Czy Unia zwinie nam autostrady i drogi? I czy razem z naszymi radarami?
KKP - Klasyka Kolei Polskiej
Stoi na stacji lokomotywa,
Ciężka, ogromna i pot z niej spływa:
Tłusta oliwa.
Stoi i sapie, dyszy i dmucha,
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha:
Uch – jak gorąco!
Puff – jak gorąco!
Uff – jak gorąco!
(...)
Lecz choćby przyszło tysiąc atletów
I każdy zjadłby tysiąc kotletów,
I każdy nie wiem jak się wytężał,
To nie udźwigną, taki to ciężar.
(...)
Cały tekst, Klick!!!
Zdjęcie, Klick!!!
Mistyfikacja hemoglobiny
Wtorek - dzień jak każdy, więc jak każy trzeba uszanować
Pijaki (opowiadanie)
Spadł deszcz i burza zaczęła straszyć wszystkimi swoimi przyborami do straszenia. Osiem przemoczonych, czarnych wron poderwało się ze śmietnika słysząc kroki, i poleciało, ale nie wiadomo dokąd, bo wyłączyli prąd, i noc błyskawicznie zjadła wszystkie kształty.
Svetlana Bobrova
W przerwach pomiędzy biczami lodowatej wody – starając się nie następować na kreski i krzyżyki chodnika - jeden pijak wracał właśnie z wódki, a drugi akurat szedł się upić, spotkali się przy śmietniku.
- O Romek cześć, nie miałbyś czasem oddać moje 40 groszy?
- Już dawno ci chciałem, ale coś cię nie było.
- W porządku jesteś, Romek, a idziesz na miasto? Dobrze robisz bardzo; w naszym wieku trzeba każdy dzień już szanować: jak możesz wypić dzisiaj, nie odkładaj na jutro, bo może jutra nie być. Chcesz, to pójdę z tobą, tyle mogę dla ciebie, jesteś w porządku Romek, wiesz?
- Nie... idź do chaty i daj psu źryć lepiej i się wyśpijcie.
- Ale nie mam psa. Aktualnie. Jak chodzi o psa albo o mnie. Kiedyś robiłem zdjęcia mojej mamie, bo fajnie wychodziła na zdjęciach, później pstrykałem żonę, też fajnie wychodziła na zdjęciach, później psa, ale... o!, popatrz, włączyli latarnie...
- No to se włączysz wiadomości, podobno Ameryka bankrutuje, obejrzysz co i jak.
- Romek, ale ty jesteś trzeźwy! Dopiero w tych lampach widzę, okropnie Romek, naprawdę. Ameryka nie bankrutuje, Romek, to tylko zabawa jest kongresmenów z prezydentem w to, kto lepiej uratuje dla nas Amerykę! Jezu, ty idź się napij, doprowadź do porządku, bo pieprzysz jak dla pieniędzy w telewizji.
- Do mnie tak mówisz, czy pod moim adresem tylko...?
- Idź chłopie i zrób coś ze sobą zaraz, nie odkładaj na jutro, bo jutra może nie być już.
- To idę, i ty też idź.
Dwóch pijaków rozstało się, każdy poszedł do swoich zajęć; jeden wracał z wódki, drugi szedł się napić. Osiem czarnych wron potarganych wiatrem przeczeka i powróci na śmietnik jutro. Wrony nie miewają dylematu jutra.
Ilustracja: obraz Svetlany Bobrovej Klick!!!
Weekendowe dylematy
Bogaci to świnie

Słusznie Jaś Kapela powątpiewa na przykładzie Tomasz Lisa w to, czy jeśli więcej się zarabia, to lepiej się pracuje . Nie lepiej, tylko przyjemniej. A poza tym, jak się wydaje, zależność jest odwrotna. Im gorzej Lis pracuje, tym więcej zarabia, co zapewne dałoby się nawet matematycznie przedstawić.
Fragment artykułu Kingi Dunin, cały punkt widzenia tutaj, Klick!!!
Chociaż tu chciałabym się mylić. Niestety, to może być „stała kapitalistyczna" – im szkodliwsza, gorsza i bardziej bezsensowna jest twoja praca – tym więcej możesz za nią dostać pieniędzy. Wiadomo, lepiej wypychać biusty silikonem, niż być internistą od wszystkiego, którego wszyscy potrzebują. Jak doprowadzisz bank do upadku, zawsze jeszcze zdążysz wypłacić sobie ogromną premię, za to sprzątaczce już nie zapłacisz ostatniej pensji. Lepiej napisać Dom nad rozlewiskiem niż Ulissesa. Lepiej wykonywać pracę równą zero i być np. potomkiem miliardera, żyjącym z kapitału, niż sadzić ryż w Bangladeszu. Przykłady można by mnożyć.
Mit merytokratyczny – w zasadzie każdy dostaje tyle, na ile sobie zasłużył – to jedna z głównych ideologicznych bajek w kapitalizmie, a jeśli nie sprawdza się w praktyce, należy traktować to jako przygodną niedoróbkę. Można też wykonać inny krok, udowadniając, że jednak się należy. Jest on bardzo prosty: skoro ktoś jest gotów za jakąś pracę, a nawet jej brak, tyle zapłacić, to właśnie tyle jest ona warta. I co więcej, jest to w pewnym sensie prawda! Tyle jest warta w ramach tego systemu.
Rzeczywistość lepiej chyba opisuje Pismo Św. (Mat. 13, 12): „Albowiem temu, kto ma, będzie dane i obfitować będzie; a temu kto nie ma i to co ma, będzie odjęte". I tak to wygląda: przewagi się kumulują, podobnie jak wszelkie niedogodności. Nożyce nierówności rozwierają się coraz bardziej.
Kiedy mit merytokratyczny zaczyna się chwiać, zawsze można go podeprzeć następną nogą kapitalizmu, jaką jest „prawo dżungli": z natury tak mamy, że konkurujemy, a że jedni są lepsi, drudzy gorsi – trudno, a dla niektórych nawet darmo – nierówności są po prostu naturalne. Wystarczy kilka prostych obserwacji przyrodniczych: oto Król Lew siedzi na górze mięsa wielkości Mont Everestu, a pomniejsze lwy oblizują nagie kości, które im czasem rzuca.
Dla tych, którzy nie kupują fałszywych obietnic merytokratycznych, i których nie zadowalają również wyjaśnienia fideistyczne ani naturalistyczne, jest to po prostu niesprawiedliwość, z którą należałoby coś zrobić. I nie chodzi tylko o to, że to nieludzkie, że jedni mają nieprawdopodobnie dużo, gdy inni zdychają z głodu. Żeby nad tym biadać, stać nawet „Gazetę Wyborczą". I rozmaite szlachetne organizacje. I Petera Singera. Wszystkich, którzy chcą, aby bogaci oddali biednym, najlepiej z własnej woli. Przez grzeczność, niedopatrzenie albo niedomyślenie jednak nie dopowiada się tego, co dopowiedzieć należy. Bogaci nie zasłużyli na to, co mają, skorzystali z systemowych mechanizmów, które produkują nie tylko ich bogactwo, ale też nierówność i biedę.
Zastanawiam się, czy to dopowiedzenie nie jest testem na lewicowość. Sam postulat równiejszego podziału dóbr może być też chrześcijański. Lewicowość natomiast zaczyna się od momentu, kiedy kwestionuje się cały kapitalistyczny mechanizm.
Kiedyś, eksperymentalnie, zadawałam swoim znajomym – wszyscy byli egalitarystami – proste pytanie: czy bogaci zasłużyli na swoje bogactwo, czy jest ono wynikiem wyzysku, spekulacji i rozmaitego rodzaju „rent"?
Dowiedziałam się jednego. Jest to pytanie, na które boimy się odpowiadać. Po latach treningu użycie słowa „wyzysk" grozi śmiercią (publiczną) lub kalectwem (populizmu).
Najbogatszy Anioł potencjalny (opowiadanie)
Istota ludzka, składająca się z wysokości: 153 centymetry, wagi 48 kilogramów oraz wyglądu schludnej sekretarki prezesa o staroświeckich przekonaniach religijnych, taka istota zasiadła na skraju łóżka luksusowej sypialni i operując z wprawą tamponikiem i lustrem robiła sobie buzię przed snem.
- Boże, ale ja jestem nieprzyzwoicie bogata – pomyślała do odbicia w lustrze. – A będę jeszcze bogatsza.
- Taki los.. – odbicie uśmiechnęło się do niej a ona puściła mu oko.
Dostrzegła zaczerwienioną krostę w kącie lewej brwi. Nacisnęła paznokciami syfek z dwóch stron i wyszedł cały włos z zaropiałą cebulką.
- Jak pierze… - przypomniała sobie kury, które musiała skubać po sparzeniu wrzątkiem z zakamienionego czajnika, w miednicy ustawionej na wiejskim podwórku, na którym spędzała dzieciństwo. – Może wyrosną mi skrzydła? Wtedy będę już Aniołem.
Perspektywa zostania Aniołem spodobała jej się bardziej niż konsekwentnie i mozolnie co dnia realizowana strategia zostania najbogatszą kobietą świata. Była romantycznie kusząca no i… od razu dawała gwarancję spektakularnego bycia istotą wyższą od faceta.
Ludzie stale szukają skróconych dróg do szczęścia. Nie ma skróconych dróg - mózg przytomnie podrzucił jej zdanie Hemingwaya, jedną z setek sentencji, jakich wyuczyła się, by wypowiadać jako własne w sytuacjach, których umiała już nie przegapiać.
- O kurczę!!! – zegar zalarmował, że już 22., a ona był z tych co muszą, bo chcą na dziewiątą, więc zostawiła wszystko w diabły i nakazała sobie sen relaksujący sto procent, w pościeli gwarantującej i warunkach sprzyjających bogato. Do 5.30, kiedy rozpocznie robienie buzi w odwrotnym porządku i w ogóle stworzy siebie tak, by nie wyglądać jak te jej dyrektorki i dyrektorzy, co im wszystko jedno, bo przecież i tak stworzeni są tylko do roli tła.
Ilustracja: Ana Teresa Fernandez, Klick!!!