Poleca

Mój przyjaciel ma piękne i dobre serce i dlatego pisze takie piękne i dobre rzeczy. Cieszcie się, że Wam to daje i bądźcie mu wdzięczni.
Łukasz Orbitowski: Cztery dni w Trójmieście
Końcówkę lata spędzamy w Gdyni. To moje ulubione miasto w zatoce. Gdańsk jest za duży. Sopot ma Monciak. Monciak czyni piękny Sopot miastem nie do zniesienia. Tymczasem Gdynia, ze swoim bogactwem życia i krótką historią jawi się miejscem stworzonym specjalnie dla mnie. Pojawiłem się na świecie jak ona, bez żadnej uprzedniej historii.
Przez cztery dni spacerowaliśmy po plaży, stanowczo za długo leżeliśmy w hotelu i jedliśmy mnóstwo dobrego jedzenia. Zazwyczaj nie robię żadnych z tych rzeczy. W Krakowie mamy tylko brudną Wisłę. Nie wyleguję się w łóżku, a w konieczności spożywania posiłków widzę konieczność zdolną zniszczyć każdy, najlepszy nawet dzień. A jednak jadłem, leżałem. Kupiłem sobie winyl z muzyką z filmu „Szczęki". W końcu to morska historia.
Patrzyliśmy na morze, na ten szary placek zatoki, światła stoczni, masywne frachtowce i meduzy kołyszące się przy brzegu. Przypomniałem sobie, jak byłem nad morzem po raz pierwszy z moim wujkiem. Kamienie rozrywały delikatne ciała meduz wyrzuconych na brzeg. Nie mogłem się z tym pogodzić i zanosiłem te meduzy z powrotem do wody, a potem z wujkiem skakaliśmy na fale. Nie uratowaliśmy wszystkich meduz. Wujek zmarł rok temu. Niczego, nikogo nie ocalimy.
A może jednak? Siedziałem z dwojgiem ludzi, którzy uratowali siedmioletniego chłopczyka. Nieważne kto. Nieważne w jaki sposób. Ważne, że od małego życia oddalono nieszczęście, co nie musiało się stać, a jednak się wydarzyło. Żadne słowa nie oddadzą mojego podziwu dla tych dwojga. Dzień później popiliśmy z moim starym przyjacielem. Chłop miał ciekawe, trudne życie, które większości ludzi odebrałoby radość i nadzieję. Nie on. Otwiera knajpę w Trójmieście, ma nową dziewczynę, wiedzie intensywne życie nocne, ma jasne oczy i nieustannie się śmieje. Zapytałem go, czy jego zdaniem ponad tym światem jest Bóg, zaświat, cokolwiek, co nada nam sens i nadzieję. Zaprzeczył, śmiejąc się. Objął nas oboje i poszliśmy napić się wódki.
I myślę sobie, że tak właśnie jest na tym smutnym świecie, że to wszystko czym żyjemy, co nas buduje i rzuca w przyszłość zawiera się jakoś w tej pustce po Bogu, w jamie gdzie są statki, meduzy przy brzegu, uratowany chłopiec i lęk dławiący przed świtem.
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.