Czytelnia człowieka dla ludzi
Mój tata

Jeżeli nie byliście na ubiegłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu, to tutaj możecie znaleźć opowiadanie Błażeja Dzikowskiego "Mój tata".
Opowiadanie
Mój Tata pochodzi z antologii Projekt:
mężczyzna w wyborze i opracowaniu Justyny Sobolewskiej
i
Agnieszki Wolny-Hamkało, której
premiera miała miejsce w październiku ur. podczas
Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu.
Mój
tata
Błażej
Dzikowski
I
Nie
wolno odrywać wzroku od kartki. Wtedy nic złego
się
nie
stanie. To moje litery, napisane niebieskim długopisem
na
białym papierze. Trzeba czytać, co
napisałem.
– Wolniej,
nic nie można zrozumieć – mówi
Pani. Pamiętam
przez
trzydzieści sekund, potem znowu zwraca mi uwagę.
Słowa,
które napisałem wczoraj wieczorem, są liną
ratunkową.
Mogę myśleć
tylko o nich i wtedy nic innego się nie
liczy.
Są koślawe,
nierówne, ale dzięki nim wciąż
siedzę przy biurku
z Tatą, który
pomaga mi pisać, wciąż świeci
moja pomarańczowa
lampka,
a w telewizorze jest taniec figurowy na lodzie.
Nagle
słyszę pukanie i podnoszę głowę. Do
klasy wsuwa się
głowa
dyrektora.
–
Pani Kurek, poproszę na chwilę.
–
Dzieci, proszę grzecznie słuchać. A
ty czytaj dalej, Tymku.
Wychodzi.
Tylko zeszyt i słowa. Czytam.
–
Ciocia pracuje w administracji fabryki.
–
Ciocia daje dupy. – Nie muszę patrzeć,
wiem, że to powiedział
Mariusz
Zalewski.
Coś
lekko stuka mnie w czoło i spada na ziemię.
Papierowa
kula.
I następna.
– W
fabryce cioci powstają maszyny do szycia.
–
Nimi zaszywa sobie dupę, kiedy jej pęknie.
A ja się jąkam,
bo
jestem nienormalny.
Nikt
już nie słucha. W klasie jest
coraz głośniej, ktoś pohukuje,
ktoś
krzyczy i każe oddawać sobie długopis.
Wypracowanie
skończyło się, ale
przecież nie muszę podnosić
oczu,
mogę zacząć
czytać od początku.
Skrzypią
drzwi i cały młyn zamiera.
– No,
już jestem. Skończyłeś,
Tymku?
–
Tak.
–
Siadaj, bardzo ładnie. Piątka.
Siadam
na pinezce, ale nie wstaję. Boję się, że
Pani spyta,
czemu
stoję. Kiedy przetrwać pierwszy impuls, taki
ból nietrudno
się
znosi. Wystarczy pomyśleć,
czym jest ten ból piekący
w pośladku,
na czym polega tajemnica bólu i dlaczego
się go
odczuwa. Kiedy dużo o nim myśleć,
przestaje być tak
wyraźny,
przestaje być taki ważny.
II
Najdziwniejsza
noc mojego życia, po której wszystko miało
się
zmienić, zaczęła się od
najzwyczajniejszego wieczoru.
Kiedy
wróciłem do domu, Tata podniósł mnie
i pocałował
w czoło.
Spytał, jak tam w szkole.
–
Dobrze – odpowiedziałem i spytałem
go, jak tam w pracy,
bo miał rozmawiać z
prezesem.
– Świetnie
– odpowiedział.
Usmażyliśmy
befsztyki. Tata mówi, że
tylko mężczyźni
umieją
dobrze usmażyć polędwicę.
Kobiety zawsze za długo
smażą,
albo nie wiedzą, że soli się i
pieprzy dopiero, kiedy
mięso
jest gotowe.
Tata
pracował w mojej szkole, pilnował jej
w nocy z jeszcze jednym
ochroniarzem.
Prosił, żebym nie mówił
kolegom, że jest
nocnym
cieciem, bo mogą się ze mnie śmiać.
Wcześniej pracował
w
wielu miejscach, w ważnych i międzynarodowych
firmach,
ale
nie miał szczęścia, zawsze go źle
traktowali. Koledzy
knuli
przeciw niemu, szef źle się do
niego odnosił. Kończyło się
tak, że
Tata mówił szefowi, co o nim myśli, i
tracił pracę.
Po
jedzeniu Tata założył swoją starą, skórzaną
kurtkę i wyszedł
na
balkon zapalić. Lubiłem zapach tej kurtki,
ostry
i kręcący w
nosie zapach zoo i papierosów. Ale Tata powtarzał,
żebym
nie palił: „Nałóg to rzecz straszna.
Doszedłem
to
tego etapu, że kiedy palę papierosa, wciąż myślę o
tym, że
chciałbym
zapalić papierosa.”
Siedziałem
nad książką do matematyki i patrzyłem,
jak stoi
na
balkonie, a w oknach sąsiednich bloków
zapalały się
pierwsze
światła. Mieszkaliśmy na
dziadowskim osiedlu.
Nie
to, co Mama.
Mama
rozstała się z Tatą, bo
nigdzie jej nie zabierał i nie
dbał o
siebie. „Nawet kurierzy w mojej firmie lepiej od ciebie
wyglądają”,
powiedziała. „Najgorsze, że masz możliwości,
ale
ci się nie chce”. Mieszkałem z
nim od roku, od kiedy
Mama
wyjechała z nowym mężem i Alanem do
Baltimore.
Wcześniej
mieszkałem z Mamą, ale kiedy firma
przeniosła
jej męża do
Ameryki, powiedziała, że nie
mogą mnie zabrać.
Z jej
mężem, Ryszardem, jakoś tam
mi się żyło, ale on zawsze
słucha
Mamy i jest strasznie sztywny. Do tego sika na
siedząco,
bo Mama nie chce, żeby moczyć deskę.
Zakaszlałem.
Kropelki śliny wylądowały na
kartce podręcznika
i
papier w tych miejscach zrobił się
ciemniejszy
i
wypukły. Chyba powinienem był założyć
dzisiaj szalik, bo
choć już był maj,
wciąż trzymało zimno. Albo
powinienem
był
jednak wrócić do domu autobusem,
chociaż widziałem,
że
wsiadł do niego Mariusz z kolegami.
Tata
skończył palić, ale
nie wracał. Patrzył na bloki na osiedlu,
a może na
ulicę. To ruchliwa ulica, po jednej stronie lśni
na
czerwono, po drugiej na jasnożółto – to oddalają się
tylne
światła po
prawej i przybliżają się
reflektory po lewej. Po
chwili
Tata sięgnął do paczki i wysunął
drugiego papierosa.
Zazwyczaj
na każdą wizytę na balkonie wypadał
tylko jeden
papieros.
Mieszkałem z
nimi, kiedy Mamie i Ryszardowi urodziło się
wspólne
dziecko, mały Alan. Nazwali go tak, żeby równie
dobrze
czuł się na
całym świecie i żeby
każdy umiał wymówić
jego
imię. Nie to co Tymoteusz. Mąż
Matki miał wrażliwe
serce
i lubił się wzruszać, więc
kiedy jej nie było i myślał, że
nie
patrzę, umyślnie prowokował
Alana do płaczu. Na przykład
zabierał mu
smoczek, albo głośno uderzał książką o stół,
albo
nie reagował na stękanie, kiedy Alan czuł się
opuszczony
w łóżeczku.
Wtedy niemowlak zaczynał głośno
zawodzić,
z
oczu ciekły mu łzy, a Ryszard czuł, jak
ściska mu się serce,
jak żal mu
tej bezbronnej istotki i było to przyjemne.
Zdejmował
marynarkę, żeby
się nie poplamiła, po czym szybko
i
wylewnie pocieszał maluszka, brał go
na ręce i całował.
Kiedy
wyjeżdżali do USA, pozwolili mi zabrać do
mieszkania
Taty
moje gry i ubrania, bo nie byłoby go stać, żeby
mi
takie
kupić. A po roku firma znowu przeniosła
Ryszarda do
Polski
i wrócili, ale jakoś tak wyszło, że już
zostałem u Taty.
I
tylko widywałem się z nimi raz w tygodniu,
zazwyczaj
w Łazienkach,
zamieszkanych przez głupie kaczki i pawie,
które
nigdy nie chciały rozłożyć
ogona.
Poczułem
zimny podmuch od strony balkonu. Tata wrócił
do
pokoju.
– Kłamią
ludzie słabi – oznajmił. – W pracy było
bardzo
kiepsko.
Nie wytrzymałem i powiedziałem temu pajacowi,
co o
nim myślę. Podwładny to nie jest pies, żeby
nim pomiatać.
Psem
też nie wolno pomiatać, tak
się tylko mówi. No
i
mnie wyrzucił. Dzisiaj mam ostatni dyżur. I
martwię się,
z
czego będziemy żyli.
– W
szkole też było kiepsko.
–
Znowu ci dokuczali?
Wzruszyłem
ramionami. Tata dmuchnął przez nos. Robił
tak,
kiedy się denerwował.
– Pójdę tam
jutro i powiem tej starej babie, żeby
zaprowadziła
porządek w
klasie. I pouczę tych obszczymurków, jak mają
się
zwracać do mojego dziedzica!
–
Jakbyś to zrobił, ja już w ogóle
nie miałbym życia.
Tata
skrzywił się, usiadł za
stołem, zamknął książkę do
matematyki,
obrócił ją i
wpatrzył się w okładkę. Nie
wiem, co na
niej
było ciekawego – dwa żółte trójkąty i
ekierka – ale długo
studiował
rysunek.
–
Tymku – powiedział. – Chcę
zrobić coś, czego nie powinienem
robić.
– Może
czasem powinno się zrobić coś,
czego nie powinno
się robić –
odpowiedziałem.
III
Dochodziła
dwudziesta druga, ale nie chciało mi się spać.
Siedziałem na
tylnym siedzeniu naszego czarnego Forda
i piłem
szejka z McDonalda. Nagle otworzyły się
drzwi.
–
Gotowe – powiedział Tato, odrzucił na
bok pusty kanister
i
usiadł za kierownicą.
Patrzyliśmy,
jak błyskają okna uśpionej
szkoły, ciemność sal
wypełniają kłęby
dymu, a potem pojawiły się
pierwsze płomienie.
Szyby
zaczęły pękać.
Szkoła zmieniła się w piękną
pochodnię wśród
nocy. Z budki wybiegł drugi ochroniarz.
Śmieszna
mała figurka podskakiwała i
biegała dokoła huczącego
ogromu
płomieni.
–
Zadowolony jesteś? – Tata spojrzał na mnie uważnie.
–
Tylko żeby nikomu nic się nie stało.
– Co
ty, pusto było. Gorzej, że Jacek mnie chyba widział.
Usłyszeliśmy
wycie syren. Nadjeżdżały
straż pożarna i policja.
– No,
czas na nas – powiedział Tata, zapalił
silnik i ruszyliśmy
ciemnymi
wiaduktami wśród świateł
miasta. Jechał
szybko
i pewnie. Kiedyś, jeszcze za komunizmu, był
nocnym
nielegalnym
taksówkarzem, woził prostytutki i
cinkciarzy.
– Dokąd
jedziemy?
– A
nie wiem – łyknął Red Bulla i włączył głośniej
radio,
bo
akurat leciała jego ulubiona piosenka Johnny’ego Casha.
– Nad
morze? Do Zakopanego? Po drodze jest dużo
stacji
benzynowych
i stać nas na paliwo.
–
Moglibyśmy pojechać do Portugalii?
–
Dlaczego tam?
–
Widziałem w Internecie. Tam jest ładnie.
– To
prosto, trzeba cały czas na zachód.
Miasto
kończyło się.
Przejechaliśmy przez wynaturzone
przedmieścia –
same warsztaty, punkty wulkanizacji i magazyny
budowlane.
Okrągły, czerwonawy księżyc wyglądał jak
twarz
grubasa, który śpiewa operową arię.
Potem latarnie
nad
drogą znikły i jechaliśmy
przez las. Potem w końcu pojawił
się
przed nami oświetlony wiadukt, wjazd na autostradę,
czystą, nową i
jasną, jakby prowadziła do innego życia.
I w
mojej głowie pojawiło się
marzenie o Portugalii, gdzie
białe
domy, ściśnięte na
skale, wiszą nad ostatnim oceanem
i
gdzie kończy się Europa, a ciemnoskóre
dzieci biegają wieczorem
po
plaży, kopią puszki, nie martwią się szkołą. Być
może
portugalskie dzieci też będą się ze
mnie na początku
śmiały,
nie zmienię się od razu w silnego i
bezczelnego zawadiakę,
ale
jako przybysz z naszego kraju mogę im
przecież
zaimponować
opowieściami o drugiej Wojnie Światowej,
Solidarności i
tak dalej. W swojej beztroskiej historii nie
przeżyły
takich przygód. Tata kiedyś studiował
historię na
Uniwersytecie
Warszawskim i był najlepszy na roku, ale potem
pokłócił się z
dziekanem i go wyrzucili.
Na
tylnym siedzeniu było mi dobrze i ciepło. Szumiał
silnik,
a ja
patrzyłem na zalane błękitnym światłem
betonowe przestrzenie,
które ciągnęły się wzdłuż
autostrady.
– Ze
mnie też żartowali, ale ja im wszystkim pokazałem
–
powiedział Tata. – Taki jeden kiedyś
rzucił mi w głowę
ogryzkiem,
aż miałem guza.
– Od
ogryzka?
– No.
Bo taką miałem wrażliwą głowę. A
wiesz, co się stało
z
tym, co mnie rzucił ogryzkiem?
– Nie
mów, że umarł.
–
Przedawkował narkotyk. Nie zdał
nawet do szkoły średniej,
a
pieniądze, które zabierał
innym, wydawał na amfetaminę.
No i
się przekręcił. Leży
sobie na cmentarzu i nikt nie
przychodzi
na grób, chyba tylko pierwszacy, których
kiedyś
męczył,
przychodzą, żeby zatańczyć
kozaczoka nad jego
trumną. A
zobacz, jak nam jest fajnie.
–
Pobiłeś tego od ogryzka?
– No
pobiłem. Ale nie wolno się bić.
Trzeba rozmawiać. Nie
żyjemy
w epoce kamienia łupanego. Nie spodziewał się
tego,
kiedy
we mnie rzucił, zarechotał, miał taką świńską
twarz
i krótko
obcięte blond włosy, i zaczął
sobie odchodzić korytarzem.
A ja
nie wytrzymałem, pobiegłem za nim i kopnąłem
go w
tłustą dupę, aż
poleciał na ścianę.
Jechaliśmy
wolniej, bo autostrada była remontowana. Tata
nigdy
tak dużo nie mówił, jak
podczas tej jazdy. Mówił
szybko,
przeczesywał
sobie dłonią włosy.
Kiedyś był nauczycielem
w
szkole dla niedobrych dzieci. Trochę
usypiałem na
tylnym
siedzeniu, opierałem głowę o
szybę i patrzyłem na
zagadkowe,
ogromne maszyny, które w dzień
naprawiały
drogę, a
teraz wyglądały jak wojskowe roboty z
mrocznej
przyszłości.
Tata
mówił, że
nauczy mnie specjalnego spojrzenia, od którego
wszystkim
dziewczynom zjeżdżają majtki. Powiedział,
jakie
jest najlepsze piwo i że w podejrzanych
knajpach lepiej
brać
butelkowe (oczywiście kiedy już skończę 18
lat), jak robić
sztuczne
oddychanie, jak wyprzedzać na jednopasmówce
(przyśpieszyć
jeszcze na swoim pasie) i jak działa
silnik.
A
Ryszard oddaje swoje Volvo do serwisu nawet, jak trzeba
zmienić żarówkę w
reflektorze. Potem Tata mówił,
dlaczego
nie
lubi komunizmu. Bo jakim prawem pijak, który
spoci
się
tylko od spania przy śmietniku na słońcu ma
dostawać
takie
samo wynagrodzenie, jak ciężko pracujący
tata, który
wciąż
pracuje i martwi się, żeby
jego dziecko miało dobrze?
Wyznał też, że w
zasadzie jest feministą, ale nigdy nie mówi
tego
kobietom: lubi jak się złoszczą,
kiedy im dokucza, a one
też to
lubią. A ja robiłem się
coraz bardziej śpiący, przestawałem
rozumieć,
usypiałem.
Rozbudził mnie
chłodny powiew wiatru wpadający
przez
otwarte
drzwi. Silnik milczał. Staliśmy na
stacji benzynowej,
a
Tata właśnie kończył
nalewać paliwo. Obok nas spały
w rzędach
wielkie, czarne TIR-y, których kierowcy
zatrzymali
się tu
na noc. Śniły im się
dalekie trasy.
Na
martwej przestrzeni, wydobytej niebieskawym światłem
z głębi
nocy, były stoły do pikników i
mały budynek toalety.
Przy
blaszanych pisuarach strasznie śmierdziało, więc
Tata
zarządził, że
wysikamy się na zewnątrz. Sikaliśmy
ramię
w
ramię z tyłu budynku. Patrzyłem na
oświetlony reflektorem
maszt
z furkoczącą na wietrze flagą Petrochemii. Linka
od
flagi stukała w maszt.
–
Najprzyjemniej sika się na dworze. Jest to
przyjemność
dostępna
tylko mężczyznom, bo kobiety obsikałyby
sobie
nogi.
Bałem się
zostać w samochodzie, więc
razem poszliśmy
zapłacić. Z
oszklonego, jasnego wnętrza wyszedł
prawdziwy
olbrzym
w czerwonym dresie, pewnie właśnie
kierowca
TIRa,
i potrącił mnie, aż się
zatoczyłem. Tata złapał
mnie,
żebym
nie upadł.
–
Patrz jak chodzisz, gówniarzu – powiedział
kierowca nie
zatrzymując się. Śmierdziało od
niego wódką.
– Sam
uważaj, ty pizdo na ropę! –
krzyknął Tata.
Kierowca
odwrócił się i błyskawicznie
machnął swoją pieńkowatą,
szeroką głową, próbując
trafić Tatę płaskim
czołem,
ale
on zdążył się odsunąć i z
zamachu strzelił faceta pięścią.
Tata
jest nieduży, ale kiedyś był w
amatorskiej lidze boksu
i
chyba nic nie zapomniał z treningów, bo
tamten aż usiadł
na
dupsku, a z wargi pociekła mu krew.
– Nie
zaczepiaj słabszych – pouczył go Tata, machając w
powietrzu
bolącymi
palcami, żeby je ochłodzić, i
wprowadził
mnie
do stacji benzynowej.
–
Przemoc to nie rozwiązanie – powiedział
smutno, kiedy
staliśmy
przy kasie. – Poniosło mnie. Trzeba najpierw
spróbować
porozmawiać,
wyjaśnić sprawę.
Proszę też, żebyś
zapomniał
brzydkie
słowo, które padło z
moich ust. Chcesz
hot
doga?
Hot
dogi były pyszne, w chrupiącej
bułce gorąca parówka
z
keczupem i musztardą. Kiedy wyszliśmy na
zewnątrz, pijanego
kierowcy
już nie było, a w miejscu, gdzie
siedział, na
asfalcie
został tylko żółty, brzydki ząb.
Tata
wypalił jeszcze papierosa i wróciliśmy do
samochodu,
który
nie zdążył jeszcze ostygnąć. Przyjemnie ruszać po
postoju
w
dalszą drogę. Po pół
godzinie zjechaliśmy z autostrady
w
pobliżu Daniowa, rodzinnego miasteczka Taty.
–
Muszę pokazać ci bardzo ważną
tajemnicę – powiedział,
prowadząc
samochód wąską drogą wśród
drzew, które szurały
gałęziami
o dach i drzwi wozu. Zatrzymaliśmy się za
lasem,
gdzie zaczynały się pola, a obok wznosiła się porośnięta
trawą górka.
Wspinaliśmy się na
wzgórze, było ciężko,
piach usuwał się
spod
nóg, parę razy musiałem
chwycić się trawy, parę razy
Tata
podał mi rękę.
Kiedyś był taternikiem i nawet
napisali
o nim
artykuł Samotny zdobywca, ale potem stwierdził, że
sport
nazbyt się skomercjalizował. Było mi
już gorąco i byłem
spocony,
kiedy dotarliśmy na samą górę.
Uderzył we
mnie chłodny wiatr i zobaczyłem ze
szczytu las,
ciągnący się aż po
horyzont, a za nim, daleko, jakieś światła
na
granatowym niebie.
–
Przychodziłem tutaj bawić się,
kiedy byłem mały – powiedział
Tata.
– I zawsze tak dobrze się czułem,
kiedy wchodziłem
na to
wzgórze, bo po trudnej wspinaczce widziałem
te
drzewa, te druty nad torami za lasem, czasem słyszałem
pociągi, i
niebo było zawsze ogromne, jak teraz. Czułem coś
niezwykłego,
myślałem, że to
uczucie przyszłości, że moje
życie
będzie pełne właśnie
takiego uczucia, płynącego
z nieba,
z
odległości, z nieznanych miejsc za tymi drzewami. Do
tego
chciałem dążyć.
Okazało się, że
trudno dążyć do czegoś,
co
jest takie niekonkretne. Ale wciąż pamiętałem o
tym
miejscu
i chciałem ci je pokazać. Wydaje mi się, że
jest bardzo
ważne.
To śmieszne, że bawiłem się
tutaj, kiedy byłem
taki
mały jak ty, a teraz przyszedłem
tutaj z tobą.
IV
Spałem podczas jazdy
jeszcze parę godzin. Czułem się słabo,
gorąco
pulsowało w mojej głowie. Tymczasem
dojechaliśmy
do końca
autostrady. W niebieskiej ciemności świeciły
na żółto małe,
smutne budki. Kobiety siedziały za szybami
i
pobierały opłatę.
Zatrzymaliśmy się przed szlabanem.
– I
za co mam ci płacić, urocza dziewczyno?
Droga była prawie
w połowie
remontowana.
– Płaci
pan właśnie na dokończenie remontu. A w ogóle
firma
Stradopol
przeprasza panów za niewygody. Mam dawać
klientom
batoniki, o ile stanowi to jakieś pocieszenie.
Kiedy
kobieta z budki podawała mu batonik, złapał ją za
dłoń.
–
Lubi pani swoją pracę?
–
Jest potwornie nudno. A kiedy nie jest nudno, samotni panowie
próbują mi
zaimponować. Nie wiem, co wolę.
– Niech
pani wsiada i jedzie z nami.
– A
dokąd jedziecie?
– Do
Portugalii.
I
Tata zrobił to swoje spojrzenie, o którym
wcześniej mi mówił.
Kiedy
odjeżdżaliśmy, samochody trąbiły za
nami, grały
piękny
koncert wyjący przed zamkniętym szlabanem, a
kobieta
z
budki siedziała na siedzeniu pasażera.
Miała na imię
Iwona.
– Ale
w pracy nazywają mnie Troublemaker.
–
Jak?
– To
po angielsku taki, który ściąga kłopoty.
Wszystko się
przy
mnie psuje. Trzy razy w tym miesiącu
musieli naprawiać
mój
szlaban. No i miałam być chłopcem.
Rodzice już
kupili
samochodzik, spodenki i czapkę z daszkiem.
Opowiedziała
nam, że ma siedemnaście lat i marzy o
wyrwaniu
się z
wioski. Może będzie poetką.
Napisała wiersz
pod
tytułem „Gdy Downowi umiera matka”, ale nie chciała
go
wyrecytować.
– To
nieładnie mówić:
Down. Mówi się: dziecko z syndromem
Downa
– powiedział Tata. Kiedyś był
redaktorem
w piśmie
dla mężczyzn, którego nie wolno mi było oglądać;
głupi
wydawca wyrzucił go za zbyt ambitne podejście.
–
Wiem, ale ucierpiałby rytm – wytłumaczyła dziewczyna.
Zatrzymaliśmy się na
wsi, u niej w domu. Pachniało lekarstwami
starych
ludzi – to lekarstwa jej rodziców, którzy
spali
na górze.
Iwona błagała, żebyśmy
zachowywali się cicho, bo
jej
ojciec to straszny furiat.
Nie
musiałem się myć. Położyli
mnie na kanapie w ciemnym
salonie,
tam był śmieszny, stary telewizor z wazonem
i
sztucznym kwiatem, na ścianie słomkowa
mata. Tata spytał,
czy
niczego nie potrzebuję, i poszedł z
Iwoną do innego
pokoju.
Znów zacząłem kaszleć, czułem się
wtedy, jakby coś
chciało wyrwać się z
mojego ciała na zewnątrz. Może
przez
ten
kurz. Potem zasnąłem. Obudziłem się z
godzinę później.
Zza
drzwi usłyszałem ich głosy.
– Nie
możesz małego zabierać do
Portugalii. On musi chodzić
do
szkoły.
– Hm.
Kiedy
parę minut potem Tata w rozpiętej
koszuli przyszedł
na
palcach zobaczyć, czy śpię, byłem już
ubrany.
– Nie
chcę tu zostawać – powiedziałem. –
Przez nią nic nie
wyjdzie
z naszej podróży.
Tata
westchnął i usiadł koło
mnie. Wziął do ręki srebrny
krzyżyk,
który nosił na piersi i obejrzał go.
Potem pogłaskał
mnie
po głowie, wstał, założył skórzaną
kurtkę i poszedł
pożegnać się z
dziewczyną od szlabanów. Iwona stała
w
drzwiach i machała nam na do widzenia, kiedy ruszaliśmy
spod
jej domu. Na trawie błyszczała już rosa
i robiło się coraz
zimniej.
W ostatniej chwili zauważyłem, że w
jej domu
na piętrze
zapaliło się światło.
Ale my już byliśmy w drodze.
V
- Ale
sobie porę na autostop znalazła –
mruknął Tata. Otworzyłem
ciężkie,
napuchnięte powieki i wyjrzałem
przez szybę.
Jechaliśmy
przyjrzeć się tej
dziwnej kobiecie o rozwianych wiatrem, rudych
włosach,
która przed świtem stała
przy drodze i machała
ręką. Minęliśmy ją i
dopiero po paru minutach zrozumieliśmy,
że coś z nią było nie
tak.
– Ta
babka chyba była zakrwawiona... i jakaś
obdarta – powiedziałem.
– No
właśnie o tym myślę.
Trzeba zawrócić – powiedział
Tata
i już wcisnął hamulec, ale nagle coś
przed nami przykuło
jego
uwagę.
To był
wypadek, wtulone w bezlistną wierzbę białe
Audi leżało
w
rowie pod blednącym niebem, trawa błyszczała od
rosy
i odłamków szkła, a
nad wrakiem falowało powietrze.
–
Zostań w samochodzie – powiedział
Tata, wysiadł i podbiegł
do
Audi. Kiedyś pracował jako ratownik we Władysławowie
i
uchronił od śmierci wiele osób.
Przysunąłem się blisko
szyby,
żeby niczego nie przegapić,
przyjemnie chłodziła
moje czoło.
Tata
szarpał tylne drzwi Audi. Wreszcie ustąpiły.
Wczołgał
się do środka
wraku i wyciągnął z niego paroletnią
dziewczynkę.
Miała długie,
rude loki, a jej białe ramiona znaczyła
krew.
Patrzyłem, jak układa ją na
trawie, robi sztuczne oddychanie.
Wysiadłem.
–
Zostań przy samochodzie, Tymku.
Dziewczynka
zaczęła płakać.
Tata położył ją w pozycji,
która
nazywa się pozycja bezpieczna i wrócił do
Audi. Widziałem,
że
pochyla się nad nieruchomą osobą na
miejscu
kierowcy.
Kiedy wysiadł, odgarnął parę razy
włosy z czoła
i wyjął
telefon.
Musieliśmy być
blisko jakiegoś szpitala, bo nie minęło pięć
minut
i usłyszeliśmy sygnał
karetki. Wtedy Tata, który siedział
przy
dziewczynce i głaskał ją po głowie,
wstał i podbiegł
do
naszego samochodu.
–
Zaraz tu będzie policja, wolę z nimi nie rozmawiać o
losie
twojej
szkoły – powiedział i uśmiechnął się, jak
to często robił,
połową ust.
Gdy
odjechaliśmy z miejsca wypadku, przypomniałem
sobie
o
dziwnej autostopowiczce.
–
Tato, ale jeszcze była ta dziwna pani przy
drodze, pamiętasz?
Może ona
też jest z tego wypadku, i tak daleko odbiegła
szukając
pomocy.
–
Masz rację. Ale nie musimy po nią
jechać.
–
Zabrali ją tamci z karetki?
Tata
westchnął. Widać było, że zastanawia
się, czy mi powiedzieć.
– Ta
pani, którą widzieliśmy wtedy przy drodze,
siedzi za
kierownicą Audi
i nie żyje – odezwał się w końcu i
włączył
radio.
VI
Gdy
jedziemy, kołysze samochód, cienka i jasna droga
prowadzi
przez
blade, falujące zboża, mijamy wiotkie
drzewa,
żółte
okno jakiegoś domku, zaczynam chyba usypiać, bo
przecież nie
mogłem naprawdę tego zobaczyć...
najpierw
odblasków na
szybach, których migotania zaczęły coś
znaczyć,
potem
tych postaci dziwnych i małych, które
mieszkają
na
polach, nad opuszczonym stawem. Kiedy tańczą
przed
świtem,
zostawiają za sobą smugi gwiezdnego pyłu,
przemykają
tak
szybko od krzaka do krzaka, że nie mogę
dobrze ich
obejrzeć. Ale
co to – coś biegnie bardzo szybko – ma długie
nogi,
przebiera nimi z gracją, nogi jak sprężyste
włosy. Przybliża
się do
szyby, biegnie tuż obok i wyciąga rękę.
Dopiero
teraz
słyszę, nad szum silnika
wzbija się ich wołanie. Mam
otworzyć
drzwi, wyskoczyć? Wiem, że nic mi się nie
stanie,
potoczę się w
wilgotnej trawie, pójdę między
drzewa i z każdym
krokiem
będę coraz mniejszy, aż będę mógł
zamieszkać
w
kielichu tulipana, aż będę mógł
uczestniczyć w tajemnicach
łąki
nocą. Ojciec nagle wydaje mi się
brzydki i obcy,
ma
zmarszczki i włosy w nosie, mruży głupio
powieki, żeby
lepiej
widzieć drogę, co mnie obchodzą te
jego sprawy.
–
Zatrzymajmy się na kwadrans. Przed świtem
zawsze jestem
najbardziej
śpiący – mówi
nagle i stajemy na poboczu,
przy łące,
jest coraz jaśniej, a w oddali widać
brzozy.
Usypia
bardzo szybko, jego brzydka głowa pochyla się nad
kierownicą
coraz niżej i niżej, potem się
wzdryga i prostuje
głowę, a
ona znowu opada.
Sięgam dłonią do
klamki i cicho otwieram drzwi, pokonując
opór
wiatru, który potem uderza mnie w twarz jak zimna
płachta.
Wychodzę z samochodu i idę przez trawę. Dojdę do
brzóz,
potem dalej, potem dalej. Wszystko jest miękkie
i zamglone.
Kładę się w
trawie i zamykam oczy, źdźbła głaszczą
mnie
po twarzy, zostawiają na skórze
mokre smugi rosy.
–
Tymku... obudź się...
Budzę się i
czuję, że jestem cały
przemarznięty, trzęsę się
i nie
mogę mówić.
Pochyla się nade mną, kładzie
gorącą
dłoń na
czole.
–
Masz gorączkę. Ale jestem idiota.
Podnosi
mnie i niesie do samochodu. Wtulam twarz w skórzaną
kurtkę.
Niesie mnie przez wysokie trawy, a na niebie pojawiają
się
czerwonawe chmury, zaraz będzie wschodziło słońce.
–
Przepraszam, nie pomyślałem,
za mały jesteś, żeby
spać
w
samochodzie.
Kładzie
mnie na tylnym siedzeniu. Mrowi mnie całe ciało,
zaczynam
podwójnie
widzieć. Nie jedziemy długo, ale kiedy zajeżdżamy
pod
przydrożny motel, młode słońce już
grzeje ten
kwadratowy,
szary budynek, akurat gaśnie neon „Noclegi”.
Gdy
wysiadamy, mrużę oczy od blasku nieba i widzę, że
wśród długich,
wrzecionowatych chmur przesuwa się coś, co
wygląda
jak szare cygaro.
–
Tato, to chyba UFO – mówię.
– Chodź już do środka,
musisz się położyć w
prawdziwym
łóżku.
W
recepcji jest cicho i pusto, dopóki Tata nie uderza parę
razy w pękaty dzwonek, który
stoi na ladzie. Krzywię się
od
metalicznego dźwięku, czuję się,
jakby dzwonił mi pod
skrońmi.
– A
co pan taki nieprzygotowany na przyjęcie
gości? – pyta
Tata
zaspanego portiera, który bierze od niego dowód. –
Kto
rano
wstaje, temu Pan Bóg daje.
Nasz
pokój jest malutki, ale kolorowo urządzony.
Tata zaciąga
zasłony, żeby
ukryć nas przed słońcem.
Leżę pod kołdrą
i boli
mnie głowa.
–
Opowiedz mi coś – mówię.
– Ale
wypij Coldrex. Wyłudziłem od
nocnego portiera.
Piję gorące
lekarstwo. Tata kładzie się obok
w ubraniu.
–
Opowiem ci, jak było, kiedy miałeś
miesiąc.
Zamykam
oczy. Tata mówi cicho, pewnym, niskim głosem.
Kiedyś był
aktorem w teatrze w Krakowie, ale nie mógł
znieść, że
musi wciąż się podlizywać, żeby
dostać jakąś
rolę.
–
Kiedyś byłeś taki
mały, że trzeba było
spinać kaptur od
twojej
bluzy spinaczem, bo spadał ci z głowy.
A gdy w nocy
pracowałem
przy biurku, a ty płakałeś, kładłem cię
sobie na
kolanach
i tak spałeś. Wyobrażasz sobie? Cały mieściłeś się
między
moimi kolanami a brzuchem. Na moich udach miałeś
łóżko. A
teraz masz swoje problemy, lubisz Portugalię
i
sikasz na stojąco...
VII
Obudziłem się po
jakimś nieskończonym okresie
spadania,
bólu głowy,
dziwnych scen i obrazów, które
widziałem na
czerwono.
Czułem zapach detergentów,
pamiętałem, że
motel
tak
nie pachniał – on pachniał kurzem, nie chemią.
Zakaszlałem
i
otworzyłem oczy. To była sala w prowincjonalnym
szpitalu,
odrapane ściany, metalowe szafki. Za oknem
kołysały się
topole, zmierzchało już. I
usłyszałem znajomy,
kobiecy
głos, niski i przyciszony, głos,
który przynosi ze sobą
najwcześniejsze
wspomnienia bezpiecznego świata.
– I
co, dumny jesteś. Od razu jak zobaczyłam twój
numer na
komórce,
wiedziałam, że coś wykręciłeś.
Przy
drzwiach stali moja Mama i Tata, ojciec patrzył w
podłogę.
Przez
uchylone drzwi zaglądał
Ryszard, zacierał ręce
i
pomrukiwał.
– Nic
mi nie jest – powiedziałem.
Spojrzeli
na mnie, ale wtedy z korytarza dobiegły
jeszcze
inne,
męskie głosy, ktoś
szybko nadchodził.
– Coś się stało?
– Tu
się ukrywa podpalacz. Gdzie jest właściciel
czarnego
Forda?
Tata
zerwał z wieszaka na kroplówki
swoją skórzaną
kurtkę,
podbiegł do łóżka,
objął mnie mocno i pocałował w
czoło.
Potem
otworzył okno, wyjrzał za nie i wyskoczył.
–
Poczekaj! Poczekaj! – krzyknęła moja Mama, a Ryszard
skrzywił się, ale
nie zdążył nic powiedzieć, bo gruby policjant
odepchnął go i
wpadł do sali. Miał świszczący
oddech
i
patrzył na nas ogłupiałym
wzrokiem.
Zeskoczyłem z łóżka i
podbiegłem do okna, ale od razu osłabłem
i
musiałem przytrzymać się
framugi.
Byliśmy na
pierwszym piętrze.
Tata
na szczęście wylądował bez
szwanku, pewnie dlatego,
że
kiedyś był spadochroniarzem i
nawet walczył w Afganistanie.
Teraz
biegł przez asfaltowy parking do samochodu.
Wyminął
radiowóz, w którym siedział
kolega naszego policjanta,
odskoczył w
ostatniej chwili przed otwierającymi się
drzwiami.
– Stać! –
wrzasnął policjant.
Z
zielonej półciężarówki,
która stała pod otaczającymi
szpital
topolami,
wysiadł siwy mężczyzna z obłąkaną
twarzą,
w ręku
trzymał strzelbę. Za nim Iwona.
– Daj
spokój! – krzyczała, ale on już zaczął
celować.
–
Oddawaj cnotę córki! – wrzasnął i
strzelił. Huk wystrzału
odbił się od
betonowego muru, dziedziniec zadrżał.
Tata złapał
się za
lewę ramię, przez dziurę w
kurtce wypływała krew.
Szarpnął
drzwi Forda i w ostatniej chwili podniósł
wzrok,
odszukał mnie
w oknie i zasalutował. W tym momencie ze
szpitala
wybiegła jasnowłosa, pulchna pielęgniarka
i zaczęła
biec
w stronę Taty, krzycząc, żeby
jej nie zostawiał (nigdy
nie
dowiedziałem się, o co chodziło).
Padł drugi strzał, ale
tym
razem chybił. Tata wskoczył do samochodu, zatrąbił
trzy
razy i wcisnął gaz do dechy. Spod piszczących
opon
wyskoczyły
fontanny żwiru. Na parking wjechał
ogromny
Tir,
za szybą dostrzegłem małpią
twarz pozbawionego zęba
kierowcy.
Tata wyminął go w ostatniej chwili i wyjechał na
drogę. Za
nim, w pościgu, wyjący radiowóz, półciężarówka
badylarza,
cycata pielęgniarka no i sapiący Tir, kiedy już
zdążył wykręcić.
A ja
zostałem przy oknie.
Ryszard
chrząknął.
– To co robimy, kochanie? – spytał.
VII
Ojciec,
z którego się śmiejecie,
nie jest moim prawdziwym
ojcem.
To tylko mąż mojej mamy. Opowiedziałem
wam
o
prawdziwym Tatusiu, którego widziałem
ostatni raz dwa
lata
temu, kiedy chodziłem do innej szkoły, a
on ją podpalił,
bo
działa mi się w niej krzywda, a
potem próbował zabrać
mnie
do Portugalii, na koniec świata, ale się nie
udało.
Nie
zostałem długo w prowincjonalnym
szpitalu, następnego
dnia
Mama z Ryszardem odwieźli mnie do Warszawy.
Odebraliśmy
Alana od cioci. Ryszard uszczypnął go potajemnie,
a
potem tulił i całował.
Zamieszkałem w salonie ich
mieszkania
na strzeżonym osiedlu. Całkiem fajnie, bo mogę
w
nocy oglądać telewizję,
kiedy wszyscy już śpią. Dzieci ze
starej
szkoły bardzo się cieszyły, że mają
nadprogramowe
wakacje.
Potem zapisali mnie do innej szkoły, do
was.
Kiedy
w nocy leżę na kanapie w bogatym salonie Ryszarda
i
Mamy, oglądam sobie telewizję i myślę o
Tacie.
Niektórzy
plotkują, że poszedł do
więzienia za podpalenie
szkoły, a
potem do szpitala psychiatrycznego, ale to bzdury.
Gdyby
był w Polsce, gdyby miał jak,
na pewno by się do
mnie
odezwał. Jest w Portugalii, nosi biały
garnitur i robi
coś
niezwykłego, niedługo będzie
o nim głośno, napiszą
w
gazetach, podadzą w telewizji.
Mojej
Mamy nie pytajcie o niego, bo powie, że
sobie wszystko
zmyśliłem i
jestem synem Ryszarda. Wiele osób wierzy
Mamie,
bo na moje nieszczęście jestem do Ryszarda
trochę
podobny.
Tylko dlatego, że ma dziecinną twarz i zawsze chodzi
ogolony.
Może
gdybym nie zachorował, gdybym założył
szalik albo
pojechał
autobusem, gwiżdżąc na Mariusza, gdybym nie
wpatrzył się w lśnienia
na szybach naszego samochodu, gdybym
nie
posłuchał wołania
z pobocza, mógłbym pojechać
z
moim prawdziwym Tatą za horyzont.
Nie
bałbym się dzisiaj, patrzyłbym
ludziom prosto w oczy
i mówił, co
myślę, wchodziłbym bez wstydu do sklepów,
swobodnie
składałbym
zamówienie w restauracji, zadzwonienie
w
jakiejś sprawie do urzędu nie wywoływałoby
bicia serca,
nie
czerwieniłbym się i nie jąkał w
obecności dziewczyn, nie
dawałbym
się poniżać.
Tyle
mi zostało, że w tajemnicy przed Mamą palę
papierosy,
które
sprzedaje mi ślepy kioskarz, gdy proszę go
niskim
głosem.
Tyle
mi zostało, że pamiętam
zapach jego starej, skórzanej
kurtki.
Błażej Dzikowski
Opowiadanie "Mój tata" przedrukowaliśmy w dobrej intencji za "Dodatkiem literackim nr 4/5 GAZETY NAGRODY LITERACKIEJ GDYNIA" „Dodatek LITERAcki. Gdynia"
Zwyczajnie szkoda by było, żeby ktoś spośród 3000 morelowych czytelników przegapił tego autora, czyli Błażeja Dzikowskiego.
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.