Czytelnia człowieka dla ludzi
Wielka ciężka łapa

- Dziewczynko, sznurowadło ci się rozwiązało! - wyrywa ją z zamyślenia
jakiś głos.
Zsuzsa Rakovszky
Rok spadającej Gwiazdy
w przekładzie Elżbiety Cygielskiej
za Literaturą na świecie, nr 11 – 12/2007
fragment (tytuł fragmentu - red. MiG)
Wielka ciężka łapa
(…)
Idzie czas jakiś wzdłuż potoku, dochodzi do mostu, staje przy balustradzie
i patrzy na wodę. I tak nie zdąży już do przedszkola, może nawet
by jej nie wpuścili - najlepiej będzie, jak pójdzie do babci, postanawia.
Wie wprawdzie, że babcia jest w szpitalu, ale na razie odsuwa tę wiedzę,
w jakiś zapadły kąt mózgu, unieważnia.
- Dziewczynko, sznurowadło ci się rozwiązało! - wyrywa ją z zamyślenia
jakiś głos. Patrzą na nią życzliwie kpiące, niebieskie oczy, chłopiec
jest ze trzy, cztery lata starszy od niej, na smukłej, opalonej nodze
obutej w sandał długa, biała blizna. Piroska z miejsca się zakochuje.
- Wiem. Nie potrafię porządnie zawiązać - mówi zmartwiona.
- Zawiązać ci? Młodszej siostrze też zwykle wiążę.
- Masz rodzeństwo? - pyta z zazdrością. Wolałaby, żeby ten chłopiec
nie miał na świecie nikogo prócz niej.
- Aha... Zawiążę, tylko potrzymaj! - i wciska Pirosce siatkę, którą
dotąd machał w prawej ręce. Przykuca i mocno wiąże jej sznurowadła,
Piroska widzi czubek jego jasnej głowy.
- Czworo. Ale troje starszych, tylko siostra, ta jest młodsza sześć
lat...
- Ta, której zwykle wiążesz...?
- Aha. Posłali mnie po chleb - wskazuje głową siatkę - ale mały
sklepik jest jeszcze zamknięty, idę do dużego...
- Do dużego? Tędy? - Pirosce świta, że były już kiedyś z Nenne
w tym dużym sklepie spożywczym. - To nie ta droga...
- Tutaj również jest taki - mówi chłopiec i patrzy zamglonym wzrokiem
gdzieś przed siebie. - A ty...?
- Ja idę do babci - oznajmia Piroska, lecz i ona odwraca wzrok.
- Gdzie mieszka?
- Na ulicy Króla Macieja - mówi niepewnie, mając nadzieję, że
chłopiec też idzie w tamtą stronę.
Ruszają chłopiec z roztargnieniem uderza siatką w okna piwnic. Opowiada,
ze starszy brat robi dla niego wędkę i że w niedzielę pójdą na ryby
nad gliniankę. Piroska słucha go z nabożeństwem i myśli o tym, że poprosi
Nenne, by poszły w niedzielę na spacer nad pocegielniane jezioro.
- Czy nie tu powinnaś skręcić, skoro idziesz na Króla Macieja? -
pyta chłopiec przy skrzyżowaniu. Piroska jest zakłopotana.
-I tak nie pójdę, do babci. Zapomniałam, że jest w szpitalu - bąka.
- Pójdę raczej do mamy do biura...
Boi się, że chłopiec zapyta, gdzie jest biuro, ale on pyta ją:
- Nie jesteś głodna?
- Tak, tak, jestem. Nawet nie jadłam śniadania.
- To poczekaj... - Chłopiec wchodzi do jakiegoś sklepiku. Piroska zostaje,
na uginających się nogach stoi w progu: może nigdy nie wróci?
Raz już dzisiaj zrzuciła z siebie ciężar samotności i nie chce go znowu
brać na barki. Ludzie wchodzą i wychodzą, jakaś tęga, przystojna kobieta,
z włosami uczesanymi w koronę, mierzy ją wzrokiem i nim wejdzie do
sklepu, wybucha śmiechem. Inni przechodzą, nie zwracając na nią uwagi.
Cieszy się z tego, bo przyszło jej do głowy, że może Nenne tymczasem się
obudziła i już jej szuka. ,,Czekałaś?", chłopiec patrzy na nią zdziwiony,
w siatce ma cztery rogale. Czuje się urażona: czyż nie powiedziała, że na
niego poczeka? ,,Masz!". Chłopiec podaje jej rogalik i Piroska natychmiast
mu wybacza: pogryzając rogale, idą dalej. Piroska nie może i nie chce
myśleć o tym, co będzie później. Może na zawsze zostaną już razem: zbudują
sobie dom w lesie, będą jedli jagody, myli się w strumyku.
Idą pośród niskich domów, chłopiec kopie przed sobą kamień. Ulica
brukowana jest kocimi łbami, ściany połyskują żółtawo, tynk z nich
obłazi, tu i owdzie w bramie stoją oparci o rower mężczyźni i rozmawiają
z kobietami w szlafrokach, kobiety mają braki w uzębieniu i włosy ściągnięte
gumką od weków. Przez niedomknięte bramy można zajrzeć na długie
podwórza: poniszczone przez wiatr, marne różane krzewy, suszące się
na sznurkach pranie, rozłożone na części rowery, od czasu do czasu jakiś
pręgowany kot, który się myje, wyciągając tylną łapę do przodu. Z zasłoniętego
firanką okna na parterze dobiega skrzeczenie radia: ,,lato w Paryżu
jest piękne". Na przemian otwarte i zamknięte bramy, w końcu jakieś
uchylone wąskie drzwi: nieoczekiwany zgiełk, dym i podejrzany mrok
sączą się z nich w jasność panującą na zewnątrz. ,,Nie chce ci się pić?",
chłopiec przystaje przed drzwiami. ,,Napijemy się wody sodowej?". Wchodzą
po czterech schodkach: w środku panuje półmrok, unosi się kwaśny
odór, w sali jest pusto, tylko przy stole obok drzwi siedzi paru mężczyzn
(każdy w rozpiętej pod szyją, kraciastej koszuli, spod której wystaje podkoszulka
i włochata pierś) i jakaś kobieta w rodzaju tych bezzębnych, z włosami
ściągniętymi gumką od weków, a w głębi, przy stoliku w rogu, rozwalona,
ponura postać w berecie. ,,Macie pieniądze?". Bufetowy stojący
za ladą przypomina cyrkowych sztukmistrzów: błyszczące czarne oczy,
uniesione z powątpiewaniem demoniczne brwi i ręka, która uwija się w niewiarygodnym
tempie. Bąbelki wody sodowej przyjemnie kłują w język.
- A wy? Dlaczego nie jesteście w szkole? - Postać w berecie wyrasta
groźnie nad nimi. Glos ma schrypnięty, przekrwione, bycze oczy
wlepiają się w nich ponuro. Wielka czerwona ręka kładzie na bufecie drobniaki.
- Dzisiaj nie ma szkoły! - Głos chłopca jest drwiący, ale w jego
zachowaniu wyczuwa się pewną ostrożność, jakby był gotów w każdej chwili
rzucić się do ucieczki. Facet w berecie patrzy na niego twardo, podnosi
mięsistą rękę, zaraz uderzy go w twarz.
- Ty ze mną nie zaczynaj, bo...! Myślisz, że cię nie znam? To ty
razem z kumplami w zeszłym tygodniu wybiłeś mi szybę w oknie! Poczekaj,
powiem twojej matce!
- Nie mam pojęcia kim pan jest! - Głos chłopca brzmi wyzywająco
ale chłopiec cofa się o krok w stronę drzwi.
- Chodź no tu, pójdziesz ze mną na milicję! - Szerokie ciało groźnie
zasłania sobą wyjście, ciężka, czerwona ręka kołysze się w powietrzu
i spada na ramię chłopca, lecz ten ją z siebie strząsa. Nagle kuca,
przemyka się pod drugą ręką faceta w berecie i już jest na ulicy.
Piroska rusza za nim, ale ciężka czerwona łapa chwyta ją za
przegub i nie puszcza.
- A ty? Twoja matka wie, że się włóczysz z ulicznikami? - Piroska
zdumiona patrzy w nabiegłe krwią oczy: czyżby to matka przysłała tego
człowieka? Nienawidzi faceta w berecie, lecz w głębi ducha uważa za słuszne,
że świat dorosłych po nią sięgnął i chwytając za przegub, próbuje wciągnąć
z powrotem w zwykły porządek rzeczy. To, że wysłannik owego świata
właśnie tutaj, w tym nieprawdopodobnym miejscu na nią czeka, napełnia
ją poczuciem nieuchronności, to zaś, że ją trzyma, tępym spokojem:
nie wierzga i nie gryzie go w rękę, chociaż miałaby ochotę.
(...)
Komentarze:
Twój komentarz ukaże się niezwłocznie po załadowaniu przez administratora serwisu.