. Jak wrócił, czuć było od niego acetonem, laczki zgubione nowe gąbkowe, co dostał od mojej mamy, połowa kartofli zgubione, a na kapocie ślady pocałunków szminki i tyle zysku co w pysku. Tyle tylko że go wepchnęłam do łazienki, żeby najstarsza córa nie zobaczyła, bo od razu by zadzwoniła gdzie trzeba, przed tym dzieckiem trzeba naprawdę uważać. Co tata robi? Od razu. Tata naprawia farelkę, nie wchodź tam - mówię i ją pcham w tył. Jaką farelkę? - pyta ona. Ja, że robi przepierkę. A jemu dałam miskę taką blaszaną w rękę, żeby musiał siedzieć i nie wstawał, bo już był podcięty. Córka za oszczędności kupiła se lunetę. Siedzi od rana do wieczora, zamiast się uczyć, lata z tą lunetą i obserwuje na ulicy, czy ktoś nie idzie, a jak idzie, to kto i o której, żeby potem mieć dowody. Paula ma koklusz, a Adriana biegunkę. Cholery leżą w łóżku cały dzień, bawią się celofanem i węglem, a pościel jak w górach u górników. Jedyne moje chwile przyjemności, jakie mam, to gdy już obgarnę i usiądę na chwilę w oknie, oczywiście zamkniętym, zasłony zasłonięte, i siedzę, i sobie patrzę. Burzą tam te wieżowce i bardzo dobrze. Będzie znowu miejsce, żeby zrobić trochę ziemi, trochę przyrody, jakieś ogródki, jakieś zboże, piachu mają nawieźć. A z gruzu też coś zrobią, usypią kopczyk i wybudują pomnik jakiejś znanej osobie. Przelatuje to życie niczym jedna chwila. Dzień za dniem. Tydzień za tygodniem.

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.