26 kwietnia 2024, piątek

Czytelnia człowieka dla ludzi

Pomidory i anioły

 

 

 

 

- Jak wrócę, obiecuję ci niebo – powiedział, ale to nie było to na co czekała.

fot. MOAgency


 

 

Kończąc sałatkę z pomidora, która smakowała mu jak nigdy, łapał coraz lepszy nastrój. Odłożył widelec i teraz palcami wpychał czerwone plastry do ust, energicznie zamieniając w miazgę pomidorowe mięso podprawione świeżą bazylią. Pomiędzy kęsami spoglądał przez szybę kuchennego okna na podwórze, gdzie promienie ostrego jesiennego słońca przedzierały się przez gałęzie wielkiego orzecha grając lśniącymi  refleksami na  granatowej masce nowego beemwu.

- Laboratoryjna świeżość – pomyślał z przyjemnością – po prostu świeżość oceanu.

Do kuchni weszła kobieta, wklepując w dekolt jakiś krem, którego tubę trzymała w drugiej dłoni.

- I co? – usłyszał jej głos jak echo, bo mówiąc nie przestawała się oklepywać, teraz  po policzku.

- Pycha! – wskazał głową na pomidory.

- I co? - powtórzyła siadając na stole obok, przodem do niego, tak że mógł przyjrzeć się wszystkiemu czego nie skrywała pod rozchylonym szlafrokiem.

- Nie ma to jak rozpocząć dobrze dzień – wsunął dłoń pod szlafrok i przyciągnął ją do siebie.

- Nie, nie! Bo mi wszystko popsujesz! Później… - usztywniła się ale nie wstała ze stołu.

- Jak wolisz – zgodził się.  W końcu co się odwlecze to nie uciecze, wytłumaczył sobie w myślach i uśmiechnął się.

- Nie kochasz mnie już – wstała i oczekując jakiegoś niezwykłego zaprzeczenia przechadzała się przed stołem udając obojętność.

- Jak wrócę, obiecuję ci niebo – powiedział, ale to nie było to na co czekała.

- Nie kochasz mnie już.

- Skąd ci takie nieprawidłowości do głowy przychodzą, jak możesz takie coś…

- Nieee-prawidło-wooości?... – roześmiała się sarkastycznie, bo właśnie dotarło do niej, że może jemu faktycznie już nawet nie chce się udawać miłości do niej. – No dobrze – postanowiła zachować się rozsądnie, więc zakończyła z ładnym uśmiechem: - Idź już do tej swojej nowej blaszanej dziewczyny. Ach wy faceci, cha, cha, cha…

- Nie codziennie ma się nowy wózek, i jeszcze taki – podszedł do niej i objął.

- No właśnie – przyjęła uścisk najlepiej, jak umiała. – No właśnie. A jak wrócisz, zafundujesz mi niebo?...

- Czekaj na mnie. Zobaczysz, jak było warto, pa.

- A pomidory?

- Ach! – zebrał palcami dwa ostanie plastry z talerza i wsunął do ust.

Nie patrzyła jak odjeżdża. Od razu wróciła do łóżka i przerzuciła kolorowy magazyn z nadzieją, że zaśnie i dośpi do południa.

 

 

Jeszcze nie wiedział, że zjadł ostatnie pomidory w swoim życiu. Nieba też nie będzie, zresztą dla niej niebo było zawsze gdy tylko zwracał na nią uwagę, łaskawie zapominając na parę minut o tylu ważnych, ciekawszych sprawach. Właściwie wszystko już stało się ciekawsze od nieba z nią. Nie zawsze tak było, ale teraz tak to wyglądało.

Tak jak każdy, miał przed sobą wszystko, ale dla niego to „wszystko” oznaczało już tylko niespełna godzinę. Gdyby wiedział… To co właściwie, gdyby wiedział?

 

 

Wyprzedził już cztery auta i upojony pędem, pochłonięty dowcipkowaniem z kawałkiem plastiku przy uchu, machinalnie wyprzedzał piąte – obskurną śmieciarę na ostatnich nogach. Docisnął gaz, by mieć już za sobą pędzący stóg śmieci i wtedy go zobaczył.

Na drodze stał anioł, który przybrał postać chłopca z psem o imieniu Murzyn.

Pisk opon zagłuszył huk uderzonych ciał, poczuł słodkawy smak mięsa i krwi. Dostrzegł rozkawałkowane ciało psa wylatujące wysoko ponad maskę, a potem kurtka chłopaka wlepiła się w szybę, przesłaniając wszystko.

 

 

Ocknął się na poboczu. Strząsnął z siebie poduszkę. Nie pamiętam kiedy wystrzeliła,  pojawiła się pierwsza myśl. Silnik nie chodził, wyłączył gadającą wciąż komórkę. W kompletnej ciszy dosłyszał gęganie. Otworzył drzwi, zadarł głowę; klucz dzikich gęsi przelatywał wysoko, prawie wtapiając się w tło nieba. Każda niesie już w sobie jajo, choć jeszcze o tym nie wie, pojawiła się druga myśl, a właściwie coś, co kiedyś słyszał i teraz po latach sobie przypomniał.

 

 

Nie znalazł na drodze ciała chłopaka, ani strzępów psa. Na masce nie było wgnieceń ani zarysowań. Zerwał sflaczałą czaszę poduszki i wyrzucił ją na pobocze. Wszystko było jasne, to się nie powinno było zdarzyć, nie w takim samochodzie, poduszka nie miała prawa wystrzelić. Odpalił, wrzucił bieg i sięgnął po komórkę, żeby zrobić awanturę dilerowi. Wyprzedził już jakieś auto a wciąż nie mógł uzyskać połączenia. Rozdygotanymi z wściekłości palcami ponownie wybrał numer. Przygazował, wrzucił piątkę a kawałek plastiku wciąż tylko miarowo podrzucał mu do ucha pip, pip, pip, pip… Spojrzał na licznik, ale zamiast zwolnić, docisnął gaz. Zajadę tę pieprzoną furę! – postanowił zemścić się na dilerze nieodbierającym telefonu. Wykręcił numer jeszcze raz. W dali zamajaczyła, a potem szybko zaczęła rosnąć pękata sylwetka ciężarówy. Gdy mógł już rozpoznać kształty obskurnej śmieciary, dostrzegł na drodze anioła, który przybrał postać chłopca z psem o imieniu Murzyn.

 

 

(3.10. 2010)

   

Komentarze:



Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.

Aktualnie brak komentarzy.
Wyraź swoją opinię:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.