Salvador Dali
Piątek

W piątek, dzwonek u drzwi. Wyjrzałem: młody człowiek w garniturze. Otworzę, pomyślałem sobie, otworzę, bo może akurat coś wygrałem i mam tu do czynienia z posłańcem.
Otworzyłem. A jednak nie. Zawodowy uśmiech z plastiku, torba z fantami przy nodze, wyciągnięta prawica, w której leciutko drży kolorowa wizytówka. Oczy złowrogo rozświetlone poczuciem misji, musem wykręcenia planu. Zaczął.
- Dzień dobry, szanownemu panu! Poleca mnie pana sąsiad z piętra niżej. Idę właśnie od niego. On mnie do pana przysłał!
Profesjonalne, żywiołowe zagajenie. Stary numer. Pokiwałem w milczeniu głową, on uśmiechnął się i wziął głęboki oddech, żeby mi w końcu wyłożyć swoją ofertę w licznych szczegółach i z bonusami. Wtedy do przedpokoju weszła moja żona. Moja żona weszła do przedpokoju w stroju domowo-redaktorskim, co w tym przypadku oznacza ciemnofioletowe kapcie-króliki, niebieskie skarpetki w żółte osy, getry, czarny sweter z dorodnym lisem moszczącym się na tej czerni niczym rodowe godło, pod jedną pachą kotka Migot, pod drugą – ikeowa różowa świnka o imieniu Stefania. Stanęła, spojrzała. Na mnie patrzy tak każdego dnia, więc zdążyłem się już do tej zabójczej mieszanki arktycznego chłodu, ironii i politowania z lekka przyzwyczaić, zahartować, ale on nie był na to wszystko przygotowany. Coś jakby Darth Vader robił ci przegląd jamy ustnej – albo Józef Stalin zaprosił do gry w makao. Jegomość najpierw zbladł, potem raptem spurpurowiał i zaczął bełkotać o prestiżowych kosmetykach i o dostępnych za ich pomocą sukcesach życiowych, o zawrotnych promocjach. Moja żona wciąż stała i na niego patrzyła. Po jakichś 20 sekundach przerwał, ukłonił się i powiedział.
- No cóż... Do widzenia.
Był w tym pożegnaniu smutek, ale była i ulga.
Klick!!!
Czwartek

rano zadzwonił kurier. mówi: dzień dobry, tutaj kurier, jest przesyłka, czy będzie ktoś pod adresem w godzinach 9-17, żeby odebrać? w jakich dokładnie godzinach? – pytam.
dokładnie 9-17, proszę pana, czy będzie ktoś pod adresem dokładnie w godzinach 9-17, żeby odebrać przesyłkę? mówię, że to duży przedział, nie uważa pan, osiem godzin to duży przedział, prawda? ale pan mnie nie słyszy, mówi, że jest przesyłka, 9-17, czy ktoś będzie w domu? odpowiadam, że raczej tak, ale nie mogę obiecać, gdyż osiem godzin to jest bardzo dużo czasu. na co pan, że nie ma czegoś takiego, jak bardzo dużo czasu, albo ktoś będzie w domu, albo kogoś nie będzie, prosta matematyka, jestem na rondzie, nie mogę się teraz w zagadki bawić. odpowiadam, że w takim razie będziemy musieli mocno uwierzyć, że ktoś jednak będzie, gdyż osiem godzin to jest cały kurwa dzień, proszę pana, a zimą to są nawet dwa dni i przez te dwa dni to ja na pewnym etapie mogę na przykład mieć kaprys i pójść do sklepu po włoszczyznę, a sklep mam oddalony, więc jeśli panu nie przeszkadza, że będzie musiał postać pod drzwiami dwadzieścia pięć minut, to mnie absolutnie nie przeszkadza, żeby poczekać na pana osiem godzin.
i tu nastąpiło milczenie, i milczenie pęczniało jak ryż, aż wreszcie głos pana odezwał się ponownie:
- a tak między 12 a 13?
bum! szach mat, systemie.
Klick!!!
Fotoreportaż

Gertuda Stein sportretowana przez Picassa, 1906r, obecnie w Metropolitan Museum of Art, NYC, Klick!!!
Polubiłam fotografów, jeden z nich przyszedł do mnie
i powiedział że kazano mu zrobić kilka moich zdjęć do
fotoreportażu. Fotoreportaż zdziwiłam się a co to jest,
fotoreportaż odparł to jakie cztery albo pięć zdjęć ukazujących
człowieka w akcji. A co by pan chciał
żebym robiła. No cóż zaproponował, tam leży pani walizeczka
lotnicza może by ją pani zaczęła rozpakowywać,
och odparłam ta robota należy do panny Toklas ja tego
nie potrafię, no więc powiedział tam jest telefon może by
pani do kogoś zatelefonowała, dobrze odparłam ale widzi
pan ja nigdy nie telefonuję, to też zawsze robi panna
Toklas, no to co pani proponuje zapytał, no cóż odparłam
mogłabym zdejmować albo nakładać kapelusz, albo
nakładać albo zdejmować płaszcz, lubię wodę więc mogę
wypić szklankę wody, świetnie zgodził się niech pani to
robi i podczas gdy to robiłam on mnie fotografował a nazajutrz
zobaczyłam w gazecie fotoreportaż o sobie.
Gertruda Stein „Autobiografia Każdego z nas”, tłumaczyła Mira Michałowska, Czytelnik, Warszawa 1980, strona 262 (napisane około 1936 roku)
O improwizowaniu po białych
Następnie pojechałyśmy do Cleveland i to też było
przyjemne, Cleveland było pierwszym amerykańskim
miastem które było bardzo brudne powiedziano nam
dlaczego ale już nie pamiętam, pamiętam tylko że ulice
były brudne. Nie zamieszkałyśmy w samym mieście powiedziano
nam że będzie nam lepiej w podmiejskim hotelu,wszyscy byli
sympatyczni w każdym razie jednej
osobie która powiedziała nam że marzy o jakiejś rozrywce
poradziłam żeby improwizowała na fortepianie
bo ja to bardzo lubię. Zapytała mnie jak to robię więc
wyjaśniłam jej że trzeba grać jednocześnie obiema rękami
wyłącznie na białych klawiszach, czarne klawisze
brzmią zbyt harmonijnie poza tym nie wolno brać akordów
bo akordy są zbyt nastrojowe należy więc grać wyłącznie
na białych klawiszach obiema rękami naraz przy
tym zupełnie obojętne jest co która ręka robi ale należy
stale patrzeć na klawiaturę, zobaczy pani to bardzo mila
rozrywka. Powiedziała że spróbuje, każdy to potrafi
chociaż może nie wszyscy, mnie to bardzo bawi.
A potem wsiadłyśmy do samolotu i poleciałyśmy do
Waszyngtonu to znaczy do Baltimore.(str 274 - 275)