Czytelnia człowieka dla ludzi
Michael Jackson

Dzisiaj w nocy, około drugiej, przyśnił mi się Michael Jackson. Postanowiłem mu o tym opowiedzieć.
Usiadłem na kamieniu w cieniu cedru przy bramie do jego osobistego domku i czekałem aż wróci z roboty. Czekałem długo. Widać mocno musiał być tego dnia zajęty pracą nad podtrzymywaniem swojego wciąż jeszcze chodliwego wizerunku bestii ze zrujnowaną twarzą, śpiewającej, tańczącej i procesującej się z nieletnimi podstępnie wabionymi do Jacksonlandu oraz trwoniącej miliony dla kaprysu. Wypaliłem pół paczki i kończyłem piersiówkę kolorowej, kiedy się wreszcie zjawił. Najpierw usłyszałem narastający z oddali dudniący odgłos jego sfatygowanego pasata (- Wciąż nie miał czasu pojechać do blacharza pospawać tłumik – skonstatowałem. - Cały Michael), a potem dojrzałem auto z trudem rzężące po wznoszącym się w górę podjeździe. Był sam. Już lekko nawalony i bez maski, ale jeszcze w czerwonych portkach od jakiegoś munduru z piosenki.
- Jesteś sam? – zapytał w ramach powitania.
- Zawsze jestem sam.
- Ty sobie możesz na to pozwolić – zauważył z wyrzutem. - Otworzysz bramę?
- Znów nie kupiłeś bateryjek do pilota – odwzajemniłem się bezczelnie, ale bez przesady.
- Zlatany jestem, naprawdę. Kurcze, coraz więcej tych młodych się rodzi zdolnych i nic nie można na to poradzić. Muszę nieźle kombinować żeby się utrzymać, możesz mi wierzyć.
- Wierzę – powiedziałem i otworzyłem wrota bramy.
- Śniłeś mi się dzisiaj o drugiej w nocy. Wpadłem, żeby ci o tym powiedzieć.
- Dobrze zrobiłeś, dzięki. Rany, jaki jestem skonany - Michael opadł na fotel kupiony na wyprzedaży.
- To może zajdę innym razem?
- Zostań; naprawdę dzięki, że ci się śniłem. Nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
- Nie przesadzasz?
- To od czego zaczniemy? – zapytał Michael zamiast odpowiedzi.
- Właściwie już zacząłem, od kolorowej – wyznałem szczerze.
- Ja też wziąłem kilka łyków jakiegoś octu, wiesz jak to jest, jak musisz po całych dniach latać publicznie w jakimś idiotycznym mundurze i udawać kogoś, za kogo chcą cię brać…
- Trochę się tylko w tym może i orientuję, bo wciąż bezkarnie mogę mieć takie hece w dupie.
- Zazdroszczę ci. Trochę – wyraźnie poweselał, mając w szybkiej perspektywie niekrępujące i terapeutyczne łojenie. - A zazdrość moja złożna jest; wielowątkowa i wielopłaszczyznowa. Na pewnych poziomach bliska 100u procentom, na innych mniejsza, gdzieś znikoma, a gdzieś równa zeru, ale ogólnie jest, i szczera, prosto z mózgu; naprawdę można mi wierzyć w czystość szczerości moich zazdrosnych intencji. Zero fałszu, po prostu zdrowe, dziewicze, prymitywnie ludzkie, kulturalne uczucie. To może byśmy wzięli coś takiego, o, takie tutaj słodkie coś więcej mam, wygląda przyjemnie – pokazał mi wyjęty zza fotela napoczęty litr kolorowej.
- A miałbyś coś, tego?…
- Tak więcej piwo, czy kolę?
- Niech będzie kola.
Wypiliśmy. I od razu drugi raz.
- A co tam słychać na mieście? – zapytał, i widać było, że jedynie dla podtrzymania rozmowy pyta, że w tym pytaniu o wszystko, tylko nie o odpowiedź chodzi, bo myślami jednak wciąż jeszcze był w pracy, co mnie nie obrażało – bo prawie nic nie jest już w stanie, a co dopiero Michael - ale podkurwiło odrobinę jednak.
- Wciąż wszyscy wszystkich oszukują dla braw i pieniędzy – zbyłem pytanie ogólnikiem i polałem czekając aż wreszcie stanie się tu obecny. Wypiliśmy.
- Coś ci puszczę, takiego Rachmaninowa sobie kupiłem na płycie czy coś, fajne bardzo, szkoda, że ci moi nie robią takich kawałków.
- Musisz?
- Naprawdę, spodoba ci się – kusił, a ja dalej nie miałem ochoty na żadną orkiestrę.
- Dobra zapuszczaj, ale pod warunkiem, że zatańczysz do tych kawałków.
Michaela nie trzeba było dwa razy prosić, bo taniec to był jego naturalny stan po wódce, i tańczył magicznie i wciągająco, z wrodzoną sobie delikatnością podkreślaną drapieżnymi synkopami murzyńskimi, które tę subtelność właściwie i kontrastowo podkreślały. Cały Michalel, prosty Murzyn po pracy. Cieszyłem się, że udało mi się go wypreparować z roboty, która stawała się już jego nawet nie codziennością ale obsesją. Dokończyliśmy butelkę kolorowej i przeszliśmy na czystą. Zapomniałem z czym do niego przyszedłem, nie opowiedziałem mu mojego snu o Michaelu Jacksonie. Tak bywa, gdy można za darmo, za dużo i bezkarnie. Rano, jeszcze przed świtem, obudził mnie odświeżony, w masce i w wykrochmalonym mundurze – czarnym i w cekiny.
- Muszę pruć, żeby obudzić się w mojej posiadłości, jak należy – wytłumaczył się. – Jak będziesz wychodził, zostaw klucze nie po wycieraczką, bo jeszcze jakaś łajza mi tu wlezie, ale w tym pomarańczowym żółwiu pod rododendronem, wiesz gdzie?
- Jasne, Michael – potwierdziłem, że zrozumiałem co do mnie rozmawia, a po chwili do mojej obolałej głowy dotarł charkot silnika z rozwalonego tłumika auta staczającego się po pochyłości zjazdu. Wstałem koło południa i posprzątałem, czyli zatarłem wszystkie, nawet najdrobniejsze ślady mojej obecności w domu Jacksona tak , jakby mnie tu w ogóle nigdy nie było. Wróciłem do siebie i spałem do wieczora. Kiedy się obudziłem na kacu, nie miałem pewności czy w ogóle gdzieś się stąd wczoraj ruszałem, czy tylko tak mi się śniło. Włączyłem Internet i nigdzie nie znalazłem wzmianki o Michaelu Jacksonie i o mnie, więc uspokojony, że nie istniejemy razem, mogłem pozwolić sobie na dalszy spokojny sen. I sobie pozwoliłem.
Ludwik Cichy
Rysunek: Tomasz Bohajedyn
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.
dla mnie Michael Jackson jest,był i zawsze będzie Kimś bardzo ważnym.Z nim kojarzy mi się najpiękniejszy okres w moim życiu.Wiele razy Jego piosenki mi pomogły, dlatego pisanie o Nim choćby dla śmiechu, w sposób uwłaczający Jego godności i przedstawianie jako alkoholika ,czy nieudacznika jest po prostu obraźliwe.