Jadę na poszukiwania dziewczyny mojego życia - cz. 4
Wieś. Najazd na czerwony gotycki kościół i rozwidlenie przed solidnym murem z wielkich parafialnych głazów: w lewo do pomnika przyrody, w prawo do rezerwatu ptaków; na wprost nie można, bo kościół.
Gdzieś tu powinna być pompa... Pić chce mi się teraz bardziej niż jeść.
Rysunek: Andrzej bobrowski
Nie ma już pompy, nici z nie chlorowanej wody. Wciąż jest sklep, teraz samoobsługowy. Mają sprajta i paczkowane parówki. Biorę parówki. Sprajta wypijam „na miejscu".
- Macie może papierosy na sztuki?
- Jak...?! – kobieta niedosłyszy.
- Papierosy, na sztuki! – mój głos mnie zaskakuje, dawno nie krzyczałem.
- Nie trzeba od razu wrzeszczeć, nikt głuchy nie jest! – krzyczy kobieta. – Nie ma na sztuki!
- A co się z nimi stało, zawsze tu były!
- To chyba za komuny, ale!
- To dziękuję bardzo.
- Jak?!
- Dziękuję bardzo! – znów podnoszę głos. Krzyk mnie zawstydza.
WSTYD: - Wczoraj nie byłem na solarium, wszyscy się na mnie gapią dzisiaj! - Gdzie to słyszałem? Kiedy?
Kobieta wsypuje mi resztę prosto do podstawionej dłoni:
- Tanie też mam! – kusi. – Mam zagraniczne, mam nasze, ale wszystkie w paczkach. Eleganckie i niedrogie!
- Miłego dnia! – wychodzę przed sklep, gdzie jest parasol, krzesło i ławka.
Pod parasolem jest zajęte. Przez tworzywo idealne dla artysty fotografującego sztukę wysoką - nigdy nie widziałem tak zużytego człowieka. Nawet na filmie. Postać zaczyna się gdzieś w otchłani walonków gumofilców, a kończy ćmikiem przyrośniętym do warg. Homo sapiens - ten sam gatunek co ja.
Małe, cwane, świńskie oczka ani na moment nie odklejają się ode mnie, wpisując mnie w rolę długo oczekiwanej atrakcji – jestem wydarzeniem dnia.
Na stoliku otwarta paczka mocnych i zapalniczka z babą. Prawą ręką pstryka paczkę w moją stronę - musiał słyszeć naszą rozmowę; nie jest taki stary, tylko zniszczony, może jesteśmy w równym wieku? – na lewej ma nawinięty łańcuch.
Na końcu łańcucha wielki szkielet obciągnięty skórą wiejskiego psa ze źle gojącą się raną na łbie. Tak jak został zdjęty, prosto od budy. Leży u stóp zniszczonego człowieka i nie spuszcza ze mnie wzroku. Każdy weterynarz z łatwością wykazałby kilkanaście chorób i stuprocentowych oznak znęcania się nad zwierzętami. Uśmiecham się życzliwie, sięgam po papierosa i... jestem szybszy od psa, który jak z procy strzela na długość łańcucha.
UZBROJONY W PSA
- Hojt! – uzbrojony w psa przywołuje go do porządku, a potem rzuca jednego papierosa w moją stronę. Łapię też zapalniczkę. Przypalam i odrzucam. Jedną parówkę kopię w stronę psa. Kiełbasa zatrzymuje się przy pysku. Zwierzę nie reaguje.
Parę machów w milczeniu.
- Na! – uzbrojony przyzwalająco przerywa ciszę i pies pożera parówkę jednym kłapnięciem. Długo się oblizuje. Ostrożnie, na wyciągniętej dłoni zbliżam drugą parówkę do psiego pyska, metr, półłł... zwierze marszy wargi, odsłania ostrzegawczo długie, pożółkłe kły.
Odpuszczam.
Wyniszczony śmieje się, ujawniając coś z górnych trzonowych.
Wszystko jasne: pies desperacko broni wszystkiego, co ma. Strzęp człowieka trzymający go na łańcuchu, to cały świat, za który dałby się zabić. Innego nie zna, nie ma nic więcej do obrony.
A gdybym teraz trzepnął starego i zabrał psa do mojego lepszego świata z ogrodem, piaskownicą, spacerami, weterynarzem, osobistym fryzjerem raz w miesiącu?...
Psa od mojego raju dzieli jeden telefon po policję, albo pogotowie dla zwierząt. To takie proste - dobry świat według mojego najlepszego przepisu.
OBROŃCY ZWIERZĄT. Dręczonych, gnojonych, torturowanych. Wciąż więcej nienawiści i agresji dla oprawców, niż rzeczywistej chęci pomocy dręczonym. Niczym nie zmącone istnienie Chin, które źle traktują Chiny.
Brakuje mi kawy do papierosa, gaszę. Zostawiam parówki dla psa i ruszam.
Ciąg dalszy w poniedziałek
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.