Husaria
HUSARIA
Pańskie Chałupy - 2017/18, strona 25, 26
Niedaleko apteki, przy jedynym skrzyżowaniu ze światłami w mieście, mieszka jeden pan, który rozpala w kominku tylko po to, żeby żonie było za gorąco. A nie jest wcale brzydka ta żona; mogłaby nawet uchodzić za ładną wśród brzydkich.
- Musiała mu nieźle dopiec, że tak ją teraz przypieka - w sklepie U Ulki właśnie ta sprawa otwiera dyskusję.
- Chyba lepiej, niż gdyby ją zdradzał z inną, nie? - zauważa Pan Tadeusz z Pańskich Chałup. - I taniej, bo zdrada więcj kosztuje niż drewno.
- A znowu ja, to od piętnastu lat śniadania nie jadłem – ujawnia Jerzyk, też z Pańskich; zresztą wszyscy tu teraz obecni są z Pańskich Chałup, poza Ulką, bo Ulka jest z Bloków.
- A czemu ty śniadań nie jadasz Jerzu, co?
- Bo mi się nie chce. Mi się wcale tak nie chce w ogóle, że szkoda gadać.
- A twoja myśli, że na złość nie jesz, nie?
- Nie jestem żonaty akurat, dzięki Bogu.
- A, to cię musiałem chyba z Heniem pomylić.
- Z jakim Heniem?
- Z tym, co cię pomyliłem.
- Chyba, że tak, bo już myślałem, że z jakimś łachudrą.
Codziennie, w samo południe aptekarzowa wychodzi na łąkę z psem...
- Czy z tym, co go ciągnęła aż z Afryki, żeby był taki jak Saba z „W pustyni i w puszczy”?
- Z tym samym.
… i dochodzi daleko, pod wiklinowe zagajniki za zakrętem rzeki. Tam czeka na nią kawaler, z którym aptekarzowa całuje się aż przez półtora kwadransa, ale na więcej mu nie pozwala, ponieważ chce, żeby jutro też przyszedł, bo lubi się całować, a woli z kawalerem, niż z mężem, który utyka na jedną nogę i ma brodę, a kawaler nie utyka, zawsze jest ogolony i opowiada fajne dyrdymały. W tym czasie pies korzysta z wolności, ale nie sieje spustoszenia wśród rzecznych bobrów, bo w dzień śpią w niedostępnych norach; po prostu zażywa ruchu na świeżym powietrzu ile wlezie, a zimą produkuje na śniegu tropy większe od wilczych. Po wycałowaniu kawaler posłusznie oddala się do auta ukrytego wśród zespołu szkółek leśnych w pobliskim drzewostanie iglastym, a aptekarzowa odprowadza psa do domu. Gotuje pełnowartościowy obiad z dwóch dań, do tego koniecznie patisony, bo mąż przepada, i buraczki z czosnkiem albo kompot z gruszek bądź mirabelek, zależy. Zostawia psa w domu i idzie naprzeciwko do apteki. Odbiera kulawego męża, też aptekarza, i pod rękę przeprowadza przez ulicę. Dalej spacerowym krokiem dochodzą do domu na ciepły obiad. Pies wita pana jak oszalały, by zaraz uwalić się w drzwiach kuchni czekając na resztki.
- Dobrze, że psy nie gadają.
- Pies ma cały świat w nosie.
- W nosie?
- No, głównie z węchu się składa.
rysunek: Andrzej Bobrowski
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.