24 kwietnia 2024, środa

Czytelnia człowieka dla ludzi

Sabina Tylawska

Kura

Kura miała czarny łeb i czerwony grzebień na nim. Siedziała w wiklinowym koszyku. Wszyscy spoglądali na nią z dezaprobatą. Jakby jechać tramwajem nie mogła. W zasadzie to nie różniła się za wiele od kota w transporterze, albo psa na cudzych kolanach. Zwierzę jak zwierzę. A jednak jakoś tak dziwnie na nią patrzyli. Ale kura miała to gdzieś, siedziała sobie, patrzyła na ten świat popaprany swoimi mądrymi oczami i co chwile, jakby z niedowierzaniem głową tykała. Od czasu do czasu coś tam do siebie zagdakała i tyle.

 

rys. Andrzej Bobrowski


 

 

 

- Pani, czy ja muszę na tę kurę mieć bilet?

- Nie wiem, chyba nie.

- Najlepiej się kierowcy spytać.

- E tam, kierowcy. Pani się nikogo nie pyta, kierowca powie, że trzeba i będzie miał

spokój.

- A jak mnie jaka kontrola złapie?

- Nie złapie, wyszli właśnie.

- Ale tak na gapę mam z kurą jechać?

- Za dziecko kasuję, to i za kurę pani musi.

- E tam, musi! Nic nie musi.

- Pani se bilet skasuje, a kurę na kolanach postawi, nie?

- A ja za dziecko na kolanach też płacę.

- Da pani spokój, dzieciaka jak nie chce trzymać na kolanach to postawi obok.

- Pani kurę na kolana stawia i jedzie, za siebie kasuje, wiem co mówię.

- To legalnie będzie?

- Będzie.

- O, dobrze, dobrze, to tak zrobię.



Kura pierwszy raz tramwajem jechała. W ogóle pierwszy raz gdziekolwiek jechała, chyba że nie pamiętała. Tak, to tylko po podwórku. Trochę tu, trochę tam, ot żeby jakiego robala skubnąć. Ziarna trochę, z rynny wody i tyle. Świat znała z tego, co to na co dzień miała. Nogi do kolan i najczęściej w gumiakach. I tylko cip, cip, jakby cipą była, a nie kurą. A tu proszę, metropolia wielka. Gwar duży i trzęsie, no to nerwowo się ruszać zaczęła. Czego tu się dziwić, to ja nie wiem.



Nieopodal torów, tuż za pętlą, bar był "Ogier". Chodzili tam na piwo chłopaki po pracy. Upijali się i ledwo na nogach się utrzymać mogli, co by dojść do domu, a o ruchaniu mowy nie było, tak że nazwa baru wiele do życzenia pozostawiała. Chodził też na piwo Mutant. Taki trochę oszołom, co to jak sobie popił, to buty ściągał i skarpety i wszystkim palce u stóp pokazywał, bo po sześć miał u każdej stopy. Te dodatkowe palce takie normalne nie były całkiem, bo malutkie takie i cieniutkie, tak że się w o numer większym bucie spokojnie mieściły, ale i tak wrażenie na wszystkich w „Ogierze" robiły.

Jak już sobie wszyscy popili i tematy do gadek się skończyły, to wszyscy Mutanta skandowali, a ten na stół wchodził i pokaz robił.

- Mutant, Mutant, Mutant!- wołali wszyscy.

A Mutant już wiedział od razu o co chodzi i cieszył się ogromnie, bo oprócz tych palców, to nic innego wyjątkowego go w życiu nie spotkało, ani za granicą nie był, ani u kobiet większego powodzenia, żona go porzuciła i w cholerę poszła. Nic czym by się mógł przechwalać i o czym opowiadać. A dodatkowe palce wrażenie na każdym robiły. Większe lub mniejsze, ale robiły. A taka zagraniczna wycieczka, coraz mniej. Poza tym, jak sobie tak porządnie chłopaki popiły, to zmyślały jak się dało i przez dwa trzeba było dzielić te ich opowieści, a palce zawsze można było pokazać i już, każdy jak jest widział.

Właścicielka nic naprzeciw nie miała, tylko raz powiedziała, że jak Mutant stół załamie, od tego włażenia codziennie na niego, to on płacić będzie, a jak nie zapłaci, to ona mu już piwa tu więcej nie sprzeda, nich więc wie, co robi. Mutant, że jak załamie to zapłaci obiecał, ale skąd on by pieniądze wziął, jak wszystko co miał to przepijał, to ja nie wiem.



No i stało się. Nowi koledzy do baru przyszli, tacy co to jeszcze Mutanta palców nie widzieli, bo pracowali do tej pory gdzie indziej, więc do innego baru po drodze chodzili i Mutant raz-dwa na stół hyc. No i się stół załamał. Awantura się straszna zrobiła, a Mutant już był nieźle wstawiony, to się z nim dogadać nijak nie szło. Wywaliła go na zbity pysk właścicielka i na koniec mu jeszcze zaprzysięgła, że ona to już mu piwa nigdy nie poda, jak wcześniej obiecywała i że go nawet na herbatę, której i tak nikt nie zamawiał nie wpuści. A szybciej to ona własną dupę bez lustra zobaczy, niż pieniądze za ten stół.

Mutant coś tam jej tłumaczył i płakać zaczął, a że był nietrzeźwy to trzeźwo nie myślał - prosto z „Ogiera" pod tramwaj, bo życie bez piwka w „Ogierze" i jego pokazów stóp sześciopalczastych nic warte nie jest. Prosto pod tramwaj.



W ostatnim momencie motorniczy wyhamował. Taki zryw musiał zrobić, że nie wiem. Aż iskry poszły i pisk się taki od tego hamowania rozległ, że szok.

Mutant stał jak oniemiały i chyba od razu wytrzeźwiał.

Kura natomiast wściekłości dostała. Nie spodziewała się takich atrakcji. Nikt się nie spodziewał, ale kura najmniej chyba. Wyskoczyła z koszyka i tyle co podlecieć umiała, po całym wagonie trzepotać skrzydłami zaczęła i gdakać jakby ją co opętało. Uwagi kompletnie nie zwracała na siedzących, czy stojących. Pisk się zrobił straszny i harmider, bo nijak kobiecina tej kury złapać nie mogła.

- Łapie pani tę kurę!

- Matko Boska, dziecko mi podzióbie!

- Spokojnie, spokojnie, zaraz ją złapiemy.

- Chuja złapiemy, a nie tę bestie, oszalała, łapie ją pani, bo milicję wzywam!

- Panie, milicje to se pan możesz wzywać, gdzie tu żyjesz człowieku, upity żeś ostatnie

lata chodził, czy co?

- O Jezusie, ja przepraszam, cip, cip, cipuchana, cipuchna, cip, cip

- Tylko bez takich mi przy dziecku.

- A co pani myśli, że dzieciak gdzie indziej słów gorszych nie usłyszy? W telewizji, w

w internetach i Bóg wie gdzie jeszcze.

- Chleba jej pokruszyć, ma kto chleb?

- Chleba to ona nie lubi, nie podejdzie.

- Kura chleba nie lubi, poprzewracało się w tych głowach niektórym.

- Chleba nie lubi, robale bardziej.

- Pani, skąd tu robala, no wie pani co.

Kura jeszcze trochę polatała, nerwowa jak diabeł jaki się zrobiła i przysiadła jak na grzędzie na siedzeniu, już ją, już złapać chcieli, ale kura nie głupia, szybsza była. Na tył się przeniosła i nerwowo chodzić zaczęła.

- Spokojnie, ja ją zaraz podejdę i złapię, spokojnie, zaraz ją do koszyka wsadzę, cip,

cip, cip...

Kura spojrzała w oczy kobiecinie. Przekręciła głowę na bok i jeszcze raz i tak kilka krótkich, jakby urwanych w połowie ruchu razy. Skrzydłami lekko zatrzęsła i nogą w gumową podłogę zadrapała. Rozprostowała pazury, podziobała kilka razy podłogę, porozglądała się dookoła i wtedy kobiecina ją złapała. Wsadziła jej głowę pod skrzydła dla pewności i ta jakby zasnęła.

- To nie można było tak od razu?

- A to ja wiedziałam, że takie hamowanie w tych waszych tramwajach?

Tramwaj stał i w końcu z daleka syrenę usłyszeli.

- Policja! - ktoś krzyknął

- Na moją kurę?

- E, na kurę, ktoś się rzucać chciał.

- To chwała Bogu.



Mutant stał tak i stał i nic jakby nie rozumiał. Policja przyjechała, o dokumenty poprosiła i już się Mutantem zajęła, coś tam im o swoich palcach dodatkowych Mutant zaczął opowiadać, ale ich dane interesowały, a nie jakieś dyrdymały, jak jeden z nich powiedział i tramwaj ruszył dalej.

 

Sabina Tylawska

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.