Teksty i nadteksty
Kawałek Możdżera

Myśl Leszka Możdżera (niżej) dedykuję tym, którzy zawodowo i bezkompromisowo kształtują nasze gusta, decydując, co dobre a co brzydkie, co stanie się hitem a co ma powrócić do szuflady twórcy; tym wszystkim, którzy nie mówią tylko przemawiają z wyżyn swojego urojonego autorytetu namaszczonego przez Warszawę. Na przykład pani Sztuce, czyli Kazimierze Szczuce, albo przesympatycznemu Markowi Niedźwieckiemu - że chociaż kogoś personalnie tu wyróżnię.
- Gram publicznie od siódmego roku życia.
Tata mówił: wyprostuj się, pani od muzyki:
wiesz, ten drugi utwór zagrałeś za szybko,
ktoś inny: za dużo lewej ręki, za dużo pedału,
za głośno. I wszyscy, którzy mnie słuchali, wiedzieli
lepiej ode mnie, co zrobiłem źle. Niedawno
miałem w SPATiF-ie przypadkową rozmowę,
jakiś koleś zaczął opowiadać, ze moja twórczość
jest niekonsekwentna, niesymetryczna...
Strasznie się tym przejąłem, zacząłem się tłumaczyć,
aż w końcu mnie oświeciło: spytałem,
jaka jest tercja w C-dur. I on nie wiedział. Nie
wiedział, a wypowiadał się o mojej twórczości.
Więc powiem teraz temu koledze,
że tercją w C-dur jest dźwięk E.
Dopiero niedawno zorientowałem się, że ludzie,
którzy przychodzą na koncert, wiedzą
o muzyce mniej niż ja. To było dla mnie odkrycie,
że mogę pozwolić sobie na rodzaj arogancji
wobec nich. Gram etiudę Witolda Lutosławskiego,
w której notorycznie mylę się na trzeciej
stronie i nikt tego nie słyszy. Mogę trochę
poimprowizować i wrócić do nut. Przez wiele
lat publiczność była dla mnie egzaminatorem.
Dziś to ja nią rządzę, chce po prostu grać muzykę
i szkoda mi czasu na podtrzymywanie tej całej
medialnej bańki wokół mnie.
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.