Trochę Gombrowicza
Trochę Gombrowicza 4

Witold Gombrowicz, DZIENNIK 1957-1961, fragment 4
1959
XI
Środa
Każdy adwokat, inaczej ,,mecenas", pławi się w górnym
mniemaniu o swojej ,,kulturze ogólnej" (bo to przecież „prawo
kształci"), a byle inżynier od wodociągowej rury uważa
siebie za naukowca całą gębą, niczym Heisenberg. Zbędne nadmieniać,
iż w rzeczywistości mają więcej niż słabe pojęcie
o wyobrażeniu.
Wczoraj. Jakież irytujące! Przez dwie godziny musiałem
znosić przemądrzałość obu tych gatunków półinteligenta z dyplomem.
Niewiarygodna głupota. Mecenas z tym swoim fasonem
prawnika, ze światopoglądem, stylem, formą zalatują -
cymi owym nieszczęsnym uniwersytetem, jak garnitur zalatuje
naftaliną... Inżynierzyna głosił wyższość nauki ścisłej,
bo to, panie, takie tam filozoficzne czy artystyczne romanse
nie dla zdyscyplinowanego umysłu i ,,czy panowie słyszeli
o kwantach?" Poziom straszny. A każdy z nich opatrzony
i uzupełniony połowicą, która z samiczą ekstazą uwielbiała
jemu ten intelekt. Smutne, że uniwersytety produkują rokrocznie
tysiące osłów, z których każdy znajdzie sobie prędzej
czy później swoją niezawodną oślicę.
Jak zaradzić temu, żeby wyższe uczelnie nie fabrykowały
takiej tandety, nie psuły tak okropnie powietrza w świecie
cywilizowanym? Coraz gęściej wokół mnie od młodych kretynów
tej uniwersyteckiej fabrykacji, chemicznie wypranych
z naturalnej inteligencji. W Ameryce Południowej też zaczyna
być duszno od studenterii, która wie tylko to co się jej wsadza
w głowę i, wyfaszerowana wiadomościami, zatraciła poczucie
takich imponderabiliów, jak charakter, rozum, poezja, wdzięk.
Ordynarna brzydota tych pracowników intelektualnych, specjalistów
od medycyny, prawa, techniki itd., nawet tu, w Argentynie,
zaczyna dawać się we znaki. Niewrażliwi na sztukę, nie
znający życia, formowani przez abstrakcje, są zarozumiali
i ociężali. Lubię doprowadzać do furii tych nieestetycznych
głuptaków, albo też topić w chaosie zmyślonych naprędce
nazwisk i teorii — oby mnie kiedyś nie pobili! Bawi, że te
gminne natury skazane są wyłącznie na naukę — reszta,
wszystko poza tym, całe życie duchowe plemienia ludzkiego,
to dla nich nabieranie gości — wskutek czego bez przerwy
umierają ze strachu żeby nie dać się nabrać
Z rozkoszą podjudzam tedy ich chłopską nieufność do
,,literata”, tego nabieracza par excellence, i podpuszczam od
czasu do czasu minę, czy słówko, zgoła wątpliwe a nawet
wręcz pajacowate. Ich prostacki szacunek dla powagi jest tak
wielki, iż zupełnie od tego baranieją. Albo zajeżdżam ich
arystokracją i genealogią, chwyt niezawodny, gdy chodzi o doprowadzenie
bałwanów do zupełnego zbałwanienia.
A jednak... arystokracja... A jednak... arystokracja... O, arystokracjo,
a jednak jesteś może czymś więcej niż złośliwym żartem.
Bożyszczem gminu jest pożytek, a bożyszczem arystokracji
przyjemność. Być pożytecznym i nieprzyjemnym —
oto meta rozwoju każdego robota i speca. Być tak bardzo
pożytecznym, aby się mogło być nieprzyjemnym — to ich
marzenie. Gdy marzenie arystokratów jest akurat odwrotne:
być do tyla przyjemnym, iżby się mogło być niepożytecznym.
Otóż, co do mnie, twierdzę i zapisuje to jako jeden z kanonów
mojej wiedzy o ludziach — ten kto pragnie podobać
się ludziom łacniej dostąpi człowieczeństwa, niż ten, kto pragnie
być tylko pożytecznym sługą.
Fragment pochodzi z:
Witold Gombrowicz, DZIENNIK 1957-1961, Wydawnictwo Literackie
Ilustracja: Tomasz Bohajedyn
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.