Czytelnia człowieka dla ludzi
Pamięć o Needlemanie

Dawno temu szukając najbardziej niepozornej, nierzucającej się w oczy rzeczy, odkryłem w jakimś sklepie cienką, książkę z brzydką okładką przedstawiającą zdjęcie brzydkiego faceta. Kupiłem, i zacząłem odkładać pomiędzy kartkami końcówki moich przyjemnych wówczas pensji wziętego redaktora modnych gazet. Naprawdę miło było dzisiaj przekartkować "Skutki uboczne" Allena. (DŁ)
"Pamięć o Needlemanie" pochodzi z książki Woody Allena "Skutki uboczne", wydanej przez Inter Esse w 1991 roku, przekład: Bogdan Baran
PAMIĘĆ O NEEDLEMANIE
Minęło już cztery tygodnie, a ja ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć, że Sandor Needleman nie żyje. Wziąłem udział w ceremonii spalenia jego zwłok i na prośbę jego syna przyniosłem z sobą watę cukrową, ale niewielu z nas było w stanie myśleć o czymkolwiek innym poza własnym bólem. Needlemana nieustannie dręczyła sprawa jego pochówku. Kiedyś powiedział mi: „Stanowczo wolę kremację od pogrzebania, a jedno i drugie od weekendu z panią Needleman". W końcu zdecydował się na kremację, swoje prochy postanowił ofiarować Uniwersytetowi w Heidelbergu, który rozproszył je na cztery wiatry i otrzymał zwrot kaucji za urnę.
Ciągle jeszcze mam go przed oczyma w tym jego wymiętym garniturze i szarym swetrze. Zajęty doniosłymi problemami, często zapominał wyjąć wieszak z marynarki, którą miał właśnie na sobie. Kiedyś podczas promocji w Princeton zwróciłem mu na to uwagę, ale on uśmiechnął się łagodnie i powiedział:
— Nie szkodzi, niech ci, którzy nie godzą się z moimi teoriami, myślą przynajmniej, że mam szerokie plecy.
Dwa dni później zabrano go do Bellevue, bo podczas rozmowy ze Strawińskim zrobił salto do tyłu.
Needleman to nie był człowiek łatwy do zrozumienia. Jego rezerwę brano błędnie za chłód, ale on był jednak zdolny do głębokiego współczucia, i gdy kiedyś stał się świadkiem pewnego szczególnie okropnego wypadku w kopalni, po prostu nie mógł przełknąć ani kęsa ze swej drugiej porcji andruta. Również jego milczenie peszyło ludzi, on jednak miał poczucie, że mowa to opaczny sposób obcowania z ludźmi i nawet najbardziej intymne rozmowy prowadził z pomocą chorągiewek sygnałowych.
Kiedy wskutek różnicy zdań z ówczesnym dziekanem, Dwightem Eisenhowerem, wyrzucono go z Wydziału na Columbia University, zasadził się na eksgenerała z trzepaczką i tak go wymłócił, że Eisenhower znalazł osłonę dopiero w sklepie z zabawkami. (Przedmiotem ich zażartego publicznego sporu była kwestia, czy dzwonek szkolny daje znak końca jednej lekcji czy początku następnej).
Needleman zawsze miał nadzieję na spokojną śmierć. „Pośród mych książek i manuskryptów jak mój brat Johann". (Brat Needlemana udusił się w szafie żaluzjowej, gdy szukał słownika rymów).
No ale kto by przypuścił, że Needlemana, gdy podczas przerwy obiadowej przyglądał się burzeniu domu, trafi w głowę kula do rozbijania muru? Uderzenie wywołało ciężki wstrząs i Needleman zgasł z szerokim uśmiechem na ustach. Jego ostatnie, zagadkowe słowa brzmiały: „Nie ma za co dziękować, mam już pingwina".
Jak zazwyczaj, tak i w chwili zgonu Needleman pracował nad szeregiem spraw. Tworzył był właśnie etykę opartą na swej teorii, że „dobre i słuszne zachowanie nie tylko jest bardziej moralne, ale i można je załatwić telefonicznie". Miał też w połowie gotowe nowe studium semantyczne, w którym dowodził (i namiętnie przy tym obstawał), że budowa zdania jest wrodzona, kwilenie zaś wyuczone. I jeszcze książka o holocauście. Ta jednak z wycinankami. Needlemana nieustannie dręczył problem zła i nader zręcznie argumentował, że prawdziwe zło możliwe jest tylko wtedy, gdy sprawca nazywa się Czarnuch albo Żółtek. Jego flirt z narodowym socjalizmem zgorszył kręgi akademickie, choć Needleman pomimo wszelkich starań (od gimnastyki po lekcje tańca) nie opanował kroku defiladowego.
Hitleryzm był dla niego tylko reakcją na szkolną filozofię, poglądem, który usiłował ciągle narzucić przyjaciołom, i z udawanym rozdrażnieniem chwytał ich znienacka za twarz i mówił: „A! Mam ten twój nos!". Łatwo poddawać krytyce jego stosunek do Hitlera, ale trzeba jednak uwzględniać przy tym jego pisma filozoficzne. Odrzucał współczesną mu ontologię i podkreślał, że człowiek istniał już przed nieskończonością, choć bez nazbyt wielu możliwości. Odróżniał egzystencję od Egzystencji i wiedział, że jedna z nich jest lepsza, ale nigdy nie pamiętał która. Ludzka wolność oznaczała dlań świadomość absurdu życia. „Bóg milczy — mawiał chętnie — podczas gdy my możemy tylko zamknąć facetowi kłapaczkę".
Prawdziwy byt, wywodził, jest osiągalny tylko w weekendy, a nawet i wtedy wymaga to wynajęcia auta. ' Wedle Needlemana człowiek nie jest „rzeczą" poza naturą, lecz jest „wpleciony w naturę" i potrafi postrzec własną egzystencję tylko tak, że najpierw zachowuje się jakby nigdy nic, a potem znienacka biegnie w przeciwległy róg pokoju z nadzieją szybkiego rzutu spojrzenia na siebie.
Jego termin na bieg życia brzmiał: Angstzeit, co oznacza „czas trwogi" i sugeruje, że człowiek jest stworzeniem skazanym na istnienie w „czasie", choć tam tak naprawdę to nic się nie dzieje. To intelektualna uczciwość Needlemana przekonywała go o jego własnym i jego przyjaciół nieistnieniu i o tym, że jedynie rzeczywiste jest sześć milionów marek, jakie winien jest bankowi. Dlatego zafascynowała go narodowosocjalistyczna filozofia mocy lub, jak to Needleman wyrażał: „Moje oczy urzekła brązowa koszula". Kiedy się okazało, że narodowy socjalizm jest dokładnie tym zagrożeniem, któremu się opierał, Needleman uciekł z Berlina. Przebrany za krzew, posuwając się poboczem, co pewien czas tylko po trzy szybkie kroki, przedostał się nie zauważony przez granicę.
Dokądkolwiek w Europie przybywał, wszędzie studenci i intelektualiści pełni nabożnej czci dla jego sławy pałali żądzą, pomocy. Podczas ucieczki znalazł czas na publikację swego dzieła Czas, istota i rzeczywistość. Nowa systematyczna ocena nicości oraz uroczej lżejszej rozprawki Gdzie najlepiej jeść, gdy się trwa w skrytości. Chaim Weizmann i Martin Buber zbierali podpisy pod petycjami, by umożliwić mu emigrację do USA, ale w owym czasie hotel, który sobie wybrał, był pełen. Gdy niemieckich żołnierzy dzieliły już tylko minuty od jego kryjówki w Pradze, zdecydował się wreszcie na wyjazd do Ameryki, ale na lotnisku doszło do incydentu, bo miał za ciężki bagaż. Albert Einstein, który zamierzał uciekać tym samym samolotem, wyjaśnił mu, że jeśli tylko wyjmie z butów prawidła, będzie mógł zabrać całą resztę. Obaj żywo korespondowali potem ze sobą. Einstein napisał mu kiedyś: „Pana dzieło i moje dzieło są do siebie bardzo podobne, mimo że ciągle jeszcze nie bardzo wiem, jakie jest Pana dzieło".
Gdy Needleman znalazł się wreszcie w Ameryce, rzadko nie bywał przedmiotem publicznych kontrowersji. Opublikował swą słynną książkę Nieistnienie: Co robić, gdy cię nagle dopadnie. A również klasyczne dzieło z filozofii języka Semantyczne formy nieistotnego działania, przerobione na przebój kinowy „Uciekli nocą".
Znamienne, że poproszono go, by z racji swych kontaktów z partią komunistyczną opuścił Harvard. Był zdania, że tylko w systemie pozbawionym ekonomicznej nierówności może istnieć prawdziwa wolność i jako modelową społeczność podawał mrowisko. Godzinami mógł się przyglądać mrówkom i dociekał zatopiony w myślach: „Są naprawdę harmonijne. Gdyby tylko ich kobiety były ładniejsze, udałoby się im".
Gdy pozwano go przed Komisję do spraw Działalności Antyamerykańskiej, podał, co ciekawe, nazwiska i uzasadnił to wobec swych przyjaciół swą filozoficzną maksymą: „Działania polityczne nie mają żadnych skutków moralnych, lecz istnieją poza sferą prawdziwego Bytu". Zażądano od społeczności akademickiej satysfakcji i parę tygodni później Wydział w Princeton zdecydował wytarzać Needlemana w smole i pierzu. On zresztą użył tego samego argumentu do uzasadnienia swej idei wolnej miłości, ale żadna z jego dwu młodych uczennic nie poszła na to, a szesnastolatka doniosła.
Namiętnością Needlemana była sprawa przerwania prób jądrowych, dlatego poleciał do Los Alamos, gdzie wraz z grupką studentów odmówił ustąpienia z terenu planowanego wybuchu. Gdy czas upływał i okazało się, że próba postępuje według planu, usłyszano, jak Needleman mruknął „mm-nn" i pobiegł. Gazety nie podały tylko, że nic jeszcze tego dnia nie jadł.
Łatwo przywoływać we wspomnieniach powszechnie znany obraz Needlemana. Błyskotliwy, zaangażowany, autor Model mód. Ja jednak zawsze będę z miłością wspominał prywatnego Needlemana: Sandora Needlemana, którego nigdy nie widywało się bez któregoś z jego ulubionych kapeluszy. I faktycznie spalono go w kapeluszu na głowie. W jego pierwszym, jak sądzę. Albo Needlemana, który tak namiętnie kochał filmy Disneya i którego mimo klarownych objaśnień Maksa Plancka na temat animacji nie sposób było odwieść od prób dodzwonienia się do Myszki Miki.
Kiedyś gościł u mnie w domu, a ja wiedziałem, że lubi pewien określony rodzaj tuńczyka. Zaopatrzyłem odpo wiednio kuchnię gościnną. Był zbyt wstydliwy, aby przyznać się do swej słabości, ale kiedyś sądząc, że jest sam, pootwierał wszystkie puszki mrucząc: „Och, wy moje dzieciaczki".
Gdy był kiedyś ze mną i moją córką w Operze w Mediolanie, wychylił się z loży i spadł do orkiestry. Zbyt dumny, żeby przyznać się do niezręczności, przez miesiąc chodził tam co wieczór i powtarzał numer. Wkrótce nabawił się lekkiego wstrząsu mózgu. Namawiałem go, by przestał, bo osiągnął już swój cel. On na to: „Nie. Jeszcze parę razy. To całkiem niezłe".
Pamiętam jego siedemdziesiąte urodziny. Żona kupiła mu piżamę. On był wyraźnie rozczarowany, bo napomykał wcześniej o nowym mercedesie. O osobowości tego męża niech zaświadcza fakt, że wycofał się wtedy do swego gabinetu i atak cholery przebył samotnie. Z uśmiechem wrócił do gości, a w piżamie przyszedł na premierę dwóch jednoaktówek Arabala
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.