19 marca 2024, wtorek

Dariusz Łukaszewski

Jadę na poszukiwania dziewczyny mojego życia - cz. 2.

 




Pojęcia nie mam, co mógłbym teraz robić w Warszawie, Berlinie, albo innym modnym miejscu. Znów jestem w mieście, z którym większość ludzi na świecie łączy tylko to, że nigdy tu nie przyjadą. Jadę rowerem.

Rysunek: Andrzej Bobrowski



Mijam ostatnie zabudowania. Mały chłopiec przed sklepem przygląda się rowerzyście i ze stulonej dłoni wyjada orzeszki.


30 lat temu nie było tu żadnego sklepu. Ani asfaltu. Jeździłem tędy na rowerze ojca. Dawał mi go w soboty, na godzinę.


Gromada pań z kijkami nordic rozpierzcha się nagle na boki jak stado kuropatw, chociaż dzwonię od jakiegoś czasu. Nie zatrzymuję się, może powinienem? Gdy się oddalam zbijają się w gromadkę i ożywiają. Mówią głośno, żebym słyszał - cham, szalejący na szpanerskim rowerze, który wytrącił je z rytmu odchudzania w niedzielę.


Wyjeżdżam z półmroku lasu. Jasność łąki prosto w oczy. Pod słońce widzę coś pędzącego wprost na mnie. Pies. Jest wielki. Oślepione oczy nie rozpoznają jeszcze czy to rottweiler, doberman czy przerośnięty stafford, ale bije od niego charakter typu bydlę i podłe zamiary. Piorunuję go wzrokiem, pokazuję zęby, warczę basem. Pies zwalnia, przypada do ziemi, a potem zrywa się do ucieczki. Jestem niejadalny.


Dziewczyna, słuchawki na uszach, kije nordic, też uprawia niedzielne odchudzanie. Wszystkie kobiety się odchudzają, czy życie staje się przez to lżejsze?


Biegacz. Teraz biegająca para. Znowu biegacz.

Jak to się mogło stać? Że tylu ludzi, i to na całym świecie, uwierzyło że bieganie jest bardzo, ale to bardzo zdrowe? Chociaż bieganie wcale nie jest zdrowe, a nawet nie jest naturalne dla człowieka, bo ewolucyjnie nie do forsownych maratonów został ukształtowany, a co najwyżej do krótkiego sprintu w pogoni za kobietą, a kobieta do sprinterskiej ucieczki przed facetem. Bieganie - kolejna z używek człowieka. I tyle, nie ma co drzeć szat!




                                                                    x x x


Długa monotonna prosta. Nie myślę.


Zatrzymuję się w oazie przy ścieżce rowerowej. Ćwiczę trochę na ławce, podciągam się na beli stropowej wiaty. Nadjeżdżający samochód zwalnia. Przyglądają mi się, nawet nie skrywają rozbawienia. Kobieta na tylnym siedzeniu wgryza się w hamburgera. Albo w wielką skibę? - nie dowiem się, już odjechali. W moim kraju, co rano rzuca się na chleb miliard zębów. Wszystkie pragną potem gumy do żucia zębów z reklamy. Każdy ma swojego dentystę, dentyści zacierają ręce. Nic tak nie sprzyja dentystom jak spustoszenie, jakie czyni w zębach guma „po każdym posiłku".


Jestem sam, dłonie wsparte na brzegu ławki, nogi skrzyżowane przede mną. Nie przeszkadzają mi butelki za plecami ani śmieci wokół kosza. W oddali, za polem oziminy, ponad nastroszonymi wierzbami widzę stąd dach. Kiedyś żywa czerwona karpiówka, teraz zszarzała, omszała plama. Znam ten dom, wciąż potrafię poruszać się po obejściu: staw, pomost z brodami wodorostów, łódka, olchy, po lewej drewniane wrota w ścianie stodoły, po prawej stajnia na 30 boksów, wybrukowana aleja lipowa prowadząca pod dom z wysokimi sufitami. Za nim padok przechodzący w park, nasza ławka, nasz mostek nad strugą, nasze rozmowy, pierwsze trzymanie się za rękę, początek liceum...


W Poznaniu mieszkamy w różnych akademikach, zdaliśmy już na jakieś studia przypadkowe, każde na inne. Zbliża się wojna jaruzelska, umawiamy się na Moście Teatralnym. Coś się dzieje. Tłum ludzi. Nigdy nie widziałem tylu w jednym miejscu. Naprzeciwko ściana ciężkozbrojnych zomowców. Wskakuję na tramwajową wiatę, wypatruję, aż dostrzegam twoją czerwoną czapkę zaledwie parę metrów dalej. Jesteś... szepcesz mi do ucha przestraszona, gdy wreszcie dopycham się do ciebie przez tłum i obejmuję. Tłum faluje, zomowiec w ciężkich buciorach, z pałą, w przyłbicy goni kogoś. Potrąca ciebie, w każdym razie wydaje mi się, że mógł się o ciebie otrzeć. Puszczam się za nim, podcinam od tyłu, drab wali na pysk o bruk, tłum zamyka się nad nim. Jakieś ręce poklepują mnie po ramionach, ktoś ściska mi dłoń i daje kartkę z powielacza. Przez moment jestem bohaterem. Początek legendarnej kariery? Pół godziny później czytamy tę kartkę w twoim pokoju. To informacja o zebraniu konspiracyjnych struktur. Nigdy na nie pójdę, mam w dupie legendarną karierę; to nie ja zostanę Wałęsą; znajdzie się ktoś, kto zrobi to za mnie. Mam w dupie ten świat, jesteś tylko ty.


Twój ojciec wynajmuje ci mieszkanie, dla bezpieczeństwa, tyle się słyszy o tych akademikach. Prawie nie ruszamy się z niego przez pół roku.


Przychodzi czas, gdy dojrzewasz do tego, że jak każda dziewczyna, chcesz wyjechać do Niemiec, spotkać jakiegoś miłego, praktycznego Niemca, zagranicznego jak z Ameryki.


Ja akurat jestem tak zajęty byciem zakochanym w tobie, że tego nie zauważam. I wyjeżdżasz.

ciąg dalszy 16 kwietnia


   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.